W sprawie grzybobrania

Krajobraz jest w tradycji każdego narodu rzeczą szczególną. Wydaje się, że ten fakt umyka polskim historykom. Książek próbujących odkrywać napięcie pomiędzy tożsamością Polaków i kształtem ich kraju wciąż jest u nas niewiele. A taki związek istnieje – chociaż, prawdopodobnie, aby go sobie uświadomić trzeba wyjechać z Polski na dłużej. Trzeba zatęsknić.

Być może, opatrznościowo, niezwykłą rangę środkowoeuropejskiego krajobrazu Polacy dostrzegą dzięki Anglii. Mało jest bowiem takich miejsc jak Wyspy, w których historia odbiłaby się równie wyraźnie na każdej piędzi ziemi, a jednocześnie tak od Polski innych. W czasie podróży po odludnych wrzosowiskach Cumbrii czy Northumbrii nie raz zastanawiałam się nad paradoksem tego dzikiego i głęboko ucywilizowanego zarazem terenu, gdzie kwadratowe wzgórze, mogące ukrywać rzymski fort, sąsiaduje bezwstydnie z murkami i krzewami z epok, które były zamierzchłe już za panowania Klaudiusza. Refleksja nad tym, co mogłoby charakteryzować krajobraz, do którego tęskniłam – polski krajobraz – pojawiła się niemal natychmiast. Pewna była przecież jego inność, jego szczególność.
Paradoksalnie, odpowiedź przyszła z Anglii. Wyobraź sobie młodego Polaka w Rzymie z czasów Michała Anioła, godnie przybranego w czapkę uczonego i jednocześnie noszącego długi płaszcz, szablę u pasa i wysokie, opinające łydkę buty, co stało się ulubionym stylem Polskiej szlachty. Taki ubiór miał głosić ich pochodzenie od antycznych wojowników z pokrytej lasami i poprzecinanej rzekami północno-wschodniej Europy, identyfikowanych przez Tacyta z Sarmatami[1] – opisuje z przejęciem Simon Schama w swojej znakomitej, błyskotliwej książce „Landscape and Memory”. Owym Polakiem, który tak godnie reprezentował w Wiecznym Mieście dumę sarmackiego pochodzenia, był Mikołaj Hussowki (Hussovianus), poeta opisujący po łacinie piękno rosnącej w Rzeczpospolitej puszczy i niezwykłą potęgę żubra. Skrawek wielkiego, staroeuropejskiego lasu, który ocalał na naszych ziemiach, stał się, według Schamy, źródłem poczucia naszej narodowej odrębności. To z jej perspektywy obywatel Rzeczpospolitej Obojga Narodów mógł z dumą spoglądać na głęboko ucywilizowane, południowe kraje, zupełnie pozbawione pierwotnej dzikości. Północne w stosunku do Rzymu królestwo było (i jest) bezwzględnie katolickie: poemat o puszczy pisany był przez Hussovianusa dla zapalonego myśliwego, papieża Leona X, a tysiące szabel nie raz jeszcze wystąpić miało w obronie interesów głowy Kościoła katolickiego. Królestwo to jednak – nie do końca ucywilizowane, bo skrywające odwieczne tajemnice prastarego lasu – nie dawało się, jak ów las, objąć i opanować. Z pewnością doświadczyli tego głęboko nasi elekcyjni władcy.
Niezgłębione knieje są więc niejako źródłem poczucia polskiej wolności i niezależności. Widać to w leśnych, powstańczych mogiłach i tradycjach walki partyzanckiej; widać w najważniejszym dziele, jakie kiedykolwiek zostało napisane po polsku. Wystarczy przejrzeć „Pana Tadeusza”, żeby przekonać się, jak ważną rolę odgrywa w nim puszcza:
Rówienniki litewskich wielkich kniaziów, drzewa

Białowieży, Świtezi, Ponar, Kuszelewa!

Których cień spadał niegdyś na koronne głowy

Groźnego Witenesa, wielkiego Mindowy. […]

Kto zbadał puszcz litewskich przepastne krainy,

Aż do samego środka, do jądra gęstwiny? […]

Wieść tylko albo bajka wie, co się w nich dzieje […].

W samym środku (jak słychać) mają swoje dwory:

Dawny Tur, Żubr i Niedźwiedź, puszcz imperatory[2].
Ta sama intuicja widoczna jest w poufałości, jaka zrodziła się w polskim złotym wieku pomiędzy poetą i lipą, a potem między partyzantem i brzozą. Jest w historii Jagiełły odpoczywającego przed grunwaldzkim starciem w Białowieży pod rozłożystym dębem. O niej pisze Żeromski w „Puszczy Jodłowej”; ta sama niezależność unosi się w zapachu bigosu. Mickiewicz wspomina:
W słowach wydać trudno

Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną;

Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,

Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek.

Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,

Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.
Bigos jest potrawą oswojonych z lasem myśliwych, bo w przedziwnej różnorodności ziół, mięs, grzybów i kapusty zjada się niejako samą puszczę.
Istnienie niezgłębionych tajemnic odwiecznego lasu miało też, według przenikliwego autora „Pana Tadeusza”, przełożenie na polski system polityczny. Jak zauważał:
Słychać, że tam w stolicy, między zwierzętami

Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami[3].

Sami, ale – jak w szóstym dniu stworzenia – zgodni. Podobnie było i w Rzeczpospolitej, zapewniał każdy XIX-wieczny patriota, dopóki zewnętrzne intrygi nie zaprowadziły w niej chaosu. W czasie powstania styczniowego Antoni Szymborski, dziadek Noblistki (jego pamiętnik powinien być w kształceniu nowego pokolenia Polaków co najmniej tak samo ważny jak wiersze wnuczki), pisał: Nieszczęśliwy naród polski, żyjąc już wiek w niewoli, nie mógł zdobyć wiedzy godności swojej. Wprowadzony anarchizm trwa ciągle i nie umie się pozbyć jego[4].
Ilekroć Polskę podbijano czy zawłaszczano, najeźdźca udawał się na polowanie do Białowieży. Myśliwską posiadłość mieli tam Aleksander I, Mikołaj I czy Nikita Chruszczow. Na żubra, ostatnią europejską bestię, polował Goering. Kiedy w czasach zaborów Rosjanie z lubością wycinali w puszczy drzewa, wydatnie zmniejszając jej zasięg, polska inteligencja skupiona w Galicji i odcięta od prastarych kniei zwróciła się ku Tatrom, dając naszej kulturze inny matecznik – skalne Podhale.
Co dzisiaj zostało nam z tej niezwykłej dumy Hussovianusa oprócz cudem ocalałej resztki pierwotnego lasu w północno-wschodnim zakątku Polski? Być może wcale nie tak mało. Polska emigracja zwykła szerzyć zgorszenie za granicami kraju upartym nawykiem zbierania grzybów – skądinąd czynności również opisanej przez Mickiewicza. Jeżeli to, co się zjada, ma, jak głoszą etnolodzy, związek z opanowywaniem i przyswajaniem sobie odpowiednich sfer rzeczywistości, Polak wciąż nie zerwał więzów łączących go z lasem.
Dla przeciętnego mieszkańca Europy Zachodniej puszcza jest obcą przestrzenią. Prawie wszystkie leśne rośliny są, według niego, trujące. Grzyby, które zjada, są hodowane metodą ogrodową, wskazując niejako na charakter jego kultury. Jeżeli podczas spaceru Europejczyk schyli się po cokolwiek, będzie to pieczarka – grzyb, którym Polak zwykł gardzić jako nędznym substytutem. W przeciwieństwie do pieczarek nikt jeszcze nie opanował bowiem hodowli prawdziwków czy chociaż kozaków. Znalezienie podgrzybka wciąż jest wydzieraniem lasowi jego tajemnic.
Polakowi trudno jest oprzeć się małym sylwetkom maślaków i kurek, na widok borowika wpada w trudną do wytłumaczenia euforię, zachwyca się nawet krnąbrną czerwienią muchomora. Już w czasie II wojny światowej Anglicy zwykli wzywać karetkę, ilekroć Polacy szli jesienią do lasu – trudno wszak powstrzymać owych dziwnych Słowian od zjedzenia tego, co stamtąd przyniosą. Podobnie jest dzisiaj. Z lubością wspominam miny angielskich znajomych, zmuszonych do skosztowania kurek i borowików w śmietanie czy marynowanych maślaków, zgłębiających polskość od środka, poznających jej zapach i niezwykły smak. Niezwykle polscy byli także ci nasi rodacy, którzy ostatnio w Anglii zjedli złowione przez siebie ryby, bulwersując wyspiarską opinię publiczną, w przypadku rybołóstwa mniej hołdującą utylitaryzmowi.
Nie mogąc polować, pozbawieni rozsiadłych w krajobrazie dworków, otoczonych lipami i odwiecznym cieniem puszczy, realizujemy się zatem ciągle w „uroczystym obrzędzie grzybobrania”, które w opisie Mickiewicza zbliża się do poloneza. Zapalonymi zbieraczami są nawet ci, którzy najbardziej odżegnują się od tradycji sarmatyzmu. Składają mu tym samym nieświadomie piękny hołd wiernego wnuka. Może właśnie dzięki dziedzicznym nawykom – grzybobraniu, namiętnemu przywiązaniu do własności prywatnej (bo szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie…), a przede wszystkim katolicyzmowi (który, choć odziedziczony, jest bardzo głęboki) przetrwaliśmy aż dotąd wszystkie dziejowe burze: zabory, okupację, próby tworzenia komunistycznych rajów. Nawet jeśli niektórzy ubolewają – choć niesłusznie – nad nicością naszych zdobyczy intelektualnych, to właśnie w sile przyzwyczajeń wyraża się nasza prawdziwa wielkość. Wielkość przedziwnej (może czasami nawet nieco dziwacznej), oryginalnej, ale przez to tak dumnej kultury.
(2006)
Marta Kwaśnicka
[1] S. Schama, In the Realm of the Lithuanian Bison, [w:] tegoż, Landscape and Memory, London 1996, s. 38.
[2] A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, Warszawa 1973, s. 101, 116.
[3] Ibidem, s. 118.
[4] A. Szymborski, Burzliwe fortuny obroty. Mój pamiętnik 1831-1881, Kraków 2000, s. 212.
0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply