Nasza symboliczna ojczyzna leży na wschodzie

Mieszkamy np. we Wrocławiu, ale recytujemy “Litwo, ojczyzno moja”, czytamy “Nad Niemnem” choć ani jeden kilometr Niemna dziś nie przepływa przez Polskę. Niemniej symbolicznie ciągle zamieszkujemy tamte tereny. Nasza ojczyzna symboliczna leży na wschodzie, choć ojczyzna realna leży na zachodzie. – mówi profesor Andrzej Waśko w rozmowie z Tomaszem Grabowskim (Kresy.pl).

Spory o sarmatyzm wciąż nie milkną. Czym jest sarmatyzm? Powinniśmy się go wstydzić, czy też być dumni z tej tradycji?

Sarmatyzm można rozpatrywać w kilku perspektywach. Etymologicznie termin ten pochodzi z II połowy XVIII wieku i w tym kontekście jest złośliwy, nacechowany pejoratywnie. Stosowano go wobec prowincjonalnej szlachty, która nie przebrała się we fraki, odrzuciła oświecenie oraz pielęgnowała religijność i wiedzę wyniesioną z kolegiów jezuickich. W ten sposób sarmatyzm opisywał słownik Lindego i w dużym stopniu takie jego rozumienie utrzymało się do dziś. W potocznym języku oznacza on często zaściankowość i zapóźnienie.

Termin „sarmatyzm” funkcjonuje też w nauce i w tym przypadku jest pojęciem neutralnym. Używany był przez takich badaczy jak T. Ulewicz czy J. Maciejewski i oznacza po prostu specyficzną formę życia społecznego. T. Ulewicz pisał, że sarmatyzm to kultura polskiej szlachty w okresie królów elekcyjnych,, którego początek datował na czasy rokoszu Zebrzydowskiego. W tej perspektywie sarmatyzm odnosi się do wielu aspektów, charakterystycznych dla życia polskiej szlachty. W sferze politycznej oznaczał przywiązanie do wolności szlacheckich, do samorządu szlacheckiego, wolności sądów i w ogóle całego ustroju I Rzeczpospolitej, która nie poszła drogą absolutyzmu. Podkreślić w tej sferze trzeba silne umiłowanie wolności w sarmatyzmie. W obyczajach sarmatyzm polegał na religijności, afirmacji swojskości, szlachectwa i – nade wszystko – na respektowaniu autorytetu tradycji.

Trudno jednak nazwać sarmatyzm, wbrew temu, co mówią liczni dziś kontestatorzy, prymitywnym. W piękny sposób łączył on wpływy wschodnie (stroje męskie i uzbrojenie, afirmacja „orientalnej” taktyki wojennej) z okcydentalnymi (stroje kobiece, piśmiennictwo i cała literatura piękna, architektura).

Wreszcie warto się zastanowić, czym jest sarmatyzm dziś. Bo nikt nie zaprzeczy, iż co najmniej od dziesięciu lat widać znaczny wzrost popularności tej tradycji. Można ocenić to zjawisko jako próbę przezwyciężenia „kompleksu oświeceniowego”, który wszczepił w Polaków poczucie niższej wartości. Polacy już nie chcą bić się we własne piersi, tęsknią do tej formy uczestnictwa w kulturze, w której swojskość jest pierwiastkiem pozytywnym. Towarzyszy temu brak poczucia, iż trzeba zmieniać tradycję, że modernizacja ma oznaczać huraganowe zmiany. Przeciwnie, w myśleniu zakorzenionym w tradycji narodowej, modernizacja oznacza wprowadzanie zmian w organicznym nawiązaniu do tradycji i przeszłości. Studiowanie własnej historii to kontekst interpretacyjny tak rozumianej modernizacji.

Co przyświeca tym, którzy z taką niechęcia odnoszą się do sarmatyzmu? I chodzi tu o bardzo wiele osób, ideowo sobie dalekich, jak na przykład Jan Maria Rokita i prof. Magdalena Środa…

Motywacje są z pewnością różne, widać to szczególnie na przykładzie dwojga ludzi, których Pan przywołał. Jeśli chodzi o Jana Marię Rokitę, to trzeba wiedzieć, iż w młodości był on uważnym czytelnikiem Romana Dmowskiego, stąd może wynikać jego przekonanie, iż bardziej pragmatyczna jest koncepcja, w której dokonujemy modernizacji na bazie etnicznej jednorodności.

Jeśli pozostawimy na boku tego typu dylematy ideowe, to zauważymy, że niechęć do sarmatyzmu i Kresów bierze się z kompleksu niższości w stosunku do bogatej Europy, której zazdrościmy (coś takiego kieruje zapewne M. Środą). Ten kompleks przekłada się na chęć odcięcia się od tego, co nas od narodów zachodnich odróżnia. A odróżnia nas właśnie rodzima forma kultury, czyli sarmatyzm, oraz to, że byliśmy przez kilka stuleci krajem zwróconym na wschód.

Pojawia się więc postulat: zerwijmy z tym, aby upodobnić się jak najbardziej do zachodnich Europejczyków. Oczywiście ten wzór europejczyka sam w sobie jest pewnego rodzaju stereotypem czy mitem. Mamy przecież na Zachodzie Francuzów, Hiszpanów, Włochów, Szwajcarów, ale w żadnym kraju nie mieszkają „Europejczycy”. Jest Unia Europejska, ale nie istnieje demos europejski.

Jak działa ten kompleks oświeceniowy?

Ten polski kompleks z jednej strony odcina nas od naszych własnych korzeni, od naszego sposobu bycia, od naszej własnej formy życia, a z drugiej strony kieruje nas w stronę wzorca europejskości, który tak naprawdę w Europie nie funkcjonuje. Jeśli spojrzymy na kulturę francuską, to zobaczymy, że Francja też ma swoją prowincję, też miała bogate formy galijskiej swojskości. Jeśli spojrzymy na historię Włoch, to zobaczymy kraj niesłychanie zróżnicowany, w którym jednak powszechna jest afirmacja tego, co włoskie.

Na tym tle zobaczymy, że ci Polacy, którzy z sympatią odnoszą się do sarmatyzmu i do polskiej swojskości, do polskiej obecności na wschodzie – w najmniejszym stopniu nie różnią się od innych nacji europejskich. W pewnym sensie jako „Sarmaci” jesteśmy bardziej europejscy niż pani prof. Środa, która stale w napięciu aspiruje do bycia kimś, kim nie jest. Bo żaden Francuz nie aspiruje do tego, żeby nie być Francuzem, tylko jest Francuzem i czerpie z tego satysfakcję i zadowolenie. Tak samo Polak, który afirmuje polską tradycję jest zadowolony z tego, że jest Polakiem, jest zadowolony z polskiej formy, nie aspiruje do tego, by być kimś innym, jest mniej pretensjonalny, bardziej niezależny od mód i bardziej naturalny w swoich zachowaniach.

Tak więc problem, o który Pan pyta wynika z kompleksu każącego nam udawać kogoś, kim nie jesteśmy i zapomnieć o tym, kim jesteśmy naprawdę. Tego kim jesteśmy nie zmienimy, to jest wpisane w naszą mentalność, to jest wpisane w nasze obyczaje, życie rodzinne i w szerzej wpisaną kulturę i literaturę. I trzeba się z tym pogodzić, że nie będziemy nikim innym tylko Polakami. Trzeba się zastanawiać nad tym, co znaczy być Polakiem dziś, ale też w kontekście przeszłości i przyszłości.

Jaka według Pana jest rola Kresów Wschodnich we współczesnej polityce państwa polskiego?

W ciągu ostatnich dwudziestu lat dominowała doktryna Giedroycia i Mieroszewskiego, która zakładała potrzebę ścisłej współpracy z państwami, które powstały w wyniku rozpadu Związku Sowieckiego. Taka polityka była realizowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, po 10 kwietnia widoczny jest wyraźny zwrot w innym kierunku. Należy zadać sobie pytanie jak daleko możemy pójść na ustępstwa wobec Litwy, na której terytorium polskie szkolnictwo napotyka na duże przeszkody, czy wobec Ukrainy, gdzie powściągliwie, ale jednak, następuje powrót do tradycji nacjonalistycznej. W chwili obecnej widzimy całkowite fiasko polityki wschodniej. Na Białorusi mamy proces Poczobuta, na Ukrainie odradza się „legenda” OUN-UPA. Oznacza to, że następuje nawrót do przedstawienia Polaka jako figury historycznego wroga.

Co w takiej sytuacji możemy zrobić? Czy dobrym wyjściem byłaby, jak sądzą niektórzy, rezygnacja z pielęgnacji pamięci o polskich Kresach, po to, by trudnych stosunków z Wilnem, Mińskiem i Kijowem nie zaogniać jeszcze bardziej?

Absolutnie nie możemy się zgodzić na rezygnację z pamięci o polskich Kresach. I nie możemy też zgodzić się na bagatelizowanie potrzeby dojścia do prawdy historycznej w kwestii stosunków z naszymi wschodnimi sąsiadami w przeszłości. Musimy prowadzić asertywną politykę. W przypadku kontaktów z Litwą trzeba wykorzystać możliwości jakie daje nam członkostwo w Unii Europejskiej. Nie należy prowadzić polityki tylko na poziomie deklaracji. Polska powinna wykazywać więcej inicjatywy w zakresie inspirowania kontaktów handlowych i w ogóle gospodarczych z Ukrainą czy Białorusią. Zwracanie uwagi na wspólne interesy na pewno pomoże we wzajemnym zrozumieniu. Nasza przyszłość na wschodzie na pewno będzie uzależniona od ekonomii. Trzeba tworzyć pomysły na wspólne projekty i je realizować.

Jakie projekty ma Pan na myśli?

Mogą to być np. programy stypendialne. Na Uniwersytecie Jagiellońskim działała np. przed kilku laty Szkoła im Królowej Jadwigi, która w oparciu o środki Fundacji Rodziny Pruszyńskich prowadziła program stypendialny dla studentów i młodych pracowników naukowych z Ukrainy, Białorusi i Litwy. Była to świetna okazja, by zapoznać naszych gości z polską historią i naszym punktem widzenia na wiele spraw. Spotkania te przełamały wiele stereotypów. Programy stypendialne zarówno dla Polaków ze wschodu, jak i młodej inteligencji ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej na pewno posuną nas do przodu w relacjach z tymi krajami.

Sarmatyzm i Kresy to pojęcia organicznie ze sobą związane, bardzo ważne w historii naszej kultury, jak Pan sądzi, czy aktualnie w procesie edukacji tematy te są wystarczająco mocno eksponowane czy też może pomijane?

Na pewno z niewystarczającym natężeniem przedstawia się tę tematykę, ale to dotyczy nie tylko tematu Kresów, ale w ogóle obecności historii w edukacji młodego pokolenia. Sam wielokrotnie na to zwracałem uwagę, robili to też m. in. prof. A. Nowak czy redaktor Piotr Zaremba. Polacy mają wyjątkową historię, jeśli chodzi o ich wyobrażenie o przestrzeni ojczystej. Od 1945 roku mieszkają nad Odrą, na Pomorzu, ale mieszkając tam dziedziczą kulturę, która został stworzona na ziemiach kresowych, które już dawno do Polski nie należą. Mieszkamy np. we Wrocławiu, ale recytujemy „Litwo, ojczyzno moja”, czytamy „Nad Niemnem” choć ani jeden kilometr Niemna dziś nie przepływa przez Polskę. Niemniej symbolicznie ciągle zamieszkujemy tamte tereny. Nasza ojczyzna symboliczna leży na wschodzie, choć ojczyzna realna leży na zachodzie. Tego oczywiście nie możemy zapomnieć, musimy pamiętać o historii naszej kultury i naszych przodkach, którzy żyli przez wiele stuleci na terenie dzisiejszej Ukrainy czy Białorusi.

Tak więc historię Kresów powinniśmy przypominać, być z niej dumni i czerpać dziś z jej atrakcyjności i potencjału?

Powinniśmy pamiętać jak daleko sięgały w historii wpływy polskości na wschodzie: za Dniepr, od Besarabii na południu ku Inflantom na północy. Potrzebujemy optymistycznego spojrzenia na te fakty, na Kresach bowiem ujawniła się zapomniana wielkość Polski: to, że potrafiliśmy gospodarować na tak rozległych terytoriach i przez długi czas skutecznie ich bronić.

Historia ta powinna być też miarą dla naszych współczesnych aspiracji. Powinniśmy jako państwo stawiać sobie dziś cele znaczniej ambitniejsze niż te, które sobie stawiamy. Dobrze byłoby, abyśmy nawiązywali do tamtej Polski, która promieniowała na wschód dlatego, że była autentycznym podmiotem polityki europejskiej i miała zdolności kulturotwórcze. Mieliśmy z czym iść na wschód. Przez długi czas udawało się tam współtworzyć harmonijne relacje między katolikami, prawosławnymi czy protestantami. O tym nie możemy zapominać, bo Kresy są czymś, co naprawdę nam się w historii udało.

Kim byłby Polak, gdyby z jego pamięci wymazano pamięć o sarmatyzmie i o Kresach, gdyby zrealizowano projekty kulturowe, w których nie ma miejsca na te pojęcia?

Taki Polak byłby duchowo ułomny. Czy możemy sobie wyobrazić, że taki projekt się powiedzie… Wydaje mi się, że do pewnego stopnia już został on zrealizowany. Już w XVIII wieku mieliśmy takich nielicznych kosmopolitów, którzy nie chcieli się przyznawać, że rozumieją polsku i mają coś wspólnego z Sarmatami.

Jednak globalne zwycięstwo tego projektu według mnie jest niemożliwe. Jeśli głębiej zanalizujemy zjawisko współczesnych mód, to możemy dojść do wniosku, że podstawą tych mód jest ideologia wielokulturowości. „Polak europejski” to jest Polak wielokulturowy. Tymczasem ideologia multikulturalizmu w takich krajach jak Niemcy czy Francja (do których się przymierzamy) doprowadziła do tego, że ma miejsce falowy powrót do afirmacji własnej narodowości. Następuje to w związku z realnymi konfliktami pomiędzy ludźmi różnych religii i narodów.

Nie wierzę w ostateczne zwycięstwo multikulturalizmu, gdyż jak widać on sam generuje zjawiska, które go pokonują. Jestem więc optymistą i sądzę, że młodzi Polacy będą o tych sprawach myśleć inaczej niż ci, którzy dorastali w ciągu ostatnich dziesięciu lat, gdy fala kompleksu europejskiego i imitacji kulturowej Zachodu była tak silna.

Gdy kulturowe wahadło się odwróci i nastąpi powrót do afirmacji polskości, jakich wówczas Pan, jako literaturoznawca, lektur by sobie życzył?

Myślę, że już teraz daje się zauważyć wiele pozytywnych zjawisk. Jestem świeżo po lekturze książki Bronisława Wildsteina „Czas niedokonany”. To jest przykład literatury bardzo współczesnej, najnowszej, ale jednocześnie bardzo polskiej w swoim charakterze. Ponieważ Wildstein (ale nie on sam, mogę wskazać podobne tendencje u innych współczesnych autorów, np. Rafała Ziemkiewicza) zajmuje się twórczością, która silnie i bezpośrednio nawiązuje do konfliktów politycznych, które się dziś toczą, której ważnym elementem jest pewna panorama historii najnowszej. Tego rodzaju książek jest coraz więcej.

Literatura polska, po zafascynowaniu anarchistycznym buntem, który widzieliśmy w pokoleniu „Brulionu”, wraca poprzez powieść do tradycji literatury polskiej, literatury pięknej, która zawsze była związana z historią. Popatrzmy na „Wesele” Wyspiańskiego, na III część „Dziadów”, a z nowszych dzieł na książki na Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, wybitnego pisarza, który był do szpiku kości historyczny.

Osobiście życzyłbym sobie, żeby szkoła i studia humanistyczne przekazywały młodzieży całościowy obraz kultury polskiej na tle kultury europejskiej. Aby edukacja nie miała charakteru wąsko specjalistycznego, w której ktoś wybiera sobie jeden temat i przez trzy lata studiuje jedno zagadnienie. Podstawową wykształcenia humanistycznego jest biblioteka; biblioteka czyli kanon, orientacja w całym dorobku naszej cywilizacji.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Grabowski

——–

Prof. Ignatianum dr hab. Andrzej Waśko(ur. 1961) – historyk literatury i kulturoznawca; pracownik naukowy Wydziału Polonistyki UJ oraz Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej w Krakowie; publicysta. Badacz polskiego romantyzmu; autor książek Romantyczny sarmatyzm (1995) i Zygmunt Krasiński – oblicza poety (2001), wydawca m.in. antologii Romantyczna gawęda szlachecka (1999) i Wyboru pism krytycznych Michała Grabowskiego (2005). Autor ponad stu publikacji naukowych i popularnonaukowych skoncentrowanych wokół związków literatury z historią idei, historiografią oraz innymi dziedzinami kultury. Redaktor naczelny półrocznika „Perspektywy Kultury” wydawanego przez WSFP Ignatianum oraz redaktor naukowy serii wydawniczej Biblioteka Sarmacka. W latach 1991-1998 członek redakcji dwumiesięczników „Arka” i „Arcana”, artykuły publicystyczne ogłasza na łamach „Arcanów”, „Gazety Polskiej”, „Nowego Państwa i „Naszego Dziennika”. Zbiór jego szkiców pt. Demokracja bez korzeni ukazał się w roku 2009.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply