Kilkuset osób zebrało się 28 lutego przy pozostałościach wsi Huta Pieniacka w obwodzie lwowskim. Jej mieszkańcy zostali wymordowani 72 lata wcześniej.

W 1944 r. w Hucie Pieniackiej funkcjonowała polska samoobrona, która 23 lutego wdała się w walkę z ukraińskimi esesmanami. Z tego powodu 28 lutego wieś stała się celem akcji pacyfikacyjnej policyjnego batalionu SS złożonego z Ukraińców oraz lokalnego oddziału UPA. W ataku uczestniczyli także ukraińscy cywile. W czasie pacyfikacji doszło do bestialskich mordów, także na kobietach i dzieciach. Z tysiąca mieszkańców i znacznej liczby uciekinierów z innych wołyńskich miejscowości atakowanych przez UPA przeżyły tylko 162 osoby.

Dokumentację fotograficzną uroczystości, która zgromadziła kilkuset uczestników, przygotowało wrocławskie Studio Wschód. W Polsce działa stowarzyszenie gromadzące ocaleńców, ich potomków i ludzi pielęgnujących pamięć u mieszkańcach Huty Pieniackiej. Na uroczystość przybywają jednak także ci okoliczni mieszkańcy, którzy nie zaprzeczają odpowiedzialności Ukraińców za zbrodnię. Pełen reportaż zostanie wyemitowany 8 marca o godzinie 18 na antenie TVP 3 Wrocław. Będzie go można obejrzeć także w internecie.

studiowschod.pl/kresy.pl

8 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. sylwia
    sylwia :

    Huta Pieniacka była duża: stały 172 domy, do tego stajnie i obory. Żyło w niej tysiąc osób, w tym sporo uciekinierów z Wołynia. Pacyfikację dokonaną 70 lat temu przez SS Galizien oraz UPA przeżyło 160 osób. Ze wsi nic nie pozostało.
    reklama
    Przy drodze, która kiedyś prowadziła przez wieś, stoi czarna tablica. Na niej niebiesko-żółte logo nacjonalistycznej partii Swoboda: otwarta dłoń z trzema wyprostowanymi środkowymi palcami. Identyczne jak na flagach powiewających nad kijowskim Majdanem. Tablica przedzielona na pół, po jednej stronie tekst po ukraińsku, po drugiej – po angielsku. Na górze napis: „Prawda o Hucie Pieniackiej”.
    „Podczas II wojny światowej Huta Pieniacka (dawne woj. tarnopolskie – aut.) była jednym z największych ośrodków stacjonowania polskich bojowników z AK i bolszewickich dywersyjnych jednostek w Galicji, wspólnie terroryzujących ukraińskie wioski. 28 lutego 1944 r. niemieckie okupacyjne władze przeprowadziły wojskową operację likwidacji polsko-bolszewickiego oddziału. Wioska została zniszczona. Na początku lat 80. sowiecko-polska propaganda rozpowszechniła nieprawdziwą informację o zniszczeniu wioski Huta Pieniacka przez dywizję SS Galizien oraz żołnierzy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Armii Powstańczej”.
    Franciszek Bąkowski macha ręką, gdy słyszy pytanie o tablicę. Wiele razy przechodził obok, zmierzając do pomnika, na którym wyryto 580 nazwisk ofiar, mieszkańców wioski. 70 lat temu w jedną noc stracił matkę, ojca, brata, krewnych. Prawdę widział na własne oczy.
    Matka, weź te dzieci
    Na początku 1944 r. spodziewano się ataku na wieś. Uciekinierzy z Wołynia opowiadali o masakrach dokonywanych przez UPA. Ale tutaj banderowcy nie zaglądali. Odstraszał ich oddział radzieckich partyzantów, który stacjonował w Hucie, wiedzieli, że w wiosce jest AK, że część mieszkańców ma broń. W końcu jednak Sowieci odeszli i tydzień przed masakrą na wioskę napadł niewielki oddział. Polacy skrzyknęli się i zaczęli strzelać. Dwóch napastników padło. Jan Sowiński, wówczas 18-latek, chwalił się, że położył jednego. Obaj zabici mieli mundury dywizji SS Galizien. Należało spodziewać się najgorszego.
    – W domach na obrzeżu były posterunki, uzbrojeni chłopcy strzegli wsi. Aż pewnej nocy rozległy się strzały, krzyki, w górę wystrzeliły rakiety – opowiada Franciszek Bąkowski. Jan Sowiński akurat zszedł nad ranem z warty. Nie zdążył jeszcze zasnąć, kiedy się zaczęło. Zobaczył żołnierzy w białych kombinezonach na podwórzu. Ukrył karabin w skrzyni, kiedy otwierali drzwi do jego chałupy.
    Przed domem Bąkowskich stał oficer. Przy nim trzech żołnierzy. – Rozmawiali z ojcem. Tata znał niemiecki, bo służył w armii austriackiej – wspomina pan Franciszek, wtedy 7-letni Franek. Patrzył na zdenerwowanego ojca, na bladą matkę, która zagarniała dzieci na podwórzu. – Józek miał 16 lat, Stefcia – 13, Kazik – 10. Ja byłem najmłodszy. Najstarszy brat Władek i siostra Aniela byli wywiezieni na roboty do Niemiec – wylicza. – Oficer wydał rozkaz, że wszyscy mamy iść do kościoła. Chwilę wcześniej mama poprosiła mnie i Kazika, żebyśmy pobiegli do sąsiadki naprzeciwko. Pamiętam jeszcze słowa Józka, który powiedział, że idzie z rodzicami. No i poszli, Stefcia też…
    Do wsi weszły dwa bataliony 4. pułku SS Galizien. Ukraińscy ochotnicy w niemieckich mundurach. Przeszukiwali budynek po budynku, wyciągali mieszkańców i pędzili do kościoła. Huta Pieniacka była duża: 172 domy, do tego obory, stajnie. W jednej z nich ukrył się Janek Sowiński. Skoczył w bok, gdy żołnierz akurat nie patrzył w jego stronę. Obserwował, jak esesmani nawoływali się po ukraińsku, jak wypędzali ludzi z sąsiednich gospodarstw. Przyszli też do kobiety, u której schronienia szukali Franek z Kazikiem. Stała w śniegu, z pięciorgiem dzieci, trzema swoimi i dwoma sąsiadów, trzymając na ramieniu najmłodsze. Wtedy podszedł do niej jakiś żołnierz, nachylił się i powiedział po polsku: „Matka, schowaj się z tymi dziećmi”. Więc pobiegła z nimi za dom, wpadli do brogu, kopca z odłożonymi na zimę warzywami. Pod słomą było sporo miejsca po wybranych ziemniakach i marchwi. – Słyszeliśmy strzały, krzyki, wycie zwierząt. Coś strasznego – kręci głową pan Franciszek.
    Za żołnierzami szli bojownicy z UPA i zwykli Ukraińcy z okolicznych wiosek, którzy plądrowali opustoszałe chałupy. – Janek Sowiński opowiadał, że znał niektórych, że ze swojej kryjówki widział, kto rabował. Kłócili się nawet o to, który pierzynę weźmie. A jak już zrabowali, co tylko się dało, podpalali gospodarstwo – mówi Franciszek Bąkowski.
    Zapasowe wyjście
    Obok Bąkowskich mieszkali Kierepkowie. Urszula Kierepka była położną. Wieczorem, tuż przed pacyfikacją, została wezwana do porodu. Jej wnuk, dziś 84-letni Sulimir Stanisław Żuk, z trudem wraca wspomnieniami do tego dnia. Miał wtedy niespełna 14 lat. – Wraz z rodzącą kobietą wywleczono babcię z domu, biciem i wrzaskami popędzono do kościoła. Dziadek schował się w piwnicy, zamknął drzwi od wewnątrz, przykrył się kocem i przysypał kartoflami. Ukraińscy faszyści splądrowali dom, wyłamali drzwi do piwnicy, rozejrzeli się po ciemnym wnętrzu, ale dziadka nie zauważyli – opowiada.
    Dziecko przyszło na świat w kościele. Franciszek Bąkowski przechowuje list od wnuczki kobiety, która widziała, jaki los spotkał rodzącą matkę, jej dziecko i akuszerkę. Z relacji wynika, że pilnujący mieszkańców wsi ukraiński esesman rozdeptał noworodka. „Dzielna akuszerka chciała uratować dziecko i jego matkę, ale ten zbrodniarz zabił je” – czyta fragment listu pan Franciszek i pokazuje kolejne zdania: „Babcia była wtedy odrętwiała, nic nie czuła, nie miała żadnych myśli. (…) esesman kazał jej wziąć to roztrzaskane maleństwo i wynieść z kościoła. (…)”.

    Siostra pana Franciszka, Stefania, przez ponad 40 lat nie chciała opowiadać o tym, co widziała w czasie pacyfikacji wsi i jak tego dnia ocalała. Dusiła w sobie wspomnienia. – Stefci udało się wydostać z płonącej stodoły – mówi pan Franciszek. Kiedy prowadzono ją w grupie dziewcząt i kobiet do kościoła, mijała ogarnięte pożarem zabudowania, z których dobiegały krzyki palonych żywcem ludzi. Później w zgliszczach jednej z tamtych stodół znaleziono szczątki ich ojca. Ukraińcy wypędzili ją z kościoła w jednej z ostatnich grup. Prosto do stodoły Relichów, jednych z bogatszych gospodarzy. Wprowadzili ok. 40 osób, zaryglowali wrota, zadrutowali, aby nikt nie mógł się wydostać, i zaczęli oblewać ściany benzyną. – Gdy do środka zaczął przedostawać się dym i płomienie, wybuchła panika. Stefcia miała wiele szczęścia, uratowało ją to, że znała tę stodołę. Bawiła się w niej kiedyś z córką gospodarza i wiedziała, że jest tam zapasowe wyjście z tyłu, do ogrodu – opowiada pan Franciszek. – Ale ogród był zasypany śniegiem i zaspa blokowała drzwi.
    Przepychały wierzeje razem, kilka koleżanek. Wśród nich była Wanda Gośniowska, starsza o kilka lat od Stefanii i silniejsza. Gdy w końcu zbity śnieg ustąpił, rozbiegły się po polu, osiem, może dziesięć dziewcząt. Żołnierze strzelali za nimi.
    Klęczałem i płakałem
    Masakry dokonali Ukraińcy z 4. Galicyjskiego Ochotniczego Pułku Policyjnego należącego do 14. Dywizji SS Galizien. Ten fakt według prokuratorów badających pacyfikację Huty Pieniackiej nie podlega dyskusji. Nie mają też wątpliwości, że pomagali im partyzanci z UPA. W tym roku w listopadzie minie 20 lat od wszczęcia śledztwa, od kiedy zaczęto przesłuchiwać świadków, gromadzić relacje i szukać winnych. Prokurator Waldemar Szwiec, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie, przyznaje, że nie potrafi ocenić, jak długo jeszcze potrwają prace śledczych. Nie kryje jednak, że zmierzają one do umorzenia ze względu na śmierć sprawców. Uzupełniane przez 20 lat akta puchną od suchych opisów bestialstwa: „oblanie substancją łatwopalną i podpalenie”, „brutalne pobicie”, „rozstrzelanie”, „śmiertelne ugodzenie bagnetem”. Opisów suchych w dokumentacji, ale żywych w pamięci ocalałych.
    Nie ulega wątpliwości, że zbrodni w Hucie Pieniackiej dopuścili się żołnierze 4. pułku policyjnego SS złożonego z ochotników do Dywizji SS Galizien. Potwierdza to wiele źródeł, w tym na przykład raport członka cywilnego zarządu dywizji Mychajło Chronowjata, który jako obserwator uczestniczył w pacyfikacji. Co ważne, dwóch zabitych niedaleko Huty Pieniackiej żołnierzy 4. pułku policyjnego Niemcy potraktowali jako pierwszych poległych dywizji SS Galizien i pochowali z honorami. Wskazuje to, iż 4. pułk był traktowany jako coś w rodzaju jednostki szkoleniowej dywizji – profesor Grzegorz Motyka, historyk i ukrainista, członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej
    Wanda Gośniowska opowiadała, jak skatowano jej ojca. Zapamiętała, jak przyprowadzono go do kościoła w zakrwawionej koszuli. Dowódca lokalnego oddziału samoobrony Kazimierz Wojciechowski najpierw był torturowany, następnie został oblany benzyną i podpalony. Podobny los spotkał Wojciecha Szmigielskiego. Za to, że ukrywał w domu rannego radzieckiego partyzanta.
    Stanisław Sulimir Żuk wciąż nie może poradzić sobie ze wspomnieniem świąt Bożego Narodzenia 1943 r. Mieszkał z rodzicami w Urszulinie, kilka kilometrów od Huty Pieniackiej. Pamięta, jak w nocy przed ich domem zatrzymały się sanie, z których wysiadło kilkunastu uzbrojonych mężczyzn. Naradzali się przez jakiś czas, potem odjechali, zostawiając przed bramą ślady krwi. Kilka dni później spod śniegu przy pobliskim lesie psy wygrzebały ciała ich ofiar. Byli wśród nich przyjaciele rodziny pana Sulimira, porwani z pobliskiej miejscowości w czasie najazdu UPA. – Mieli związane ręce drutem, widać było, że niektórzy się bronili – opowiada. – Zwłaszcza znajomy mojego ojca. Miał rozbitą czaszkę i wgniecioną klatkę piersiową. Oprawcy zrobili mu tak zwane rękawiczki. Wie pan, co to jest? Nacinali skórę na przedramionach i ściągali ją aż do dłoni.
    W pamięci utkwił mu również widok Huty Pieniackiej po pacyfikacji. Niepokoił się o krewnych, więc wymknął się z domu o świcie i z granatem w kieszeni pomaszerował przez zaspy. – To było coś strasznego. Spalone niemal wszystkie budynki, wszędzie tylko dymiące zgliszcza i osmalone kominy sterczące w miejscach, gdzie kiedyś były domy – opowiada. – Klęczałem i płakałem.
    Tylko to mi pozostało
    70 lat później po wiosce nie ma śladu. O jej istnieniu przypomina pomnik wzniesiony staraniem Stowarzyszenia Huta Pieniacka ze Wschowy, stojący na miejscu kościoła, z którego Ukraińcy wyprowadzali ludzi grupami na śmierć. Na monumencie 580 nazwisk. Tyle ofiar udało się do tej pory zidentyfikować. Dokładna liczba zabitych jest niemożliwa do ustalenia. Niewykluczone, że życie straciło nawet tysiąc osób, wliczając w to uciekinierów z innych miejscowości, którzy szukali w Hucie schronienia. Przeżyło ok. 160. Co roku pod koniec lutego kto z nich jeszcze może, przyjeżdża w miejsce, gdzie stała wieś, pod pomnik, na odnawiany własnymi rękami stary wioskowy cmentarz. Nagrobki ocalały. Polskimi napisami przypominają o dawnych mieszkańcach tej okolicy.
    Franciszek Bąkowski pamięta, że cmentarz był na obrzeżach wioski, pamięta, że w samej Hucie Pieniackiej rosło wiele drzew owocowych. Brat Władek przypomniał mu, że przed bramą do ich gospodarstwa zwieszały się dwie piękne czereśnie. Więc pewnego razu poszli ich szukać, cierpliwie spacerowali po zarośniętym ostami polu, próbując odszukać w skrawkach wspomnień właściwą drogę. Znaleźli w końcu spróchniałe resztki dwóch pieńków i tak weszli na teren gospodarstwa. W miejscu, gdzie kiedyś stał ich dom, wyciągnęli spod ziemi dachówkę. – Tylko tyle mi zostało po rodzicach – kiwa głową pan Franciszek. Wśród splątanych suchych ostów udało się odnaleźć coś jeszcze. Kamienną figurkę świętego Antoniego, która stała przed domem rodziców Wandy Gośniowskiej. Podnieśli ją, ustawili na nowo. – Nie widać jej z drogi, ale ja wiem, gdzie stoi – mówi Franciszek Bąkowski.
    28 lutego planował sprawdzić, czy święty się nie przewrócił, czy nagrobki są czyste, czy pomnika nikt nie zniszczył. Plany pokrzyżowała jednak wielka polityka. – Miała być uroczysta msza, mieliśmy mieć wielu znakomitych gości, miał przyjechać nawet przedstawiciel Kancelarii Prezydenta. Wszystko musiałam odwołać – wyjaśnia Małgorzata Gośniowska-Kola, córka Wandy Gośniowskiej i szefowa Stowarzyszenia Huta Pieniacka. Gdy w Kijowie wybuchła rewolucja, wyjazd stał się zbyt ryzykowny. Może kiedy sytuacja się uspokoi, pojadą. Przejdą się nieistniejącymi ulicami, spróbują sobie wyobrazić, gdzie stały domy, gdzie mieszkali ich znajomi. Na tablicę ukraińskiej Swobody z „prawdą o Hucie Pieniackiej” nawet nie spojrzą.

    ( http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/wydarzenia/artykuly/452213,huta-pieniacka-28-lutego-1944-ukraincy-z-ss-galizien-wymordowali-polakow-z-huty-pieniackiej-relacje-ocalalych.html )

  2. sylwia
    sylwia :

    Zbrodnia w Hucie Pieniackiej – dokonana 28 lutego 1944 akcja pacyfikacyjna polskiej ludności cywilnej w Hucie Pieniackiej, w wyniku której śmierć poniosło około 850 osób. Pacyfikacji dokonali, według śledztwa IPN, ukraińscy żołnierze 4 Pułku Policyjnego SS 14 Dywizji SS „Galizien”, pod dowództwem niemieckiego kapitana, wraz z okolicznym oddziałem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) (najprawdopodobniej sotnia Dmytra Karpenki, ps. „Jastrub”) i oddziałem paramilitarnym składającym się z nacjonalistów ukraińskich, pod dowództwem Włodzimierza Czerniawskiego[1][2].
    Huta Pieniacka liczyła wówczas 172 gospodarstwa i około 1000 mieszkańców, we wsi znajdowało się również spora liczba uciekinierów (m.in. z Wołynia), którzy opuszczali miejsca zamieszkania obawiając się fali morderstw dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich i wspomagających ich miejscowych ukraińskich chłopów. Ocalało około 160 osób[1].
    Tło wydarzeń
    We wsi działał liczący około czterdziestu osób oddział samoobrony dowodzony przez przybyłego ze Lwowa Kazimierza Wojciechowskiego, ps. „Satyr”. Na początku 1944 roku przebywał w Hucie duży oddział partyzantki radzieckiej ze zgrupowania płk NKWD Dmitrija Miedwiediewa[3]. Wiadomość o tym fakcie dotarła do niemieckich władz okupacyjnych. Po opuszczeniu wioski przez Sowietów 23 lutego we wsi pojawił się patrol niemiecki złożony z Ukraińców. Doszło do potyczki z oddziałem samoobrony wspartym przez 2 pluton AK z Huty Wierchobuskiej. Polacy sądzili, że mają do czynienia z przebranymi upowcami[4]. Przed całkowitym rozbiciem uchroniła oddział SS sotnia UPA „Siromanci”, która zaatakowała Polaków z boku[5]. Podczas walki zginęło co najmniej dwóch napastników w mundurach SS. Na podstawie ich dokumentów udało się ustalić, że byli oni żołnierzami stacjonującej w Brodach 14 Dywizji Grenadierów SS[6]. Zabitym Niemcy urządzili w Brodach manifestacyjny pogrzeb, a do Huty Pieniackiej wysłali większe siły 4 pułku policyjnego SS (około 500–600 osób), dowodzone przez niemieckiego kapitana. W skład utworzonego w maju 1943 pułku wchodzili ukraińscy ochotnicy do późniejszej 14 Dywizji Grenadierów SS.
    W nocy z 27 na 28 lutego do wsi przybył łącznik AK i przekazał zalecenia Inspektoratu Armii, by oddział samoobrony postarał się uniknąć walki, najlepiej przez ewakuację i stworzenie wrażenia, że wieś jest bezbronna, a wśród mieszkańców są tylko kobiety, dzieci i staruszkowie. Istniała wówczas nadzieja, że oddanie wsi bez walki jest jej jedyną szansą na ocalenie i uniknięcie pacyfikacji.
    Masakra
    28 lutego 1944 roku oddział 4 pułku policji SS wspomagany przez chłopów z okolicznych wsi[7], i według niektórych źródeł przez sotnię UPA „Siromanci” oraz policjantów z Podhorzec, otoczył wieś ze wszystkich stron. Po wystrzeleniu rakietnicy, wieś została ostrzelana; mieszkańcy zaczęli uciekać i chować się w piwnicach lub wcześniej przygotowanych schronach.
    Po ostrzale do wsi wkroczyli ukraińscy żołnierze SS i cywile Ukraińcy. Uciekających mieszkańców rozstrzeliwali. Pozostałych wyprowadzali z domów i grupami prowadzili do kościoła. Zachowywali się przy tym bestialsko, np.: siedemdziesięcioletnią Rozalię Sołtys ugodzili bagnetem, rozpruwając jej brzuch, innej kobiecie zabili noworodka, rzucając nim o mur, zastrzelili rodzącą kobietę[8]. Około dwudziestu osób, spośród doprowadzonych, ukryło się w piwnicy lub na wieży kościelnej, dzięki czemu udało im się przeżyć. Kiedy rozeszła się wiadomość, że kościół jest zaminowany i zostanie wysadzony w powietrze, wybuchła panika, a zamknięte drzwi nie pozwalały wydostać się na zewnątrz. W stodole rodziny Relichów zaryglowano ok. 40 osób, budynek odrutowano i oblano benzyną. Zamkniętych spalono żywcem. Ze stodoły wydostało się 8-10 dziewczyn, ostrzeliwanych w ucieczce przez żołnierzy[9]. Ze stodoły ocalała m.in. Wanda Gośniowska, której córka, Małgorzata Gośniowska-Kola, obecnie prowadzi Stowarzyszenie Huta Pieniacka.
    Każdy dom i zabudowanie było grabione przez przybyłych z wojskiem cywilnych Ukraińców, którzy zrabowany dobytek ładowali na wozy i wywozili. Pod kościołem zginął dowódca samoobrony Kazimierz Wojciechowski. Jak twierdzą świadkowie, oblano go łatwopalną cieczą i podpalono. Wcześniej, jeszcze w domu, zamordowano jego żonę, córkę i ukrywających się tam Żydów. Po południu rozpoczęto wyprowadzać z kościoła kilkudziesięcioosobowe grupy, które doprowadzano do stodół i drewnianych zabudowań gospodarczych. Następnie obiekty te ostrzeliwano z broni maszynowej i podpalano[10].
    Około godziny 17. sprawcy krwawej pacyfikacji opuścili wieś. Ocalały cztery zabudowania położone na uboczu, kościół i szkoła. Nieliczni mieszkańcy, którym udało się przeżyć, znaleźli schronienie w Hucie Wierchobuskiej, Złoczowie i innych okolicznych miejscowościach. Pomordowanych pochowano w dwóch zbiorowych mogiłach koło kościoła i szkoły.
    O pacyfikacji wsi w dniu 28 lutego 1944 informowała wydawana we Lwowie ukraińska gazeta Lwiwskie Wisti, podano również, że śmierć poniosło 868 osób w Hucie Pieniackiej[11][12].
    Śledztwo w sprawie zbrodni
    W sprawie zbrodni w Hucie Pieniackiej śledztwo zostało wszczęte w 1994 r., obecnie prowadzi je Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie (akta „S 50/03/Zn w sprawie zabójstwa mieszkańców Huty Pieniackiej dokonanego przez członków 14 Dywizji SS Galizien”). Przedmiotowe zdarzenia zakwalifikowano jako zbrodnię wojenną oraz zbrodnie przeciwko ludzkości. Przesłuchano 144 świadków, podjęto kwerendy w polskich i niemieckich archiwach. Analiza uzyskanych dowodów wskazuje, że sprawcami zbrodni byli żołnierze 4 pułku policyjnego 14 Dywizji SS „Galizien”, w liczbie jednego lub dwóch batalionów, przy czym zapewne był to batalion, stacjonujący w tamtym czasie w Złoczowie. Ekspedycją dowodził niemiecki oficer w stopniu kapitana. W masakrze uczestniczyły oddziały UPA (prawdopodobnie sotnia dowodzona przez Dmytra Karpenkę, ps. „Jastrub”}, oddział nacjonalistów ukraińskich pod dowództwem Włodzimierza Czerniawskiego (został po wojnie skazany za tę zbrodnię na śmierć), oraz oddział rekrutujący się z mieszkańców pobliskiej wioski Żarków, oraz okoliczni mieszkańcy narodowości ukraińskiej. Udzielali oni pomocy żołnierzom pacyfikującym wieś i dokonali rabunku mienia[2].
    W Wielkiej Brytanii ukazał się reportaż J. Hendy’ego SS w Wielkiej Brytanii, który opowiada m.in. o mordzie w Hucie Pieniackiej.
    Upamiętnienie ofiar zbrodni
    Wcześniejsze pomniki
    W czasach ZSRR powstały dwa pomniki upamiętniające zbrodnię. Drugi z nich powstał w 1989 r. w 45. rocznicę wydarzeń; na głazie umieszczona była czerwona gwiazda i płyta z napisem, że winni zbrodni byli okupanci i bandy OUN. Pominięto informacje o narodowości zabitych, płyta i gwiazda zniknęły z głazu w latach ’90.[13], po uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę.
    Obecny pomnik
    W 1989 r. osoby, które przeżyły zbrodnię i ich rodziny za zebrane pieniądze ufundowały drewniany krzyż. Obecnie istniejący pomnik wzniesiono w 2005 r. dzięki staraniom Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Strona ukraińska przez dwa lata blokowała umieszczenie daty zbrodni na monumencie[14].
    Uroczystości rocznicowe w 2009 r.
    Przed rozpoczęciem obchodów ukraińscy deputowani lwowskiej rady obwodowej z Bloku Julii Tymoszenko zaapelowali do prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki, aby nie brał udziału w obchodach, natomiast nacjonalistyczna partia „Swoboda” zapowiedziała, że w dniu uroczystości w bliskim sąsiedztwie odsłoni własny pomnik z napisem dla upamiętnienia rzekomych ofiar „polskich szowinistów z Huty Pieniackiej”, z kolei lwowski radny Rostysław Nowożenec zażądał demontażu pomnika wystawionego w 2005 roku[15].
    Obchody 65. rocznicy wydarzeń odbyły się 28 lutego 2009 z udziałem kilkudziesięcioosobowej reprezentacji rodzin ocalałych z masakry zrzeszonych w Stowarzyszeniu „Huta Pieniacka”, którym Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych odmówił dofinansowania wyjazdu[16][17]. Wśród uczestników były 4 osoby urodzone w Hucie Pieniackiej, którym udało się uratować z zagłady. Patronat nad obchodami przyjęli i osobisty udział w uroczystości wzięli Prezydent Lech Kaczyński oraz Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko[18]. Mszę celebrował arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego Mieczysław Mokrzycki.
    Uroczystości próbowała zakłócić grupa ponad stu ukraińskich demonstrantów, którzy mieli ze sobą czerwono-czarną flagę, symbol OUN, oraz flagi współczesnej nacjonalistycznej ukraińskiej partii Ogólnoukraińskie Zjednoczenie Swoboda[19].
    Zaprzeczanie zbrodni
    Taras Hunczak, Andrij Bolanowśkyj i Roman Kolisnyk, autorzy ukraińscy, zaprzeczają udziałowi Ukraińców w masakrze w Hucie Pieniackiej opierając się na raporcie Mychajły Chronowjata, członka Zarządu Wojskowego SS-Galizien, który pisał, że 4 pułk policyjny jedynie zdobył wieś, po czym przekazał ją w ręce nieokreślonego oddziału niemieckiej policji, który dokonał zbrodni. Autorzy ci ignorują fakt, że Chronowjat nie był neutralnym świadkiem wydarzeń oraz nie biorą pod uwagę źródeł polskich, żydowskich, sowieckich i ukraińskich, które potwierdzają udział Ukraińców w masakrze[20].
    Jewhen Pobihuszczyj, dowódca 1 batalionu 29 pułku 14 Dywizji Grenadierów SS w swoich wspomnieniach zaprzeczał jakimkolwiek zbrodniom na terenie Huty Pieniackiej. Według jego opisu wieś spłonęła w wyniku walki Grupy Beyersdorfa (a nie pododdziału 4 pułku policyjnego SS) z polską samoobroną, wieś była bazą partyzantki radzieckiej płk Miedwiediewa, a ofiary cywilne były przypadkowe[21].
    W odpowiedzi na wzniesienie pomnika w Hucie Pieniackiej w 2005 roku, aktywiści partii Swoboda postawili w jego pobliżu tablicę w językach ukraińskim i angielskim zaprzeczającą ustalonemu przebiegowi wydarzeń. Napis na tablicy głosi, że członkowie AK oraz sowieckiej partyzantki z Huty Pieniackiej „terroryzowali okoliczne wsie” i za to okupacyjne władze niemieckie zniszczyły wieś. Autorzy tablicy twierdzą, że odpowiedzialność SS-Galizien, OUN oraz UPA za tę zbrodnię to wymysł „sowiecko-polskiej propagandy” z lat 80. Według nich pomnik na miejscu zbrodni jest nielegalny[22].
    (https://pl.wikipedia.org/wiki/Zbrodnia_w_Hucie_Pieniackiej ).

    • sylwia
      sylwia :

      P. Jaro7: Dziękuję. Rozpowszechniajmy opisy ukraiǹskiego ludobójstwa Polaków. Podtrzymujmy pamięć o tych setkach tysięcy barbarzyǹsko zakatowanych przez Ukraiǹców polskich rodzinach. Piętnujmy zaprzeczanie temu ludobójstwu i cześć okazywaną mordercom przez Ukraiǹców. Nie zapomnimy. Nie wybaczymy. Wieczna haǹba ukraiǹskim oprawcom.

  3. kojoto
    kojoto :

    Niech ofiara tych ludzi nie zostanie całkiem zmarnowana, niech wzmacnia w nas poczucie przynależności do wielkiego Narodu, za który oni oddali życie. I to nie żołnierze, a całe rodziny z malutkimi dziećmi na rękach.

    • pro_patria
      pro_patria :

      Masz rację Kolego. Fakt, że nie byli formacją wojskową podkreśla wielkość Naszych Rodaków. Pewnie dlatego też kolejna ekipa politykierów nie dopomina się o uczczenie ich ŚWIĘTEJ PAMIĘCI (wychodzą z założenia po co ryzykować dla zwykłych wieśniaczków). Wieśniak, mieszczuch, arystokrata, średnio zamożny = Polak = ZAWSZE WARTO WALCZYĆ !!!