Pyrrusowe zwycięstwo Erdoğana?

Referendum konstytucyjne w Turcji okazało się sukcesem prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, który przekonał swoich rodaków do przyznania mu jeszcze większych kompetencji, choć już obecnie pełnia władzy w rękach jego środowiska doprowadziła do ograniczenia wolności słowa i pluralizmu politycznego. Należy jednak pamiętać, że tureckie społeczeństwo po raz pierwszy miało jakikolwiek wpływ na poważną zmianę systemu politycznego swojego kraju, jednak wcale masowo nie poparło wizji konserwatystów.

Oficjalne wyniki niedzielnego głosowania formalnie są triumfem tureckiego prezydenta, ponieważ proponowane przez niego zmiany w ustawie zasadniczej poparło blisko 25,1 miliona Turków. Przy zaangażowaniu całej machiny propagandowej, państwowej administracji oraz służb specjalnych liczba 23,8 miliona przeciwników zwiększenia kompetencji prezydenta z pewnością nie wskazuje na masowe poparcie dla przekazania niemal całej władzy Erdoğanowi. Wielu komentatorów próbuje jednak porównywać standardy tureckie do tych europejskich i nie dostrzega faktu, iż mimo wszystkich wad zakończonej właśnie kampanii, przełomowe polityczne zmiany w Turcji nie zostały przeprowadzone w wyniku zamachu stanu, lub odgórnej decyzji dyktatury związanej z wojskiem. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy Turcy nie zagłosowali przypadkiem właśnie za dość szybką zmianą takiego stanu rzeczy.

Zmiana po 35 latach

Obecna ustawa zasadnicza Republiki Turcji ukształtowała się w 1982 roku, kiedy została ona po prostu narzucona przez ówczesną wojskową dyktaturę. Armia przyznała sobie wówczas kompetencje pozwalające de facto na interwencję w przypadku zagrożenia dla świeckiego charakteru państwa, a także stawiała na podrzędną rolę obywateli względem państwa. Ponadto turecka konstytucja przypominała odtąd polską ustawę zasadniczą, bowiem to szef rządu cieszył się dużo szerszymi i jaśniej określonymi kompetencjami od prezydenta. Turecka głowa państwa podobnie jak w Polsce była więc wybierana w powszechnych wyborach na pięcioletnią kadencję (tak będzie i po przegłosowaniu zmian), podpisywała akta prawne uchwalone przez parlament lub rząd, desygnowała kandydata na premiera z przedstawionym przez niego składem gabinetu, wnosiła skargi do Trybunału Konstytucyjnego i mianowała jego członków, czy też zwoływała posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Zmiany przegłosowane przez Turków są więc niemal rewolucyjne, ponieważ likwidują one w ogóle funkcję premiera i dają prezydentowi możliwość dowolnego powoływania i likwidowania ministerstw, a przy tym pozwalają mu na rządzenie dekretami. Będzie tutaj istnieć jednak pewne ograniczenie, bo taka forma wydawania decyzji będzie ograniczać się tylko do prezydenckich kompetencji, przy czym prezydenckie zarządzenie będzie nieważne jeśli parlament przegłosuje zupełnie inne prawo. Kontrolna funkcja Zgromadzenia Narodowego po wprowadzeniu zmian będzie jednak zupełnie fasadowa, bo zlikwidowane zostaną interpelacje będące jedną z głównych form patrzenia władzy na ręce. Tym niemniej w następnej kadencji parlamentu zasiądzie 600 zamiast dotychczasowych 550 posłów, a dodatkowo limit wieku uprawniający do startu w wyborach zmniejszy się z 25 do 18 lat.

To musiało się zdarzyć

Sama propozycja zmian w konstytucji nie była z pewnością zaskoczeniem ani dla tureckiego społeczeństwa, ani dla obserwatorów tureckiego życia politycznego. Od czasu wojskowego zamachu stanu w 1980 roku stanowisko prezydenta kraju sprawowali polityczni emeryci lub drugoplanowi uczestnicy życia politycznego, natomiast trzy lata temu Erdoğan obejmując to stanowisko znajdował się u szczytu swojej popularności. Było więc oczywiste, że były premier i burmistrz Stambułu nie zadowoli się wspomnianymi wyżej kompetencjami i będzie dążył do zmiany systemu z parlamentarnego na prezydencki. Początkowo jednak turecki przywódca próbował sterować rządem konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) z tylnego siedzenia, jednak cieszący się dużą popularnością wśród społeczeństwa premier Ahmet Davutoğlu zaczął sondować możliwość uniezależnienia się od swojego partyjnego zwierzchnika. Erdoğan nie mógł pogodzić się z ambicjami Davutoğlu i próbami stworzenia przez niego własnej frakcji w AKP, stąd nieco ponad rok temu po blisko dwóch latach szef rządu ustąpił ze stanowiska na rzecz zaufanego współpracownika głowy państwa, Binaliego Yıldırıma. Wcześniej prezydent Turcji dał swoim zwolennikom jasny sygnał do ofensywy, ponieważ w lutym ubiegłego roku nazwał system parlamentarny przestarzałym i stwarzającym potencjalne niebezpieczeństwo konfliktu pomiędzy prezydentem i szefem rządu, co w jego opinii byłoby związane z anomalią w postaci wyłaniania obu przywódców w wyborach powszechnych. Dziesięć miesięcy później projekt odpowiednich zmian w konstytucji trafił do parlamentu zdominowanego przez AKP, co oczywiście musiało skończyć się poddaniem go pod referendum.

Dokręcanie śruby

Zaproponowanie podobnych zmian, skupiających pełnię władzy w rękach człowieka kwestionującego świecki charakter republiki, nie byłoby jednak tak łatwe do przeprowadzenia bez uprzedniego przygotowania sobie przez AKP odpowiedniego gruntu. Nieudana próba przeprowadzenia puczu w Turcji jedynie ułatwiła to zadanie, dlatego tuż po nim dokonano aresztowań na niespotykaną skalę. Do więzień trafiło albo zostało zwolnionych z pracy blisko 100 tysięcy wojskowych, policjantów, sędziów, urzędników, nauczycieli, pracowników służby zdrowia, dziennikarzy oraz działaczy kurdyjskiej społeczności. Pierwsze od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku niepowodzenie zamachu stanu przygotowanego przez armię nie byłoby jednak możliwe, gdyby Erdoğan już wcześniej nie zrobił porządku w potężnych siłach zbrojnych. Już na początku obecnego wieku pod naciskiem Zachodu rozpoczęto reformy prawa mające zwiększyć cywilną kontrolę nad wojskiem, natomiast w latach 2008-2013 Erdoğan jako premier Turcji przeprowadził zakrojone na szeroką skalę czystki wśród oficerów i pozbawił ich również wpływów biznesowych.

Za początek słabnięcia silnej pozycji wojskowych należy uznać wybory prezydenckie z 2007 roku, kiedy nie udało im się zablokować kandydatury polityka AKP Abdullaha Güla. Przedstawiciele armii zwrócili wówczas uwagę, iż żona Güla nosi na głowie muzułmańską chustę i tym samym może naruszać zasadę laickości państwa, co ostatecznie nie przyniosło rezultatów. Erdoğan po puczu zamknął też blisko 130 mediów i programów medialnych, ale już dwa lata wcześniej służby wtargnęły do siedziby wydawcy gazety „Zaman”, będącej jednym z najbardziej poczytnych tureckich dzienników. Ówczesne działania były związane z zakrojonym na szeroką skalę polowaniem na zwolenników głównego przeciwnika tureckiego prezydenta i jednocześnie jego byłego sojusznika, duchownego Fethullaha Gülena.

Syndrom oblężonej twierdzy

Jedną z podstaw polityki Erdoğana jest cementowanie poparcia wśród społeczeństwa poprzez rozbudzanie w nim poczucia zagrożenia, którego źródłem są wrogowie wewnętrzni i zewnętrzni. Zwłaszcza wspomniany Gülen pasuje do tej roli idealnie, ponieważ on sam mieszka w Stanach Zjednoczonych, lecz większość jego zwolenników dalej mieszka na terenie Turcji. Jednym z elementów walki z tzw. „państwem równoległym” tworzonym przez gülenistów są działania tureckich dyplomatów, którzy namawiają rządy innych państw do zamykania przedsięwzięć związanych z islamskim kaznodzieją. Mogliśmy zresztą przekonać się o tym pod koniec lutego, kiedy turecki minister do spraw Unii Europejskiej Ömer Çelik przebywając z wizytą w Polsce apelował o zakazanie działalności szkół finansowanych przez Gülena, który zdaniem polityka AKP „jest groźniejszy od Państwa Islamskiego”. W podobnym tonie obóz Erdoğana wypowiada się na temat domniemanej aktywności komunistów z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), których polityczną ekspozyturą ma być obecnie opozycyjna Ludowa Partia Demokratyczna (HDP). Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że propaganda AKP kreuje samych Kurdów jako wrogów, bowiem spora część z nich głosuje na konserwatystów, zaś poparcie dla zwiększenia kompetencji prezydenta było w zamieszkiwanych przez nich prowincjach o 10 do 20 pkt proc. większe niż liczba głosów dla AKP w ostatnich wyborach parlamentarnych. Odwoływanie wieców z udziałem tureckich ministrów w Holandii i Niemczech spowodowało nie tylko zamieszki w tych krajach, ale przede wszystkim zaostrzenie antyzachodniej retoryki Erdoğana. Unia Europejska dołączyła więc do zewnętrznych wrogów Turcji, bowiem według tureckiego prezydenta cierpi ona na niechęć do muzułmańskiej religii i dochodzą w niej do głosu „faszyści i naziści”.

Niejednorodna opozycja

Tak duża liczba przeciwników zmiany systemu politycznego Turcji jest bardziej wyrazem niechęci do samej osoby prezydenta, niż efektem wzrostu poparcia dla ugrupowań opozycyjnych. Najważniejsze z nich, czyli kemalistowska Republikańska Partia Ludowa (CHP), kształtuje swoje poparcie na poziomie wyborów z 2015 roku, a podobnie rzecz ma się z kurdyjską HDP. Obie partie w przedreferendalnej kampanii ostrzegały przede wszystkim przed pogłębieniem już istniejących patologii w systemie sądowniczym, politycznym oraz medialnym, a samo CHP na początku marca opublikowało liczący sobie kilkadziesiąt stron raport dotyczący zastraszania przeciwników wszechwładzy Erdoğana i innych form utrudniania im politycznej działalności. Z chóru opozycyjnych krytyków wyłamali się natomiast nacjonaliści z Partii Ruchu Narodowego (MHP), której lider Devlet Bahçeli od początku popierał wprowadzenie systemu prezydenckiego i przypominał stare partyjne deklaracje ideowe opowiadające się za ustanowieniem silnej władzy w Turcji.

Sondaże wskazywały jednak, że elektorat MHP jest przeciwny jeszcze większej władzy Erdoğana, stąd decyzja lidera nacjonalistów spowodowała podział w ugrupowaniu. W jego wyniku kilku posłów ostało wyrzuconych z MHP, za to kilku liderów partii prowadziło kampanię na „nie”, która przyciągała na wiece dużo większą publiczność niż wystąpienia Bahçeliego. Notabene konflikt wewnątrz partii nacjonalistycznej narastał już od kilku miesięcy, zaś jej przewodniczący o jego rozgorzenie oskarżał między innymi… Erdoğana. W ostatnich tygodniach pojawiły się jednak informacje, jakoby Bahçeli miał otrzymać stanowisko wiceprezydenta, czemu on sam jednak zaprzecza. Nie zmienia to faktu, iż opozycja będzie musiała zmierzyć się z dwoma podstawowymi problemami. Pierwszy z nich dotyczy jej dalszej współpracy, bowiem poparcie dla zmian ze strony MHP stawia pod znakiem zapytania wiarygodność nacjonalistów jako przeciwników rządów AKP. Drugi to natomiast znalezienie wspólnego kandydata mogącego zagrozić Erdoğanowi w wyborach prezydenckich 2019 roku, a warto w tym kontekście przypomnieć, iż przed trzema laty polityk zgłoszony przez CHP i MHP miał kilkanaście pkt. proc. mniejsze poparcie od zwycięzcy elekcji.

Nieprawidłowości niczego nie zmienią?

Na razie turecka opozycja skupia się jednak na zakwestionowaniu referendum, w czym prym wiedzie oczywiście CHP. Politycy tej partii domagają się unieważnienia głosowania, ponieważ ich zdaniem doszło do szeregu nieprawidłowości. Najczęściej wymienia się wśród nich brak pytania referendalnego na kartach do głosowania, a także uznawanie głosów oddanych na drukach nieposiadających odpowiedniego stempla tamtejszej państwowej komisji wyborczej. Dodatkowo CHP przedstawiło nagrania wideo potwierdzające tezę o fałszerstwach, bowiem widać na nich jak członkowie jednej z lokalnych komisji bezprawnie otwierają koperty do głosowania. CHP zapowiada, że jeśli skargi na przebieg referendum nie doprowadzą do jego unieważnienia, wówczas ugrupowanie zaskarży odpowiednie decyzje do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, a w razie niepowodzenia będzie dążyć celami politycznymi do zmiany tureckiego systemu. Kurdyjska HDP skupiła się natomiast na kwestiach lokalnych przypominając o represjach wobec opozycji w południowo-wschodniej części kraju (to właśnie tam dominują Kurdowie), łącznie z aresztowaniem współprzewodniczącego partii i wprowadzeniem stanu wojennego na wspomnianych terytoriach. Inną taktyką przeciwników władzy AKP jest podkreślanie niewielkiej przewagi zwolenników systemu prezydenckiego. Przewodniczący CHP Kemal Kılıçdaroğlu uważa ten fakt za zwycięstwo demokracji, ponieważ Erdoğan miał po swojej stronie ogromne środki finansowe, wsparcie państwowej administracji oraz przywileje wynikające z utrzymywania się w kraju stanu wyjątkowego. Lider kemalistów skrytykował przy tym słowa tureckiego prezydenta o poparciu narodu dla zmian, bowiem niemal równą liczbę zwolenników i przeciwników nowego systemu trudno uznać za głos całego społeczeństwa. Bez względu na stanowisko opozycji zaskarżenie referendum raczej nie przyniesie rezultatu. Sądownictwo jest jednym z obszarów, w których konserwatyści dokonali ogromnej czystki, a werdykt Europejskiego Trybunału Praw Człowieka przy obecnej polityce zagranicznej rządu nie musi być przez niego w ogóle respektowany.

Żółta kartka dla AKP

Trudno nie przyznać po części racji ugrupowaniom opozycyjnym. Erdoğan nie tylko wygrał nieznacznie, ale dodatkowo różnicę zawyżała duża liczba jego zwolenników reprezentujących turecką diasporę zagranicą. AKP i zwolennicy zmian ponieśli przede wszystkim prestiżowe porażki w Stambule i Izmirze, co zwłaszcza w pierwszym przypadku jest bolesnym ciosem dla tureckiego prezydenta, który swoją poważną karierę polityczną zaczynał właśnie jako burmistrz tego miasta. Kampania przedreferendalna była dodatkowo idealnym tematem zastępczym, który odwracał uwagę od najbardziej palących problemów dla tureckiej polityki. Najpoważniejszymi z nich są oczywiście działalność islamskich i kurdyjskich organizacji terrorystycznych (w pierwszym przypadku wyhodowanych właśnie przez obecne władze) oraz spowolnienie gospodarcze.

Na początku kwietnia poinformowano, iż w Turcji gwałtownie przyspiesza inflacja, słabnie narodowa waluta, a kapitał zagraniczny z powodu niestabilnej sytuacji w kraju w coraz większym stopniu odpływa. Erdoğan u szczytu popularności znajdował się tymczasem właśnie w czasie największej gospodarczej koniunktury, która spadła z rekordowych poziomów już dwa lata temu. Czystki dokonane po ubiegłorocznym nieudanym puczu znacząco osłabiły też tamtejsze siły zbrojne. Dotychczas cieszyły się one opinią drugiej najsilniejszej armii w strukturach NATO, ale blisko trzymiesięczne walki z Państwem Islamskim o niewielkie miasto Al-Bab na północy Syrii mocno nadwyrężyły ten wizerunek. Co prawda ostatecznie znalazło się ono pod kontrolą protureckich rebeliantów, lecz zwycięstwo zostało okupione poważnymi stratami w ludziach i sprzęcie, wykorzystanymi zresztą do własnej propagandy przez przeciwników AKP. Znamienne, że Erdoğan pod koniec grudnia wręcz zaapelował do międzynarodowej koalicji przeciwko ISIS o wsparcie, którego oczywiście nie dostał, co uwidacznia kolejny problem w postaci postępującej izolacji międzynarodowej Turcji. Triumf w referendum ma więc bardzo kruche podstawy, ale władze przygotowują kolejne igrzyska dla mas. Tym razem turecki prezydent sonduje możliwość wprowadzenia kary śmierci.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply