Wuj Sam ostro gazuje

W kwestii energetyki interesy USA nie są w pełni zbieżne z naszymi. Już teraz toczy się więc bardzo brutalna gra, w której musimy twardo walczyć o swoje nie tylko z Rosją.

Jednym z ciekawszych momentów wizyty Baracka Obamy w Warszawie było stwierdzenie, że USA zamierzają podjąć „kroki w celu dywersyfikacji źródeł energii w Europie”. Deklaracja, jak to u polityków, była okrągła i mało wyraźna. Kryją się jednak za nią konkretne interesy Stanów Zjednoczonych, które dzięki łupkom planują stać się poważnym eksporterem błękitnego paliwa.

Oczywiście nad Wisłą wielu kultywuje wciąż wizję dobrego „wujka Sama”, który nauczy nas, jak wydobywać gaz z łupków, obroni nas przed złym rosyjskim niedźwiedziem, a potem poleci sobie do domu, pozostawiając w Polsce gazowe eldorado. Warto sobie jednak uświadomić, że interesy USA nie są w tym względzie w pełni zbieżne z naszymi. Warto też zauważyć, że już teraz o polską energetykę toczy się bardzo brutalna gra, w której musimy twardo walczyć o swoje nie tylko z Rosją.

Znikające łupki

W marcu 2012 r. Państwowy Instytut Geologiczny ocenił, że możemy mieć w łupkach nawet ponad 1,9 bln m3 gazu, zaspokoiłoby to nasze obecne zapotrzebowanie na ponad sto lat. W swoich szacunkach PIG oparł się na estymacjach amerykańskiej rządowej służby geologicznej US Geological Survey (USGS). Nieco wcześniej w oparciu o te same badania amerykańska rządowa Agencja Informacji Energetycznej (EIA) ogłosiła bowiem, że w polskich łupkach może być nawet 22 bln m3 gazu, z czego zasoby dające się wydobyć w opłacalny sposób przy zastosowaniu znanych dziś technologii wynoszą 5,3 bln m3.

Pomimo rozbieżności gazu miało więc być dużo, bardzo dużo. Już w lipcu 2012 r. ta sama US Geological Survey ogłosiła jednak, że pomyliła się o cały rząd wielkości, i w Polsce jest tylko 38,1 mld m3 dającego się wydobyć gazu, czyli tyle, aby pokryć polskie potrzeby na blisko 2,5 roku. Zdaniem prof. Andrzeja Kraszewskiego i wielu innych polskich ekspertów tak dużych rozbieżności nie da się tłumaczyć inaczej niż tym, że „informacje dotyczące zasobów gazu łupkowego podlegają marketingowi politycznemu i publikuje się takie dane, które mają przynieść określony efekt”.

O jaki efekt chodzi? Cóż, chcąc coś kupić, np. polskie złoża, warto najpierw zaniżyć ich wartość. A chcąc coś sprzedawać, np. swój tworzący miejsca pracy w USA gaz, nie warto obniżać ceny produktu na globalnych rynkach. Stany Zjednoczone już teraz są zaś największym na świecie producentem błękitnego paliwa i jego ósmym eksporterem. Od kilku lat USA chcą zaś agresywnie zwiększyć swój udział w światowym rynku paliw. Już teraz powstaje sześć nowoczesnych gazoportów, które skroplone paliwo miałyby wysyłać na cały świat.

Za, a nawet przeciw

Kiedy dwa lata temu z wydobycia łupków w Polsce wycofał się amerykański Exxon, USA uprawiały jeszcze rosyjski „reset”. Mogły więc zadecydować względy polityczne. Jak dość przytomnie zauważył Waldemar Pawlak, koncern miał poważne interesy w Federacji Rosyjskiej i krótko przed wycofaniem się z Polski zawarł strategiczny sojusz z Rostnieftem.

Zajęcie Krymu zmieniło jednak znacząco klimat wokół łupków. Już w kwietniu tego roku Chevron rozpoczął więc kolejną turę poszukiwań gazu łupkowego w Rumunii. Przedtem zaś przy wsparciu rządu USA lobbował w Bukareszcie za zniesieniem moratorium na wydobycie. Co też naturalnie szybko uczyniono.

Chevron pół roku temu podpisał zresztą memorandum w sprawie współpracy również z polskim PGNiG. W spółkach prowadzących poszukiwania gazu w Polsce widać też coraz większy wpływ mieszanego kapitału zagranicznego. George Soros ma np. aktywa aż 1/3 firm, które posiadają obecnie koncesję na wydobycie.

Podatek od wydobycia wciąż zaś wynosi w Polsce tylko 1 proc., (20 proc. w USA). Więc inwestycje w polskie łupki są niezwykle kuszące pomimo sprzecznych sygnałów dotyczących dostępności złóż i ich jakości. Rząd wprawdzie pracuje nad zmianami opodatkowania eksploatacji polskich złóż, nie wiadomo jednak, kiedy miałyby one wejść w życie.

Na razie zaś zarówno dla Polski, jak i dla Rumunii podstawowe pytanie brzmi: czy Chevron chce faktycznie nasze złoża eksploatować z korzyścią dla naszych gospodarek, czy tylko je kontrolować z korzyścią dla siebie? I czy niedojdzie do ponownych dramatycznych zmian strategii na tle politycznym? Stany Zjednoczone są wszak obecnie w sytuacji podobnej do Rosji, są producentem. Co gorsza, nie ma gwarancji, że, jak sugeruje Jacek Bartosiak, na linii Waszyngton–Kreml nie dojdzie do kolejnego, wymierzonego w Chiny resetu. Swoistej „nowej Jałty”.

Ciekawe jest np. to, że po wizycie prezydenta Obamy o wydobyciu naszych łupków przy użyciu amerykańskich technologii jakoś się nie słyszy. Słyszy się za to, że już za trzy lata Polska może sprowadzać skroplony gaz z USA.

Okazuje się bowiem, że eksploatacja amerykańskich i kanadyjskich łupków jest na tyle korzystna, że nawet przy ogromnych kosztach transportu może on nadal mieć cenę konkurencyjną w stosunku do tej, którą oferują dziś Rosjanie. To naturalnie może zaś wymusić na Rosji obniżkę cen.

Problem Polski polega jednak na tym, że wojny cenowe pomiędzy USA a Rosją mogą dla nas mieć tylko krótkofalową korzyść. Naszym celem strategicznym jest zaś posiadanie na terenie naszego kraju infrastruktury, która pozwoliłaby nam zaspokajać większość naszych potrzeb energetycznych nawet w sytuacji poważnego politycznego lub militarnego konfliktu na Wschodzie. Takim rozwiązaniem zaś nie muszą być zainteresowane ani koncerny rosyjskie, ani amerykańskie.

Nam zaś brakuje kapitału i know-how. Na szczęście poza USA i Rosją w wydobycie gazu łupkowego inwestują też inne kraje. Swoją technologię eksploatacji łupków właśnie opracowują np. Chińczycy. Nie staną się oni przy tym raczej eksporterem netto ze względu na niebywałą energochłonność ich gospodarki. A to sprawia, że w przyszłości Chiny mogą być dla Polski ważnym partnerem, jeśli chodzi o transfer technologii.

Niedobre są spółki

Jest naturalne, że eksporter energii zawsze będzie niechętny temu, by zwiększać produkcję w miejscach, w których umocowanie polityczno-prawne reprezentujących jego kapitał koncernów jest słabsze niż w ich mateczniku. Jeśli już zaś będzie wykupował obce złoża, to będzie się starał je wykorzystać tak, aby nie zagrozić swoim strategicznym interesom i nie dzielić się zbytnio zyskami z krajami, z którymi owe interesy go nie wiążą.

Nawet współpraca z takimi krajami jak Chiny, które znaczącymi eksporterami nie są, może jednak mieć tylko ograniczony zakres. Świat jest bowiem pełen biednych krajów, w których skorumpowane elity dokonywały latami niekontrolowanej wyprzedaży praw do złóż surowców. Złoża przejmował wtedy często kapitał zagraniczny, a społeczeństwo nie miało z ich eksploatacji żadnych korzyści.

Małe, a bogate w surowce kraje w swojej polityce energetyczno-wydobywczej powinny więc brać przykład z Norwegii. Ten bogaty i społecznie stabilny kraj zrobił bowiem wszystko, aby to sama ludność poprzez sprawnie i transparentnie działające instytucie kontrolowała wydobycie krajowych bogactw naturalnych.

Norweska ropa jest bowiem w 70 proc. wydobywana przez Statoil. Potężny koncern jest przy tym notowany na giełdzie w Nowym Jorku, a jego akcjonariusze nie narzekają na ogół na niskie dywidendy. Statoil ma też naturalnie profesjonalny zarząd i niezależną radę nadzorczą. Największym udziałowcem zawsze jednak był rząd Norwegii (67 proc.), który o swoje interesy dba poprzez specjalne ministerstwo czuwające nad tym, aby wydobycie surowców odbywało się z maksymalną korzyścią dla obywateli.

Michał Kuź

„Nowa Konfederacja”

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply