Kawaler jałtański

Podczas II wojny światowej Polska miała pecha do przywódców. Najpierw, wbrew ostrzeżeniom Józefa Piłsudskiego, który upominał: „Wy w tę wojnę beze mnie nie leźcie, wy ją beze mnie przegracie”, jego spadkobiercy polityczni wystawili Polskę pod pierwsze uderzenie Hitlera i przegrali kampanię wrześniową z kretesem, a z nią niepodległość kraju. Później gen. Władysław Sikorski, zapatrzony w „tęczę Franków”, zmarnował 80 tysięczną armię, z wielkim trudem pozbieraną na emigracji. Zarówno on, jak i jego następca na stanowisku premiera – Stanisław Mikołajczyk, swoją politykę opierali na wierze w lojalne wsparcie aliantów. Obaj kierowali się też iluzją, że uda im się dogadać ze Stalinem. Te założenia pchnęły Stanisława Mikołajczyka do dymisji 24 listopada 1944 roku i podjęcia awantury politycznej, jaką była wyprawa do Polski. Zakończył ją jako uciekinier zadekowany w ładowni statku „Baltavia”.

Przed wojną Stanisław Mikołajczyk należał do drugiego garnituru polityków Stronnictwa Ludowego. Zmobilizowany w 1939 roku trafił ze swoim oddziałem na Węgry, a stamtąd do Francji. Na emigracji wrócił do polityki. Początkowo pełnił obowiązki wiceprzewodniczącego wychodźczego parlamentu tj. Rady Narodowej RP. W 1941 roku premier gen. Władysław Sikorski powołał go w skład rządu. Po katastrofie w Gibraltarze w wyniku kompromisu międzypartyjnego 42-letni ludowiec został premierem. Niemały wpływ na powierzenie mu tej odpowiedzialnej funkcji miały naciski Brytyjczyków, którym zależało, by miejsce Sikorskiego, zajął kolejny spolegliwy wobec nich polityk.
Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill nie zawiódł się na Mikołajczyku. Skonfliktowany z większością polskich środowisk politycznych ludowiec nie potrafił uniezależnić się politycznie od Brytyjczyków i Amerykanów. Nigdy też nie udało mu się zdobyć pozycji Sikorskiego na forum międzynarodowym. O ile wobec generała Churchill zachowywał się poprawnie, o tyle jego następcę traktował z lekceważeniem, jak lokaja.

Należy podkreślić, że położenie Polski w ostatnich latach II wojny światowej było beznadziejne i nawet geniusz polityczny niewiele mógłby wskórać dla ocalenia niepodległości i granic kraju. Są jednak granice, których przedstawiciel państwa nie może przekroczyć, by nie narazić na szwank godności narodu, którego jest przedstawicielem. Mikołajczyk wielokrotnie je przekroczył, kierując się iluzjami, iż przy poparciu Wielkiej Brytanii i USA, oraz wyrzeczeniu się wschodnich terytoriów kraju na rzecz Moskwy, uda mu się uzyskać dla Polski niepodległość. Przy okazji poważnie przyczynił się do wywołania powstania w Warszawie, dając zgodę na podjęcie walk, wbrew opinii naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego, z którym był skonfliktowany. Naiwnie oczekiwał sukcesu, który poprawiłby jego pozycję podczas zbliżającej się wizyty w Moskwie. Niepowodzenie działań zbrojnych w stolicy, widoczne już po pierwszych godzinach walki, zniweczyły te nadzieje. Zamiast chwalić się sukcesem, premier musiał zabiegać u Stalina o pomoc dla walczącej Warszawy, co stawiało go w roli petenta.
Nie przynosząca żadnych pozytywnych skutków polityka premiera Mikołajczyka budziła coraz większe niezadowolenie przedstawicieli innych stronnictw. Gdy więc próbował uzyskać ich zgodę na zmianę granic, ci jej odmówili. Uważali bowiem, iż o takich kwestiach decydować może wyłącznie naród, a nie rząd emigracyjny, nie zweryfikowany przez wybory. Stanisław Mikołajczyk postanowił więc szukać kompromisu z ZSRS na własną rękę i w listopadzie 1944 roku podał się do dymisji.
Kolaborant
Niestety, nie dostrzegał całkowitego fiaska swej dotychczasowej polityki i postanowił rozpocząć grę raz jeszcze, tym razem na gruncie krajowym. Jego wejście do rządu, w którym główne skrzypce grali ludzie Stalina, tworzyło wśród społeczeństw Zachodu przekonanie, że emigracja polska jednoczy się z obozem lubelskim. Stało się to więc dogodnym pretekstem dla aliantów do wycofania poparcia rządowi emigracyjnemu, na czele którego stał teraz Tomasz Arciszewski. Zresztą po złożeniu przez Mikołajczyka dymisji, cały system prawny, na którym opierała się działalność władz emigracyjnych nie miała już dla niego żadnego znaczenia. Na przykład, konsultujących się z nim w sprawach Polski (z pominięciem rządu RP!) politykom brytyjskim były premier przedstawił memoriał, w którym opowiadał się za utworzeniem w kraju Rady Prezydenckiej, nie mieszczącej się w żaden sposób w ramach konstytucji kwietniowej.
Wreszcie z łaski Stalina Mikołajczyk został zaproszony do Moskwy na rokowania z członkami Rządu Tymczasowego (powstałego z przekształcenia PKWN). Aby do wyjazdu mogło w ogóle dojść, musiał podpisać, deklarację, w której zaakceptował ustalenia jałtańskie, a więc oddanie ZSRS polskich ziem wschodnich. Uczynił to 15 kwietnia 1945 roku, czyli ponad dwa tygodnie po zdradzieckim aresztowaniu przez NKWD szesnastu przywódców Polski Podziemnej, wśród których był Delegat Rządu na Kraj Jan Stanisław Jankowski i ostatni dowódca Armii Krajowej gen. Leopold Okulicki. Mikołajczyk przełknął zniewagę i pojechał do stolicy ZSRS. W czasie, gdy prowadził negocjacje, w Moskwie trwał „proces szesnastu”. Niestety, taktyka ustępstw nie na wiele się zdała. Przywódca ludowców wcale nie stanął na czele Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, co stanowiło jeden z jego celów. Uzyskał dla siebie jedynie funkcję drugiego wicepremiera, a dla współpracowników pewną ilość miejsc w Krajowej Radzie Narodowej, rządzie oraz administracji centralnej i terenowej. Poruszona zdradą ludowców prasa emigracyjna nazywała byłego premiera i jego współpracowników „kawalerami jałtańskimi”.
Przyjazd byłego premiera rządu emigracyjnego do Ojczyzny Polacy przyjęli z nadzieją. Na ulicach witały go rozentuzjazmowane tłumy. W ludzi wstąpiła nadzieja, że teraz uda się powstrzymać komunistów. Partia ludowa na czele której stanął – Polskie Stronnictwo Ludowe, liczbą członków przerosła inne ugrupowania polityczne oraz przedwojenne Stronnictwo Ludowe. Niestety, Mikołajczyk został sprowadzony do Polski w konkretnym celu i działalność jego stronnictwa była tolerowana tylko czasowo.
W planach Stalina Stanisław Mikołajczyk miał ułatwić przejęcie władzy w Polsce przez komunistów. Generalissimus obiecał Anglosasom przeprowadzenie w Polsce wolnych wyborów i potrzebował siły politycznej, którą Polska Partia Robotnicza z satelitami, mogłaby oswoić lub pokonać. Wkrótce po przyjeździe do kraju, wicepremier Mikołajczyk został członkiem delegacji TRJN na konferencje poczdamską, na której zadecydowano ostatecznie, że Polska utraci na rzecz imperium sowieckiego ziemie wschodnie. Potem udał się do stolicy ZSRS w celu ustalenia przebiegu granic. Okazji do dyskusji ze Stalinem nie miał, postawił jednak wraz z innymi członkami delegacji swój podpis pod układem granicznym.
Zbliżała się decydująca rozgrywka. Przywódca Polskiego Stronnictwa Ludowego przygotowywał się do wyborów, które miał nadzieję wygrać. Póki co dość dobrze wpisywał się w nową rzeczywistość panującą w kraju. Podczas publicznych wystąpień otwarcie krytykował sanację, „agentów Andersa” oraz „znikczemniałe bandy NSZ”. Gdy komuniści w celu odsunięcia w czasie wyborów oraz sprawdzenia swego przygotowania do fałszowania wyborów postanowili urządzić referendum, PSL miało problem z odróżnieniem się od przeciwników politycznych. Ludowcy popierali bowiem przemiany społeczne w kraju, przyjaźń ze Związkiem Sowieckim a także złodziejską reformę rolną. W końcu postanowili opowiedzieć się za dwuizbowym parlamentem.
Porażka w sfałszowanym przez reżim referendum, źle wróżyła na przyszłość. I rzeczywiście, urządzone w 1947 wybory parlamentarne zakończyły się klęską PSL i jego przywódcy. Cóż z tego, że rzeczywisty wynik był odwrotny od oficjalnego, skoro o wszystkim decydował Stalin i można się było tego wcześniej domyslić. Osłabione morderstwami politycznymi i aresztowaniami PSL zaczęło słabnąć. Komuniści robili wszystko by zastraszyć zarówno szeregowych członków stronnictwa, jak i działaczy wyższego szczebla. Lękowi o życie poddał się także sam prezes Stanisław Mikołajczyk. W końcu dał za wygraną i w porozumieniu z dyplomatami amerykańskimi czmychnął na Zachód, zostawiając na łaskę i niełaskę reżimu współpracowników oraz działaczy partyjnych niższego szczebla. Tym samym ostatecznie skompromitował politykę, którą prowadził jeszcze jako premier rządu polskiego na emigracji. Okazało się, że mimo wszystko rację mieli trwający w mającym jedynie symboliczne znaczenie oporze: prezydent Raczyński, gen. Sosnkowski, premier Arciszewski, a nie zadufany w swoje zdolności polityczne, rzekomy realista Stanisław Mikołajczyk.
Adam Kowalik

PCh24.pl

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply