W szpicy pana majora szedł oficer Parochow z trzema feldfeblami, poprzedzeni o kilkadziesiąt kroków kozaczyzną na koniach; za nimi zaś wolniutko i z całą ostrożnością sam pan major, a poza nimi znowu cały oddział. Całą siłę pana majora w tym miejscu składało 93 żołnierzy i kilku kozaków.

Powstanie Nadbajkalskie 1866

Z podkomendnych Eliaszewicza, bez wiedzy i zezwolenia jego, umówiło się trzech zuchów, aby podsunąć się nad samą drogą lasem i napaść na szpicę dla zrobienia dywersji: i co godna podziwu, plan ten przeprowadzają do skutku. Usadowieni za wałami drzew, w czasie kiedy Parochów z feldfeblami nadchodzą, wyskakują na drogę i jak lwy napadają na nich. Całe uzbrojenie tych śmiałków stanowiła jedna kosa trawna w ręku chłopa Chlebnego z Kongresówki i dwie pałki brzozowe, posiadaczami których byli: Bokowski, syn obywatelski z Lubelskiego, i Maszka, chłopek spod Iłży. Bokowski napada wprost z pałką na Parochowa: ten zapomniawszy widocznie ze strachu o rewolwerze, zasłania się przed pałką pałaszem: Bokowski chwyta lewą ręką za pałasz, a prawą, rzuciwszy pałkę, za szyję, i w takiej figurze zaczynają się szamotać: wtem Chlebny dopada z kosą i rzecz rozstrzyga: Parochow całym ciałem już na ziemi. Po ścięciu Parochowa napada jeden z feldfebli na Chlebnego z bagnetem, ten jeden wsparty przez Myszkę, i tego posyła do Abrahama, a w mgnieniu oka wszyscy trzej przeskakują drogę i znajdują się w gęstwinach lasu.

Jako naoczny świadek tego heroicznego czynu, przypomniałem sobie Racłąwice: i tu kosa dała dowód, co może, jeżeli nią włada ręka człowieka mężnego i odważnego.

Co godne podziwienia, to to, że w czasie całego tego szamotania się, tak szpica kozacka, jak również i cały oddział pana majora znajdowały się nieruchome; widok tego śmiałego i awanturniczego napadu tak jakoś na nich niekorzystnie podziałał, że w miejsce niesienia napadniętym pomocy, stali w miejscu jak słupy i pozwolili trzem ludziom z jedną kosą i dwiema pałkami położyć trupem, z liczby czterech kompletnie uzbrojonych konwojowych, dwóch. Później sam pan major nie umiał sobie zdać sprawy z tego wypadku.

Śmierć tych dwóch służalców okrutnie przeraziła Mochów. Pan major zauważył jakoś, że uczynił krok za śmiały, rzucając się z tak małą garstką i w tak niebezpiecznych miejscach na ludzi, którzy i bez palnej broni umieją zadawać śmiertelne ciosy, tym więcej, że posuwając się śmiało, może być zaskoczony gwałtownie z tyłu przez strzelców Arcimowicza i Kotkowskiego, rozrzuconych ponad brzegami Bajkału, jak mówiłem, dla powstrzymania w wylądowaniu jego posiłków. Toteż następuje tu chwila wahania się. Uprzątają trupów i wszyscy gromadzą się razem i dopiero po namyśle rozpoczynają postęp.

Kiedy nasi zaczepili ich strzałami, jednocześnie i statki na Bajkale zaczynają zbliżać się ku lądowi, i strzelcy nasi, rozpoczęli również ogień. Zaczęło się ogólne strzelanie. Asekuracja pana majora, przyjęta strzałami z lasu, nie widząc nikogo, do kogo by strzelać można, oddala się od brzegów i kończy na demonstracji, kręcąc się na wodzie to w tę, to w ową stronę. Szaramowicz toczy bój z panem majorem, że słyszymy wreszcie wzajemne krzyki: hura!, hura!, a strzelcy nie mając rozkazu opuszczenia swoich stanowisk pozostają na miejscu.

Wtem odbiera Szaramowicz wiadomość, że Lisowski z kozaczyzną już nie opodal urządza przeprawę przez rzekę, aby nań uderzyć z tyłu. Wiadomość ta ostudza zapał w ludziach, zasiewa zwątpienie i cały oddział, bez wydania odpowiedniego rozkazu strzelcom, porzuca plac boju, ratując się ucieczką w głębiny lasów. Pan major dopatrzył tego, i chociaż nie miał o tym żadnej wiadomości (a może i miał, nie wiem), domyślił się jednak, że musi im coś zagrażać z tyłu, kiedy naraz po tak śmiałych i energicznych napadach, ustępują. Korzysta z położenia i wydaje rozkaz ścigania. Naturalnie ściganie to nie może przynieść żadnej krzywdy naszym, raz że siła pana majora była liczebnie znacznie mniejszą, po wtóre, że rzecz się dzieje w gęstwinach lasu, w które zapuszczać się żołnierzom było niepodobieństwem; skończyło się więc tylko na krzykach i strachach ze strony Moskwy, która udając że grozi, nie ustąpiła ani na krok z drogi. Tymczasem oddział posiłkowy pana majora, objechawszy na statkach koryto rzeki Myszychy, wylądował bez obawy przed strzelcami naszymi, urządził przeprawę przez rzekę i samym już wieczorem połączył się ze swoim dowódcą.”

P. Deręgowski, Podróż do Syberyi i powstanie nad Bajkałem, Poznań 1878.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply