“Wybierzmy przyszłość”?

Dziwaczna to „mądrość etapu”, w której nie można się domagać prawdy od kogoś, kto aktualnie mógłby nas potrzebować, z jednoczesnym wyczekiwaniem wyznania win, gdy już naszej pomocy potrzebować nie będzie. A jeśli nawet nagle Polska zacznie oczekiwać od demonstrującej na Majdanie Ukrainy uznania OUN-UPA za formację ludobójczą, to co – Ukraińcy nagle zechcą się przyłączyć na złość Polakom do Rosji? Przecież dokładnie te same kuriozalne uzasadnienia stosowali politycy Platformy Obywatelskiej podczas głosowania uchwały dotyczącej zdefiniowania Rzezi Wołyńskiej jako ludobójstwa.

Gdyby nie publicystyka księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego i redaktora Rafała Ziemkiewicza, to prawdopodobnie odbiorca mediów związanych z „Gazetą Polską” nigdy nie dowiedziałby się, że w zawołaniu „Sława Ukraijni”, na które pozwolił sobie Jarosław Kaczyński, może być cokolwiek niestosownego. Obydwaj publicyści to postacie zbyt dużego kalibru i osoby zbyt rozpoznawalne, aby można było je ocenzurować. Pamiętajmy bowiem, że nie uniknął tego mniej kojarzony profesor Bogusław Paź, który wbrew wcześniejszym ustaleniom nie został dopuszczony przez Joannę Lichocką do polemiki nt Rzezi Wołyńskiej z doktorem Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim. Profesor zamierzał bowiem wykazać m.in. hipokryzję Jarosława Kaczyńskiego w tej ważnej dla polskiej tożsamości kwestii.

W jednym z ostatnich felietonów zasłużony Ksiądz nie omieszkał wyrzucić reakcji „Niezależnej.pl”, iż jego poprzedni tekst został wydrukowany mniejszą niż zazwyczaj czcionką oraz otrzymał nieuzgodniony z autorem tytuł „Łyżka dziegciu”. Duchowny komentuje ten incydent pytaniem: „Gdzie jest beczka miodu?” i jest to pytanie zupełnie na miejscu w sytuacji, gdy nie tylko ‘majdan’ we Lwowie, ale też ten kijowski obfituje w symbolikę banderowską, która znajduje się tam na takich samych prawach jak barwy ukraińskie czy flagi UE. Jest to też tym bardziej zasadne pytanie, gdy zapoznamy się z opiniami liderów protestów na temat tradycji OUN-UPA. Co zrozumiałe, Tiahnybok ze „Swobody” jest tej tradycji czynnym zwolennikiem. Arsenij Jaceniuk również uznaje tę tradycję za pozytywną (jako człowiek związany z systemem oligarchicznym pewnie sam w to nie wierzy, ale prawdopodobnie wyszedł naprzeciw oczekiwaniom demonstrujących), Klyczko – typowy liberalny demokrata – uznał ją za część ukraińskiego dziedzictwa, tak samo oceniając Armię Czerwoną.

Wyżej przytoczone fakty powinny poddawać w wątpliwość zasadność występowania na Majdanie polskich polityków. O ile można zrozumieć, że dany polityk nie wiedział o tym, jakie hasła się tam głosi i pod jakimi flagami, to rodzi się pytanie – od czego są doradcy? Kim otaczają się politycy głównego nurtu, skoro nie mają nawet pojęcia, dokąd (nie w sensie geograficznym) jadą? Wrażenie, że są to po prostu bierni przytakiwacze, staje się nieodparte.

Naczelny Sakiewicz strofuje Księdza w polemice, pisząc iż „głoszenie prawdy o ludobójstwie nie zmienia jednak faktu, że w interesie Polski należy zrobić wszystko co w naszej mocy, by Ukraina przestała być zależna od Rosji”.Ciekawe to zestawienie, bowiem wynika z niego, że głoszenie prawdy o ludobójstwie może w jakimś konkretnym momencie szkodzić strategicznemu celowi, jakim jest odciągnięcie Ukrainy od Rosji, a więc jednak głoszenie prawdy o ludobójstwie nie jest w tej narracji wartością naczelną. Po co nam zatem taka Ukraina, na rzecz zbliżenia z którą mamy w danym momencie zamiatać bestialską masakrę Rodaków pod dywan? Z kolei rozległa i przytaczana wielokrotnie faktografia świadczy wręcz o tym, że Janukowycz gra wobec Rosji dość asertywnie, natomiast to uwięziona Julia Tymoszenko podpisała kontrakt gazowy z Rosją, który faktycznie uzależnił Ukrainę od Rosji. Uwolnienie Tymoszenko długo było ze strony Brukseli warunkiem podpisania umowy UE-Ukraina – czemu PiS-owska strona sporu akurat tutaj tak łatwo przyjęła optykę brukselską: dobra więziona opozycjonistka – prorosyjski niedemokratyczny satrapa? O co właściwie na Ukrainie chodzi PiS-owi i jego medialnym sojusznikom?

Sakiewicz pisze dalej: „Rosjanie zawsze stosowali dwa rodzaje przemocy – siłę militarną oraz intrygi i skłócanie ościennych narodów. Stawiają przy naszej granicy rakiety z głowicami nuklearnymi, a jednocześnie podsycają temperaturę w stosunkach polskoukraińskich”. Łatwo się domyślić, czemu zestawiono obok siebie przestrogę przed militarnym i zawsze aktualnym zagrożeniem rosyjskim z dość enigmatycznym sformułowaniem „podsycania temperatury” w stosunkach Polski z Ukrainą. Sugestia, że nierozwiązane sprawy z Ukrainą mają być tak naprawdę intrygą rosyjską jest aż nazbyt rzucająca się w oczy. Informuję jednak redaktora Sakiewicza, że tak nie jest. OUN-UPA nie potrzebowała wcale zachęt rosyjskich czy też sowieckich, aby mordować Polaków. Obłędna ideologia Doncowa – którą spłodził jako mieszkaniec II Rzeczypospolitej – to produkt czysto ukraiński, a raczej: czysto galicyjski. OUN-UPA nie straciła nic ze swej antypolskości nawet wtedy, gdy na Ukrainie sowieckiej trwał Wielki Głód (który obfite żniwo zebrał też wśród tamtejszych Polaków), a podczas Rzezi Wołyńskiej wręcz wprost głoszono, że może i na „oczyszczanych”(z Polaków oczywiście) terenach będzie panował system sowiecki, ale przynajmniej będzie tam Ukraina – priorytety były więc jasne. Ideologia OUN-UPA nie wyrosła bowiem na fundamencie antyrosyjskim lub antysowieckim, ale na fundamencie antypolskim, w dawnej Galicji, gdzie rywalizacja z Polakami napędzała ten ruch i była dla niego paliwem. I doprawdy nie do zaakceptowania jest tutaj usprawiedliwianie banderowskiego zawołania, gdzie tłum odpowiada „Herojam Sława”, przy czym o tym, o jakich „herojów” tu chodzi, wiemy doskonale. Rosja nie była OUN-UPA do niczego potrzebna, gdyż nienawiść do Polski była autorskim programem tych organizacji i jej ideologii.Nie jest to więc osobisty żal Księdza, jak sugeruje Sakiewicz, ale wołanie kapłana i człowieka wiernego pewnym zasadom o Prawdę. Ciekawe, jak z kolei z takim relatywizmem radzi sobie redaktor, który jednym z celów swojej publicystyki uczynił wyniesienie na piedestał śp. Lecha Kaczyńskiego, polityka rzekomo zawsze wiernego stałym i niezmiennym wartościom. Bo temu, że ksiądz Isakowicz-Zaleski ZAWSZE głosił konieczność rozliczenia zbrodni banderowskich, nie da się zaprzeczyć. Naiwnie nawet poparł Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w 2010 r., wierząc, że właśnie ten kandydat uczyni w tej sprawie krok naprzód. Tymczasem jest to polityk, który w tej sprawie robi jeden krok do przodu i dwa kroki w tył i dokładnie tą samą trasą podąża redaktor Sakiewicz.

W podobnym tonie wypowiada się red. Gójska-Hejke, która z uporem godnym nie wiadomo czego powtarza slogany o „rosyjskiej Ukrainie” – chociaż Janukowycz NIGDY nie zamierzał podpisywać umowy z Rosją o przystąpieniu do Sojuszu Celnego, tak samo jak NIGDY nie było mowy o członkostwie lub nawet perspektywie członkostwa Ukrainy w UE. Skąd bierze się taka odporność na fakty?

Redaktor Gójska-Hejke pisze dalej: „Obrazy ukazujące wiwatujący kijowski tłum po wystąpieniu lidera PiS i okrzyki „Polsza! Polsza!” więcej zrobią dobrego w sprawie Wołynia niż potępiająca UPA rezolucja posłów partii Janukowycza, których niemal każdy na Ukrainie Zachodniej ma za nic”. Pomijam fakt, że w języku ukraińskim Polska to Polszcza, a nie Polsza – tak jak po rosyjsku. Natomiast jeżeli dziennikarka oczekuje, że dzięki takim okrzykom Polska doczeka się wyrazów samokrytyki na Ukrainie zachodniej, to gratuluję znalezienia się w równoległym świecie.Ukraina Zachodnia – czy tego chcemy, czy nie – znajduje się w granicach państwa ukraińskiego i jeżeli to państwo wolą większości mieszkańców i jego parlamentarzystów zdecydowałoby się potępić Wołyń, to głos Banderlandu będzie tutaj bez znaczenia. Właściwie jedyną drogą do forsowania na Ukrainie prawdy o Rzezi Wołyńskiej jest szukanie porozumienia z Ukrainą JAKO CAŁOŚCIĄ, a nie wyczekiwanie na cud, który miałby nastąpić po wizycie Kaczyńskiego w Kijowie. Okrzyki „Polska, Polska” absolutnie W NICZYM nie wykluczają przywiązania do tradycji banderowskich. Ta tradycja jest czymś integralnym z euroentuzjazmem na Majdanie i czas ten fakt przyjąć do wiadomości. Dziwaczna to „mądrość etapu”, w której nie można się domagać prawdy od kogoś, kto aktualnie mógłby nas potrzebować, z jednoczesnym wyczekiwaniem wyznania win, gdy już naszej pomocy potrzebować nie będzie. A jeśli nawet nagle Polska zacznie oczekiwać od demonstrującej na Majdanie Ukrainy uznania OUN-UPA za formację ludobójczą, to co – Ukraińcy nagle zechcą się przyłączyć na złość Polakom do Rosji? Przecież dokładnie te same kuriozalne uzasadnienia stosowali politycy Platformy Obywatelskiej podczas głosowania uchwały dotyczącej zdefiniowania Rzezi Wołyńskiej jako ludobójstwa. Kompletnie niezrozumiała jest też cała ta logika w kontekście rosyjskim. Mocarstwu, jakim jest Rosja niewątpliwie, od lat słusznie stawiamy sprawę Katynia jasno. Natomiast jednoczesne upominanie się przed podzieloną i słabą Ukrainą o Wołyń jest zabronione. Nie najgorzej i w swoim stylu skomentował to Waldemar Łysiak – czołowy przecież endekofob wśród publicystów – który powołując się na szefa komisji spraw zagranicznych rosyjskiej(!) Dumy w swoim „Alfabecie” (rozdział „Vestigium”) oznajmił bez ogródek, że Polska wykazuje w sprawie Wołynia „haniebną czołobitność”.

Nie sposób tu nie wspomnieć o (nie)doli Polaków na Ukrainie, którzy muszą się przyglądać temu spektaklowi ze sporym rozgoryczeniem. Zadajmy sobie bowiem pytanie – jak każdy z nas by się czuł jako Polak na Kresach, gdyby polityk z macierzystego kraju ignorował obecność symboliki kojarzącej się na tych terenach z ludobójczą wobec Polaków tradycją? Jak ci wszyscy mający pełne gęby frazesów politycy i publicyści będą mogli spojrzeć naszym kresowym Rodakom prosto w oczy? Wskażą im „mądrość etapu” czy wysilą się na coś innego?

Marian Malikowski z Uniwersytetu Rzeszowskiego w swojej pracy „Wybrane problemy stosunków polsko-ukraińskich” wydanej w 2010 roku stwierdził, że to paradoksalnie rządy ugrupowań takich jak Partia Regionów służą Polakom na Kresach, bo rozładowują spory etniczne i idą na rękę rozmaitym mniejszościom narodowym i językowym, co sprzyja pozbawionym obecnie podmiotowości Polakom na Ukrainie – rozumiem, że w gazetopolskich „kalkulacjach” nie ma ten czynnik żadnego znaczenia. Przy okazji są to siły, które są zdrową i jakże potrzebną równowagą dla banderowskiego bastionu na zachodzie kraju i nie daj Boże, by ten bastion rozszerzył kiedyś swoje wpływy na całą Ukrainę, gdyż ignorowanie banderowskiej symboliki tylko tę tradycję dowartościowuje i pomaga jej wchodzić do mainstreamu. Ktoś, kto myśli, że po jej wewnętrznym wzmocnieniu będzie ona bardziej skora do rozliczeń ze sobą, nie jest raczej urodzonym analitykiem polityki międzynarodowej, co staje się powoli najlepszą rekomendacją do posiadania stałej rubryki na łamach „Gazety Polskiej”.

Nie da się ukryć, że Tomasz Sakiewicz jest jednym z wielu „ukąszonych Giedroycem” zwolenników scenariusza samoistnego rozwiązania kwestii sporych między Polską a narodami powstałymi w XIX wieku w kontrze do Polski: nowo-litewskiego, zalążków białoruskiego (niedawno dzięki stronie „Polacy Grodzieńszczyzny” dowiedzieliśmy się, że wspieramy za nasze pieniądze antypolskich szowinistów białoruskich grających na koncertach dla ”Wolnej Białorusi” – politycy okrągłostołowi mogą sobie przybić piątkę i być z siebie dumni) i zachodnioukraińsko-galicyjskiego. Jest to zwolennik wizji „wspólnych dziejów” wszystkich narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją, jakby nie chcąc zauważyć, że obecna Litwa (czyli nie ta, którą znamy z nazwy Wielkiego Księstwa Litewskiego i epopei Mickiewicza), niesowiecka („Wolna”) Białoruś i Ukraina Zachodnia były początkowo niemieckimi protektoratami, które miały od Zachodu osłabić odradzającą Polskę, a od Wschodu Rosję (przy czym osłabienie Rosji przy jednoczesnym osłabieniu Polski wcale mnie jako Polaka nie raduje, od razu oznajmiam redaktorowi T.S.). Tym swoim wyobrażeniom redaktor Sakiewicz dawał upust wielokrotnie. Dobrze wiedzą, jakie są skutki wcielania tych chorych pomysłów w życie, Polacy na Kresach. I tak chociażby Rajmund Klonowski z Wilna, tamtejszy dziennikarz i działacz społeczny, wprost stwierdził w wywiadzie udzielonym Radiu Wnet miesiąc temu:

„[…] bardzo bym chciał, żebyśmy jak najprędzej z naszego życia intelektualnego pozbyli się trumien właśnie Jerzego Giedroycia czy Czesława Miłosza.”

W kwestii Kresów Wschodnich redaktor Sakiewicz i jego obóz publicystyczny mają identyczną wizję jak „Gazeta Wyborcza”, co w wypadku tego drugiego medium akurat jest zrozumiałe, bo nie po to przodkowie tamtejszych redaktorów wyrywali naszym paznokcie, żebyśmy dzisiaj byli Polakami dumnymi i pamiętającymi o Kresach, natomiast wynikająca z diametralnie innych pobudek wiara tego pierwszego środowiska w zbawczą rolę amnezji o zbrodniach nacjonalistów ukraińskich czy litewskich jest trudna do pojęcia. W obecnej sytuacji nasuwa się wręcz skojarzenie z hasłem kampanii prezydenckiej komunistycznego aparatczyka, Aleksandra Kwaśniewskiego – „Wybierzmy przyszłość”. Tylko w imię czego, panie Redaktorze?

Marcin Utrata, działacz Ruchu Narodowego

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jax1
    jax1 :

    “Ten kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku terażniejszości, ani ma prawo do przyszłości.” (Józef Piłsudski, Wilno, 20 kwietnia 1922).