Wczoraj, 3 lipca, ukraińskie źródła podały, że od połowy kwietnia, od początku tzw. operacji antyterrorystycznej na wschodzie Ukrainy zginęło już 200 wojskowych, a rannych zostało 619.

Ukraina, na tle toczącej się na wschodzie kraju operacji antyterrorystycznej, przedstawia się dziś niczym w trójwymiarowym obrazie. Przy tym każda z jego warstw funkcjonuje niezależnie od pozostałych, bo gdy się nakładają na siebie, zamiast głębi i pełni kolorów trójwymiarowego obrazu jawi się mrok i zamęt. Natomiast każdą z osobna warstwę da się dostrzec i obiektywnie opisać. Koliduje już sam fakt, że gdy w stolicy kraju, Kijowie, oraz w zachodniej jego części toczy się normalne życie, na jego wschodnich rubieżach trwają krwawe walki, które już dawno wyszły poza ramy określenia „operacji antyterrorystycznej”.

Wielu polityków na Ukrainie oraz niektórzy już na Zachodzie rozumieją, że na wschodzie Ukrainy trwa prawdziwa wojna. Wojna, której nikt nikomu nie wypowiadał, ale o jej zakończenie negocjują nie tylko Ukraina i Rosja, ale też Niemcy, Francja, Polska i Stany Zjednoczone.

Wczoraj, 3 lipca, ukraińskie źródła podały, że od połowy kwietnia, od początku tzw. operacji antyterrorystycznej na wschodzie Ukrainy zginęło już 200 wojskowych, a rannych zostało 619.

Według rzecznika ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Andrija Łysenko, zabici to 150 żołnierzy, 7 funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, 6 Służby Granicznej, 13 wojskowych Gwardii Narodowej MSW i 24 milicjantów. Z kolei według donieckiej Administracji Obwodowej, od połowy kwietnia na Donbasie zginęło co najmniej 160 mieszkańców regionu, a 93 inne osoby pochowano bezimiennie, bo nie sposób było ustalić ich tożsamości. Wśród nich mogą być ci, którzy pomagali separatystom i zginęli w czasie walk z ukraińską armią. Statystyki te obejmują jednak tylko te ofiary, które trafiły wcześniej do szpitali, bowiem separatyści wielu zabitych chowają od razu na polu walki albo (w przypadku obywateli Rosji) starają się wywieźć do ojczyzny na ciężarówkach oznaczonych „Gruz 200” — ofiary działań wojennych.

Podane statystyki nie obejmują ofiar z ostatnich dni, gdy toczą się najkrwawsze walki od początku konfliktu w regionie. Ukraińskie media podały, że w zbombardowanym pod Donieckiem miasteczku zniszczono wiele domów, zginęły dziesiątki mieszkańców. Separatyści twierdzą, że nalotu na miasteczko dokonały samoloty wojska ukraińskiego. Tymczasem Ministerstwo Obrony Narodowej twierdzi, że wojskowe samoloty w tamtym regionie nawet nie były używane i o mord oskarża separatystów.

Nikt też nie szacuje, ile osób zginęło po stronie samych separatystów. A statystyki te mogą być przerażające, bo jak twierdzą wojskowe źródła, tylko w starciach 1 i 2 lipca mogło zginąć nawet 1 000 bojówkarzy.

Walki na wschodzie kraju już dawno przestały wyglądać jak walka rebeliantów z siłami porządkowymi. Obydwie strony w starciach używają ciężkiej artylerii, czołgów, granatników i lotnictwa. Przy tym rebelianci nieraz są lepiej uzbrojeni niż regularne oddziały wojska lub gwardia narodowa.

Oficjalny Kijów oskarża Moskwę o wspieranie rebeliantów, ich uzbrojenie w nowoczesny sprzęt. Kreml temu zaprzecza, ale w negocjacjach międzynarodowych to właśnie Moskwa występuje adwokatem ukraińskich separatystów. Ostatnio nalega na wznowienie przerwanego przez Ukrainę rozejmu, przy tym nic nie zrobiła, żeby doszło do normalizacji sytuacji podczas rozejmu ogłoszonego wcześniej przez Kijów. Rebelianci wykorzystali go do wzmocnienia swoich pozycji dozbrojenia i stale atakowali pozycje ukraińskich żołnierzy.

Tymczasem Zachód próbuje drogą dyplomatyczną doprowadzić do normalizacji sytuacji. Kanclerz Niemiec Angela Merkel powiedziała wczoraj, że poszukiwania pokojowego rozwiązania wciąż trwają. Niemcy na razie są przeciwko wprowadzeniu kolejnych sankcji przeciwko Rosji, na czym nalegają Stany Zjednoczone. Wczoraj też jeden z niemieckich polityków oświadczył, że niemiecka powściągliwość może wynikać z powodu pogróżek rosyjskich dyplomatów. Według niemieckiego polityka, Rosjanie grożą, że jeśli Zachód wprowadzi nowe sankcje, to już nic nie powstrzyma ich przed rozpoczęciem prawdziwych działań wojennych przeciwko Ukrainie. Koncentracja rosyjskiego wojska na granicy z Ukrainą tylko potwierdza, że rosyjskie pogróżki nie są blefem. Niemniej, polityczno-dyplomatyczne poszukiwanie rozwiązania konfliktu toczy się niezależnie od wydarzeń na wschodzie kraju, gdzie już są regularne działania wojskowe.

Na boku tej wojny trwa inna wojna, gospodarcza. 3 lipca minął właśnie termin kolejnego rosyjskiego ultimatum wobec Ukrainy o spłatę zadłużenia za gaz. Zgodnie z kontraktem podpisanym w 2009 r. ukraińskie przedsiębiorstwo „Naftohaz” powinno do trzeciego dnia każdego miesiąca przelewać należności na konto „Gazpromu”. Według rosyjskiej spółki Ukraina ma do zapłacenia już ponad 5 miliardów dolarów. Ukraińskie władze natomiast nie chcą płacić, bo uważają, że stosowana cena gazu jest wydumana i oczekują jej renegocjacji. Wcześniej ukraiński premier Arsenij Jaceniuk miał oświadczyć, że jego kraj zapłaci za gaz tylko w przypadku, gdy Rosjanie policzą jego cenę na poziomie około 380 dolarów za 1 000 m3. Teraz ta cena wynosi ponad 100 dolarów więcej.

Europejska integracja i formowanie nowych struktur władzy to kolejny wymiar ukraińskiej rzeczywistości, który nie pasuje ani do wojny — tej rzeczywistej i tej gospodarczej — na wchodzie kraju, ani też do międzynarodowych starań o zaprzestanie konfliktu. 27 czerwca Ukraina właśnie podpisała drugą część umowy stowarzyszeniowej i forsuje jej ratyfikację przez parlament krajowy. Nowo wybrany prezydent Petro Poroszenko nalega, żeby parlament zatwierdził porozumienie jak najszybciej.

W międzyczasie przygotowywana jest reforma konstytucyjna, która ma diametralnie zmienić system administracyjny i polityczny kraju. Prezydent chce też skrócić kadencję obecnego parlamentu i żeby już za trzy miesiące — w październiku — Ukraińcy mogli wybrać nową Radę Najwyższą.

Stanisław Tarasiewicz

“Kurier Wileński”

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply