Sprawiedliwi wśród Ukraińców

67 lat temu narażali się, by pomóc polskim sąsiadom. Dziś, pod koniec życia, sami potrzebują wsparcia.

W 1943 roku, gdy ukraińscy nacjonaliści wymordowali polskich mieszkańców miejscowości, miał 11 lat. – To, że teraz z panem rozmawiam, zawdzięczam naszemu sąsiadowi Makarowi Najstrukowi – mówi biskup.

Wieczorem do domu Bagińskich przybiegła córka Najstruka. Powiedziała, że przysłał ją ojciec. W ich domu zgromadzili się banderowcy i zamierzają w nocy zaatakować polskie domostwa. Jeżeli Bagińscy chcą żyć, powinni szybko uciekać. Rodzina natychmiast opuściła wieś. Została tylko prababcia, która powiedziała, że “jej starej na pewno nie ruszą”.

– Tej nocy Polacy zostali wyrżnięci. Prababcię zasztyletowano, a naszych sąsiadów porąbano siekierami. Zginęła między innymi spokrewniona z nami rodzina Burakowskich. 12-letnia dziewczynka próbowała uciekać, Ukraińcy dopadli ją w polu… – opowiada duchowny.

Makar Najstruk, uprzedzając rodzinę Bagińskich, podjął wielkie ryzyko. Inny Ukrainiec, dzięki któremu uratowała się kolejna polska rodzina z tej wsi, pomoc przypłacił życiem swoim i bliskich. Upowcy dowiedzieli się, że wywiózł ich z Kamionki. – Powiedzieli im: “Uratowaliście Polaków, to musicie zginąć za nich”. On, jego żona i dwójka dzieci zostali uduszeni pętami do krępowania bydła – wspomina Jan Bagiński.

Po 67 latach biskup wciąż wspomina Najstruków z “wielkim wzruszeniem i wdzięcznością”. – Każdy, kto był wtedy na Wołyniu, wie, o czym mówię. Ta straszliwa eksplozja nienawiści, płonące wsie, rzezie, strach. A jednak znaleźli się Ukraińcy, którzy potrafili zachować człowieczeństwo. Mamy wobec tych ludzi dług – uważa.

Na celowniku UPA znaleźli się także członkowie mieszanych rodzin. Ukraińcy, którzy brali ślub z Polakami, uważani byli przez nacjonalistów za zdrajców. – Za pierwszego Sowieta w 1940 r. tatę wzięli do Armii Czerwonej. Został tylko dziadek, mama, braciszek i ja. Byliśmy łatwym celem ataku – opowiada Jan Storożug.

Jego ojciec był Ukraińcem, a mama Polką. Mieszkali na futorze Matwiejowce, w pobliżu znajdowało się kilka ukraińskich gospodarstw. To właśnie ci ludzie: Kryzowie, Oksentowie, Krywuty i Łomniccy, uratowali im życie. Od wiosny 1943 r. do wiosny 1944 r. rodzina każdą noc spędzała w obejściu któregoś z sąsiadów. W stodole, oborze, stogu siana czy na strychu.

– Każdy z tych ludzi zdawał sobie sprawę, że pomagając nam, wydaje na siebie wyrok śmierci. Dlaczego to robili? Nie ma sensu po latach szukać jakichś górnolotnych słów. To był po prostu odruch. Poczucie, że człowiek musi pomóc człowiekowi. Sąsiad sąsiadowi – mówi Storożug.

W okolicy banderowcy zamordowali wiele polskich rodzin, m.in. Zabłockich i Adamskich. Użyli do tego cepów, wideł i siekier.

– Wydali wyrok także na nas – mówi Storożug. – Mieliśmy zostać utopieni w miejscowej studni. Wieczorem przyszedł do mamy pan Łomnicki, Ukrainiec z polskim nazwiskiem, i powiedział, że musimy uciekać. Wsadził naszą rodzinę na wóz i zawiózł nocą do miasteczka. Gdyby w drodze zaskoczył nas patrol UPA, zginąłby razem z nami.

W marcu 1943 roku banderowcy zamordowali ojca pana Karola Żarczyńskiego. Miał wówczas osiem lat, rodzina mieszkała w osadzie Podzbuż.

– Tatę porwano na drodze. Rano znaleziono jego zmasakrowane ciało na poboczu i przywieziono do nas do domu. Dostał pięć kul, co było wówczas rzadkością – opowiada Żarczyński.

Po zabójstwie ojca banderowcy postanowili się wziąć za rodzinę – żonę, małego Karola i dwójkę jego rodzeństwa. Wówczas pojawił się Marko. – Byłem wtedy małym dzieckiem i niestety nie mam pojęcia, jak ten człowiek miał na nazwisko. To właśnie jemu zawdzięczamy ocalenie – mówi Karol Żarczyński.

Marko był zaprzyjaźniony z jego rodzicami. Często pomagał przy zbiorach. Gdy zabrakło pana Żarczyńskiego, wprowadził się do ich domu i pełnił nocne warty. Gdy tylko w okolicy pojawiał się oddział UPA, natychmiast wysyłał polską rodzinę do kryjówki w lesie.

– W pewnym momencie stało się jasne, że dłużej tak nie przetrwamy – wspomina Żarczyński. – Marko, ryzykując życie, wywiózł nas do Kostopola. Potem wrócił do naszego domu. Trzy dni później przyszła banda. Około 50 ludzi. Jego pobito, a nasz majątek zagrabiono.

Co by się stało, gdyby Polacy zostali? – W pobliżu znajdował się młyn państwa Bartosiewiczów. Mieli dwójkę dzieci. Upowcy zamordowali je w lesie – mówi Karol Żarczyński. – Dziewczynkę zgwałcili. Następnie położyli oboje na ziemi i przywalili wielkim, ściętym drzewem. Pozostawione w ten sposób dzieci umarły z głodu. Nam szykowali podobny los.

Dopiero dwa lata temu pojechał w rodzinne strony. Na miejscu jego domu rośnie las. Żarczyński: – Okolica jest bardzo uboga. Wioski ukraińskie są biedniejsze niż przed wojną za “polskich czasów”. Starsi ludzie, także ci, którzy ratowali Polaków, znajdują się w trudnej sytuacji finansowej. Być może Polska powinna ich jakoś wesprzeć. Pokazać, że o nich nie zapomnieliśmy.

Piotr Zychowicz (“Rzeczpospolita”)

—————————————————————————————————————

Warszawa nie pomaga kresowym sprawiedliwym

Z Romualdem Niedzielko, historykiem IPN rozmawia Piotr Zychowicz

Rz: Żydzi doceniają swoich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. A my?

Romuald Niedzielko: Pomysły uhonorowania tych ludzi już się pojawiały. Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski chciał im nadawać odznaczenia. Co się stało z tym projektem po tym, gdy zginął w Smoleńsku, nie wiem. Działacz społeczny Andrzej Madej zaproponował zaś ostatnio, aby upamiętnić Ukraińców ratujących Polaków przez sadzenie róż. Do tej pory państwo polskie nie podjęło jednak żadnych działań mających na celu wsparcie czy uhonorowanie tych osób.

A przecież to starsi ludzie, którzy mogą dziś żyć w biedzie.

To prawda. Ewentualna pomoc powinna być im jednak udzielana dyskretnie i taktownie. Na zachodniej Ukrainie obecnie odradza się bowiem nacjonalizm. Ludzie do dziś boją się mówić o tym, że pomagali Polakom.

Ilu Ukraińców to robiło?

Przeprowadziłem badania na terytorium obejmującym około 500 miejscowości. Czyli mniej więcej 20 proc. miejsc, w których doszło do masakr. Okazało się, że pomagało tam od 1000 do 1500 osób. Uratowali kilka tysięcy Polaków. Dziś bardzo trudno to policzyć. Weźmy choćby taki przypadek: Ukrainiec ostrzegł przed rzezią jednego Polaka. Dzięki temu ocalała jednak cała wieś. Czy ten człowiek uratował jednego człowieka czy stu ludzi?

Ilu Ukraińców zostało zamordowanych za ratowanie Polaków?

Na zbadanym przeze mnie terenie około 400. Czasami dochodziło do publicznych egzekucji, które miały odstraszyć innych Ukraińców przed pomaganiem. Na ogół jednak zarzynano ich we własnych domach, stosując te same straszliwe, brutalne metody, jakie stosowano podczas mordowania Polaków.

Źródło: Rzeczpospolita

Przedruk za zgodą autora

5 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. kresoviana
    kresoviana :

    Tzw. polski rząd nie zgodzi się na uhonorowywanie sprawiedliwych Ukraińców, bo nagłośni to sprawę mordów UPA na Polakach, a sami wiecie ile się o tym mówi w mediach, tyle co kot napłakał ! Według nich, Polaków nie można przepraszać, ale to Polacy muszą przepraszać Ukraińców, Żydów i innych.
    Sami musimy walczyć o prawdę historyczną !

  2. jacektok
    jacektok :

    Bardzo proszę Kresoviana o rozszerzenie wezwania: Sami musimy walczyć o prawdę historyczną
    Nie ukrywam, że zaintrygowało mnie to, ale niestety nie udało mi się zrozumieć sensu tego stwierdzenia. Sami – czyli kto? prawda historyczna – czyli jaka? no i na koniec z kim musimy walczyć?