We wschodnioukraińśkim mieście obwodowym władze urządziły wysłuchanie publiczne w sprawie dekomunizacji nazw toponimicznych. Wśród tłumu pojawiły się kontrowersje.
Wysłuchanie, które miało miejsce w sali kina “Ukraina” prowadził wicemer Charkowa Igor Tieriechow. Szef miejskiej komisji do spraw toponimiki i ochrony dziedzictwa historycznego Aleksiej Choroszkowaty zaproponował bardzo oryginalny sposób dekomunizacji nazw dzielnic i ulic… bez ich zmiany. I tak rejon oktiabrski miasta pozostałby październikowym ale już nie na cześć rewolcuji Lenina, która według kalendarza juliańskiego odbyła się w tymże miesiącu, ale dla upamiętnienia wyparcia oddziałów niemieckich z miasta przez Armię Czerwoną w 1943 r. Rejon dzierżyński pozostałby dzierżyńskim, ale już nie na cześć “żelaznego Feliksa” – twórcy CzeKa, ale na cześć pewnego charkowianina o tym naziwsku. Podobnego zamiennego patrona znaleziono dla rejonu frunzyńskiego. Zastępców nie dało się znaleźć dla rejonów leninowskiego i ordżonikidzkiego, które mają stać się żeleznodorożnym i industrialnym.
Co bardziej nacjonalistycznie nastawiani mieszkańcy zaczęli pokrzykiwać na referującego urzędnika już za to, że mówił z języku rosyjskim. Ten odparował – “język rosyjski także jest zrozumiały dla charkowian”. Po nim występowało jeszcze dwóch przedstawicieli magistratu, którzy tez zresztą spotkali się z gwizdami. Następnie część ludzi obecna na widowni zaczęła zbierać się pod sceną. Niektórzy próbowali się na nią wedrzeć, co doprowadziło do bójek ze “społeczną samoobroną”. W tej sytuacji prowadzący zebranie Tieriechow uznał sytuację za “niebezpieczną dla wszystkich” i przerwał je. Prezydium wraz z częścią ludzi opuściło salę. Na miejscu pozostali jednak antagoniści, którzy domagają się kontynuowania wysłuchania.
unian.net/kresy.pl
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta i Polska powinna ogólnie wykorzystać sytuację na Ukrainie dla swoich interesów.