Jak ślązakowcy zostają Ślązakami

Jednym z celów ruchów ślązakowskich jest bowiem zwycięstwo w starciu o zawłaszczenie „Śląska”, „śląskości” i wszystkiego co „śląskie”. I trzeba przyznać, że nieźle im to wychodzi. Dobitnie było to zresztą widać w samej dyskusji sejmowej, gdzie w zasadzie nikt nie zwrócił uwagi, że mówiąc o tych Ślązakach, którzy pragną uznania ich za mniejszość etniczną, a w dużej mierze, wbrew deklaracjom także tych, którzy faktycznie czują odrębność względem polskości, określano nie inaczej jak „Ślazacy”. Czy w takim razie należy się spodziewać, że za jakiś czas określanie się mianem „Ślązaka” będzie wymagało jakiejś formy „certyfikacji”? Czy będzie to „nazwa własna”, przynależna (np. z mocy prawa) jedynie rzeczywistym członkom owej mniejszości? Co w takim razie z tymi Ślązakami, którzy z taką mniejszością nie chcą mieć nić wspólnego – czy paradoksalnie to dla nich łaskawie wymyśli się nowe określenie? Mimowolnie przychodzi tu na myśl skojarzenie z sytuacją Polaków na Litwie i zmianą znaczenia pojęcia „Litwin”…

Miniony czwartek był dniem walki o Śląsk – przynajmniej takie wrażenie można odnieść, śledząc niektóre nagłówki prasowe. Dla przykładu, Dziennik Zachodni stwierdzał, że 9 października „Ślązacy walczą w sejmie o uznanie za mniejszość etniczną”. Z pewnością jej zwolennicy mogą mieć realne powody do radości – obywatelski projekt zmiany ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, zakładający uwzględnienie tzw. mniejszości śląskiej, został skierowany do pracy w komisji sejmowej. I to w zasadzie bez głosów większego sprzeciwu – wszystkie główne kluby parlamentarne, mimo pewnych zastrzeżeń, były zdania, że sprawa ta zasługuje na szacunek i możliwość przedyskutowania.

Zwolennicy uznania tzw. śląskiej mniejszości etnicznej bardzo często podnoszą, że pragną jedynie wysłuchania, dialogu, szansy na to, by zapoznać społeczeństwo z ich pragnieniami, wyrażanymi w imieniu „setek tysięcy Ślązaków”. Cóż, dialog na ten temat, sam w sobie nie musi ostatecznie być czymś złym. Warunkiem jest posiadanie przez strony możliwości pełnego i miarodajnego przedstawienia swych racji i argumentów, bez oglądania się na tzw. poprawność polityczną. I tutaj można mieć pewne zastrzeżenia.

Uznanie śląskiej mniejszości etnicznej miałoby, według jej zwolenników, być szansą na zatrzymanie procesów degradacji śląskiej kultury i jej wymierania, gdyż obecnie nie ma warunków do jej zachowywania i rozwoju. Takie stawianie sprawy musi dziwić, tym bardziej, że sugeruje istnienie jakiejś formy lokalnej opresji, która powoduje autentyczne wymieranie śląskiej kultury. O ile sobie przypominam, ani w domu, ani w szkole, ani „na placu” nikt nigdy nie bronił mi posługiwania się gwarą śląską. Nie pamiętam nawet, czy kiedykolwiek mnie lub kogoś z moich przyjaciół czasów beztroskiego dzieciństwa zbesztano za „godanie”. Kto wie – może to kwestia miejsca, ale przecież mój rodziny powiat rybnicki bywa uznawany niemal za kolebkę „współczesnych śląskich autonomistów” (nawet główna siedziba RAŚ, przy Placu Wolności, to raptem paręset metrów od mojego rodzinnego domu…).

Poza tym, obecnie „ślunska godka” ma się całkiem nieźle także w sferze kultury. Coś dla siebie może znaleźć zarówno amator „szlagierów” z Radia Piekary czy TVS, przez szereg zasadniczych gatunków muzyki popularnej, w tym także… szeroko rozumianej poezji śpiewanej. W jej obrębie mieszczą się wykonawcy prezentujący świetny poziom artystyczny. Zresztą, nie ogranicza się to tylko do sfery mówionej czy pisanej. Są osoby, które już od wielu lat zajmują się popularyzacją szeroko rozumianej śląskiej tradycji kulturowej – sztuki kulinarnej, tańca, stroju, historycznych grup rekonstrukcyjnych… Dlatego trudno mi pojąć, z jakiego względu kultywowanie śląskich tradycji regionalnych miałoby być obecnie zagrożone.

Stwierdzono, że uznanie śląskiej mniejszości etnicznej miałoby nie dzielić, a łączyć obywateli Rzeczpospolitej. Jednak słusznie zwrócono w dyskusji sejmowej uwagę, że w tym stwierdzeniu można doszukiwać się wewnętrznej sprzeczności. Wynika to z samego statusu prawnego i opisu mniejszości etnicznej w Polsce. Należy bowiem zaznaczyć, że faktycznie według prawa, za mniejszość etniczną uznaje się grupę obywateli mniej liczna od pozostałej liczby ludności danego kraju, która zarazem znacząca odróżnia się od niej językiem i kulturą, a ponadto nie utożsamia się ona z historią i tradycją zamieszkiwanego państwa. Widoczne jest to w samym uzasadnieniu wniosku, w którym odniesienia do historii nie tyle co krok podkreślają odrębność Śląska względem Polski, co czynią to w sposób doprawdy kuriozalny. Wzmianki o „plemiennym państewku Ślązaków” w VIII-IX wieku, które miało być „pierwszym krokiem do utworzenia prawdziwego państwa narodowego” (sic!) to tylko jedna z wielu „osobliwości” tego tekstu. Doczekał on się już częściowego omówienia przez historyka Wojciecha Kempę (http://slaskipolska.pl/wydarzenia/46-historia-raczej-alternatywna).

Wychwalanie w sejmie „aliansu kilkunastu śląskich (!) organizacji”, jakim miałaby być Rada Górnośląska, jako „szerokiego pola konsultacji, negocjacji, dialogu, ustępstw, słowem: wielkiej szkoły otwartości” (prof. Zbigniew Kadłubek), brzmi w rzeczywistości dość przewrotnie. Przede wszystkim dlatego, że Rada Górnośląska to nie „alians” organizacji śląskich, lecz przede wszystkim ślązakowskich, z których część nawet nie kryje, ujmując to eufemistycznie, dużego dystansu względem Polski i polskości. Wynika to zresztą z samej natury tego ruchu i jego uwarunkowań historycznych, który niejako naturalnie musi być względem polskości opozycyjny (a zarazem „koncyliacyjny” względem „pokrewnej”, według tej ideologii, kultury niemieckiej). W tym układzie, zdanie Rady może nieco niuansować Związek Górnośląski, który jak dotąd był w stanie obronić się przed zdominowaniem przez inne stowarzyszenia, przede wszystkim RAŚ.

Nie zaskakuje natomiast użycie sformułowania „organizacje śląskie”. Jednym z celów ruchów ślązakowskich jest bowiem zwycięstwo w starciu o zawłaszczenie „Śląska”, „śląskości” i wszystkiego co „śląskie”. I trzeba przyznać, że nieźle im to wychodzi. Dobitnie było to zresztą widać w samej dyskusji sejmowej, gdzie w zasadzie nikt nie zwrócił uwagi, że mówiąc o tych Ślązakach, którzy pragną uznania ich za mniejszość etniczną, a w dużej mierze, wbrew deklaracjom także tych, którzy faktycznie czują odrębność względem polskości, określano nie inaczej jak „Ślazacy”. Czy w takim razie należy się spodziewać, że za jakiś czas określanie się mianem „Ślązaka” będzie wymagało jakiejś formy „certyfikacji”? Czy będzie to „nazwa własna”, przynależna (np. z mocy prawa) jedynie rzeczywistym członkom owej mniejszości? Co w takim razie z tymi Ślązakami, którzy z taką mniejszością nie chcą mieć nić wspólnego – czy paradoksalnie to dla nich łaskawie wymyśli się nowe określenie? Mimowolnie przychodzi tu na myśl skojarzenie z sytuacją Polaków na Litwie i zmianą znaczenia pojęcia „Litwin”…

Środowiska ślązakowskie, a za takie należy uznać głównych rzeczników tak „śląskiej odrębności etnicznej”, jak i autonomii, próbują narzucić opinii publicznej własną narrację i punkt widzenia. Pomimo tego, że są grupą relatywnie niezbyt liczną, starają się przekonać ogół Polaków (i nie tylko), że są faktycznymi wyrazicielami interesów i reprezentantami ogółu Ślązaków. Przy okazji z żelazną konsekwencją posiłkują się naciąganymi danymi, pochodzącymi z ostatniego spisu powszechnego, według którego rzekomo owych „Ślązaków” jest „ponad 800 tysięcy”. Liczba ta ma zresztą stałą tendencję wzrostową – Marek Plura, obecnie euro poseł PO wspominał niedawno o „niemal milionie Ślązaków”. W rzeczywistości, liczba ta jest wyraźnie mniejsza i oscyluje około 400 tysięcy. Na tym tle nieco zaskakuje ilość podpisów pod wnioskiem obywatelskim (ponad 140 tysięcy), gdyż wydaje się, że ruch z tak, rzekomo, masowych poparciem nie powinien mieć kłopotów z zebraniem ich ponad ćwierć miliona. To jednak temat na osobne rozważania. Podobnie jak stosowane metody działania, będące bardzo dobrym praktycznym zastosowaniem koncepcji „marszu przez instytucje”, a także tzw. „ruchomego horyzontu”…

Sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, gdyby w projekcie ustawy wnioskowano o uzupełnienie listy mniejszości etnicznych o… mniejszość „Ślązacką”. W takim przypadku sytuacja byłaby klarowna, a w uzasadnieniu nie trzeba by było sięgać po żadną „językową ekwilibrystykę”. O takiej mniejszości mógłbym dyskutować. Sensu dyskusji o „mniejszości śląskiej”, także etnicznej, w obecnych warunkach nie widzę. Stronnicy Rady Górnośląskiej lubują się w odwoływaniu do dialogu – warto jednak, by osoby, które będą brały w nim udział, były do tego odpowiednio przygotowane. Nie tylko merytorycznie, ale i solidnie, bez obawy o posądzenie o „nietolerancję względem mniejszości”.

Marek Trojan

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. sylwia
    sylwia :

    Te ślązakowskie organizacje i ślązakowscy agitatorzy pod pretekstem autochotnizacji atakują polskość Śląska i podkreślają jego niemieckość . Wkroczenie Wehrmachtu do Katowic nazywają ‘wyzwoleniem’. Ruchy separatystyczne w Polsce popiera tajny rząd ukraiński OUN. Jest dobrze finansowany. Także każda ukraińska rodzina w diasporze musi wpłacać na OUN roczny haracz w wysokości co najmniej 1000 dolarów. Oto co uchwaliłl tajny Krajowy Prowid OUN w 1990 r.: ” … Zależy nam także na rozbiciu narodu polskiego i osłabieniu Solidarności. Należy zatem podsycać w łonie narodu polskiego seperatyzmy regionalne: Górnoślązaków, Kaszubów, Górali. To wszystko ma służyć osłabieniu Polski, a w przyszłości doprowadzić nawet do zupełnej dekompozycji państwa polskiego – co leży w interesie polityki Ukrainy, w której siłą awangardową jest i będzie rewolucyjna OUN. Obecna Polska nie powinna być zbyt silna, ale też nie może być zbyt słaba. Wobec zupełnego rozprężenia sieci polskiego kontrwywiadu, z którego solidarnościowy rząd wypędził wszystkich fachowców pochodzących z nomenklatury, odbudować tajną sieć OUN i zacząć kontrolować wszystkie dziedziny życia Rzeczypospolitej .” Uchwała: http://w.kki.com.pl/piojar/polemiki/rubiez/osad/uchwala.html Komentarz: http://narodowikonserwatysci.pl/tag/maria-jazownik/