Napisy czekają, aż je ktoś odkryje

z Kseniją Borodin i Iwanną Honak, autorkami książki “Lwów po polsku. Imię domu oraz inne napisy” rozmawiają: Łukasz Kot i Krzysztof Wojciechowski

W dniach 22-24 maja 2013 roku w Zamościu, w Restauracji Corner Pub, odbyły się III Zamojskie Dni Kresowe. Dewajtis. Obecne na nich były dwie szczególne osoby, Panie: Ksenija Borodin i Iwanna Honak ze Lwowa, autorki unikalnej publikacji „Lwów po polsku. Imię domu oraz inne napisy”. Poniżej prezentujemy wywiad, w którym opowiadają o tej książce, o pracy nad nią i o polskich śladach we Lwowie.

Łukasz Kot: Co legło u podstaw zajęcia się takim tematem, o który podejmuje książką Pań autorstwa „Lwów po polsku. Imię domu oraz inne napisy”?, Skąd pomysł zajęcia się napisami polskimi, które widnieją na niektórych kamienicach, na niektórych domach we Lwowie?

Ksenija Borodin: Zawsze interesuje nas to, czego nie wiemy, przyciąga nas tajemnica i dlatego te napisy, których jeszcze w dzieciństwie nie mogłam przeczytać, które ukazywały się często jako niepełne były dla mnie bardzo interesujące. I kiedy zaczęłam je odczytywać, zaczęłam uczyć się języka polskiego, poznawać historię mojego miasta, to bardzo mnie to wciągało i w ten sposób narodziła się ta pierwsza książka. Mówię, pierwsza, bo istotnie jest ona pierwsza, ale będzie jeszcze sześć książek w tej serii „Lwów po polsku”.

Iwanna Honak: Z tymi napisami związany jest cały świat, świat życia mieszkańców Lwowa. Od dawna, praktycznie od czasu swego powstania Lwów był wielokulturowy. Teraz mamy Lwów ukraiński, ale te napisy to jest świat Lwowa polskiego, Lwowa po polsku, który był wszędzie i w szkołach i w bankach i aptekach – wszystko było napisane w języku polskim. Zawsze nas jednak ciekawiło życie zwykłych ludzi, ich rodzin dlatego też dom mieszkalny stał się tematem książki, która ukazuje wszystkie napisy w domach, ale nie w samych mieszkaniach, bo to jest przestrzeń prywatna i tam nie możemy wejść sobie ot tak. Ale mimo to mamy wiele różnych elementów: tablice pamiątkowe, tabliczki z adresami, tabliczki uliczne liczące sobie nawet 100 lat. I dla Lwowa jest to coś oczywistego, bo mamy Lwów i polski i ukraiński, ormiański, żydowski. I każdy z nich jest ważny i każdy trzeba chronić, bo każda kultura jest ważna i wręcz bezcenna.

Ł.K. Jak długo trwała praca nad tą książką i jak wyglądała tak „od kuchni”?, bo to zapewne było podążanie od kamienicy do kamienicy z aparatem fotograficznym, zaglądanie gdzieś w jakieś zakamarki, szukanie tych napisów itd. Jak to wszystko wyglądało?

K.B.Początkowo chciałyśmy napisać tylko jeden artykuł i chodziłyśmy od domu do domu, od jednej ulicy do drugiej, ale okazało się, że we Lwowie są polskie napisy nawet w tych miejscach gdzie są już teraz współczesne bloki mieszkalne. Między nimi stoją zachowane niewielkie wille z polski nazwami, np. willa Maria, która stoi tam gdzie jest teraz fabryka i gdzie w ogóle nie spodziewałyśmy się czegokolwiek znaleźć. Zebrałyśmy ponad 2000 napisów i wówczas dopiero zaczęłyśmy myśleć o książce. Praca nad tą książką trwała jeszcze rok dlatego, że jest to wiele pracy nie tylko takiej terenowej, badawczej, ale i archiwalnej, musiałyśmy znaleźć mapę, dopracować książkę artystycznie, sczytać ją, otrzymać recenzję, zdobyć finanse na jej druk itd., Stąd też książka „rodziła się” prawie przez rok, niemal jak ciąża : ), i wychodzi na to, że kolejna również powstanie mniej więcej za rok.

I.H.A samo szukanie napisów to było coś niesamowitego, bo wszyscy znajomi, rodzice, koledzy, każdy kto mógł dzwonił pytała: „Znalazłem taki napis, już go macie?”, a my: „Mamy”, „Oooo jaka szkoda”, albo czasem właśnie na odwrót „Nie, nie mamy” i wtedy chwytam aparat i biegniemy go sfotografować. A i podczas fotografowania miałyśmy wiele ciekawych przygód. Kiedyś gdy fotografowałyśmy płytki chodnikowe z napisami lwowskich producentów tych płytek, a one zwykle znajdują się gdzieś w korytarzach czy na klatkach schodowych, to usłyszałyśmy „A dlaczego najpierw nie posprzątałyście zanim zaczęłyście fotografować? Trzeba było posprzątać”. Czasami mamy takie przeczucie, że tu gdzieś musi być napis więc chodzimy, szukamy i szukamy często bardzo długo ale w końcu znajdujemy. Czasem mamy takie wrażenie jakby one czekały aż je ktoś odkryje. Znajdowałyśmy także imiona i nazwiska ludzi, którzy ten stary Lwów budowali, bo kiedyś było bardzo ważnym by zrobić coś dobrze i się na tym podpisać. Nie tak jak dziś, kiedy czasem lepiej się nie podpisywać bo to jest niewiele warte. Kiedyś robiono dobrze i wykonawca był dumny z tego, że zrobił coś dobrze. I jego praca i ten podpis przetrwał do czasów obecnych.

Krzysztof Wojciechowski: Wyobrażam was sobie jak chodzicie z aparatami fotograficznymi gdzieś po lwowskich podwórzach, kamienicach, jakichś zakamarkach. A jak reagowali mieszkańcy tych kamienic?

I.H.Pewnego razu mieliśmy nawet egzamin. To było podczas fotografowanie płytek wykonanych przez Jana Lewińskiego, słynnego lwowskiego budowniczego pierwszej połowy XX wieku. Wiedziałyśmy, że gdzieś na tej ulicy powinny się zachować jego płytki i w końcu je znalazłyśmy. I takie bardzo zadowolone zaczynamy je fotografować a tu wychodzi właściciel jednego z mieszkań i pyta: „A co Panie tu robią?”, więc odpowiadamy, że fotografujemy, że piszemy książkę. A ten człowiek zaczyna pytać: „A kto to był ten Jan Lewiński?”, wtedy my z taką pasją opowiadamy mu o Lewińskim, a on dopytuje a czy był tym czy tamtym? I w pewnym momencie zaczynamy rozumieć, że ten człowiek wszystko to doskonale wie tylko sprawdza czy na pewno my to wiemy, czy ta książka będzie dobra. A były i przypadki humorystyczne, kiedy mówiliśmy, że piszemy książkę, to ludzie ze zdziwieniem pytali: „To Pani jest naprawdę pisarką?! Pierwszy raz w życiu widzę żywą pisarkę”.

K.B.Warto wspomnieć jak reagują nasi bliscy. Moja mama, która zawsze opiekuje się moimi dziećmi, kiedy ja chodzę na „polowanie na napisy” zawsze mnie przestrzega: „Tylko nie chodź po tych wszystkich bramach, wejdź tylko tam gdzie trzeba i zaraz szybko wracaj”. A ja muszę dokładnie wszystko obejrzeć, przeszukać. Tak było pewnego razu, kiedy musiałam wejść na teren prokuratury. Dostałam pozwolenie od raz, ale w tym momencie mogłam tylko wejść. Dzwonię zatem do mamy i mówię, że się spóźnię, bo dopiero wracam do domu. Na co mama: „A mówiłam Ci, nie łaź po tych bramach”, „Ale mamo ja nie byłam w bramie, ja byłam w prokuraturze”, „Co takiego?!”.

Ł.K. Czyli zabawnych sytuacji nie brak. Ale nie wiem czy mają Panie taką świadomość, że zrobiłyście olbrzymią pracę tak naprawdę za Polaków. Dzięki wam te wszystkie osoby, które kiedyś we Lwowie mieszkały, tworzyły, coś wytwarzały zostały jakby na nowo przywrócone do życia. A w tym wypadku właśnie głównie Polacy, bo „Lwów po polsku”. A chyba nie każdy badacz z Polski podjąłby się takiego trudu, bo musiałby przebywać stale we Lwowie, może miałby obawy jak zostałaby odebrana ta jego praca. A wy tak naprawdę wyręczyłyście Polaków.

K.B.Cieszymy się, że wykonałyśmy taką pracę, bo chciałyśmy zrobić coś nowego i wartościowego. Każdy może coś takiego zrobić, ale myślę, że bardzo dobrze, że zrobiłyśmy to jako Ukrainki. Gdyby zrobił to Polak, na pewno zrobiłby to inaczej, i pewnie nie byłoby tych akcentów, na które chciałyśmy zwrócić uwagę, tak żeby Polacy mogli przeczytać historię widzianą oczami Ukraińców. Dlatego, że sądzę, że jest to ciekawe i potrzebne. Bo wiemy, jak często spojrzenie na historię zależy od kraju i od polityki. I myślę, że uświadomienie sobie poglądu innych na te same kwestie jest korzystne.

I.H.Pamiętam jedną Panią, która teraz mieszka we Wrocławiu, a która napisała do nas list. Pisała w nim, że kiedy spojrzała na zdjęcie z naszej książki, na której były postacie Atlantów (praca słynnego rzeźbiarza lwowskiego Piotra Wojtowicza) to przypomniała sobie, że mieszkała w tym domu i często patrzyła na te postacie. Często Polacy w Polsce mówią, że Lwów jest zniszczony, że nie jest już taki, jaki był kiedyś. Ale te same piosenki słychać z lwowskich pubów, te same napisy czekają, kiedy ktoś na nie popatrzy – zachęcamy, żeby przyjechać i popatrzeć. Lwów żyje i Lwów chroni tę pamięć o różnych narodach. My jako Ukrainki mamy na pewno nieco inne patrzenie, mamy inne postacie, na jakie zwracamy uwagę ale polska pamięć to też ważna pamięć. Bo nawet najstarsze w naszej kolekcji napisy przy dawnym kościele św. Łazarza były napisane w dwóch językach – po łacinie i po polsku. A wszystko co było pisane, pisane było po to, żeby ktoś to czytał. I my chcemy, żeby te napisy zostały odczytywane ponownie.

Ł.K. Mówiliśmy o reakcjach ludzi mieszkających w kamienicach, w których poszukiwałyście napisów, a jak książka została przyjęta przez obecnych mieszkańców Lwowa, przez społeczność polską tam do dziś zamieszkującą?

K.B.Myślę, że wydanie książki zostało przyjęte bardzo dobrze. Otrzymałyśmy kilka pozytywnych recenzji jeszcze przed jej wydaniem, bo nie mogłyśmy wydać książki ot tak, chciałyśmy aby sprawdził ją i historyk i lingwista i kulturoznawca i badacz dzieł sztuki – bo jesteśmy tylko ludźmi, którzy mogą czegoś nie wiedzieć. Oni wszyscy powiedzieli, że jest dobrze. A i po wydaniu książki otrzymałyśmy wiele pozytywnych recenzji, z których się bardzo cieszymy.

I.H.Wielu lwowskich przewodników kupiło sobie tę książkę. A dla mnie osobiście największym komplementem jest, gdy pytają: „Kiedy będzie kolejna książka?”, to znaczy, że ta pierwsza była bardzo dobrze przyjęta skoro czekają już na drugą. A drugą książkę mam nadzieję opublikujemy jesienią tego roku. I będzie to inne spojrzenie na inną część życia. Jeśli teraz były to domy mieszkalne, prywatne bardziej, to teraz będzie to życie miasta – Lwów na co dzień. I muszę powiedzieć, że czytelnicy będą mieli okazję spędzić we Lwowie wirtualny tydzień i spróbować wszystkiego.

Ł.K. A trzeba też powiedzieć, że i ta książka to jest przewodnik. Dzięki zawartej tam mapie, opisom, można przejść ulicami miasta, przystanąć, odnaleźć napis. To taka praca trochę detektywistyczna obliczona na spostrzegawczość i wychwycenie tych małych, ale jakże ważnych detali.

K.B.Dokładnie tak, chodzimy po Lwowie, możemy odnaleźć te artefakty, przeczytać, odczuć je, odczuć historię. Czasami spotykamy się z napisami informującymi o rzeczach, których już nie ma i nie wiemy co one oznaczają. Np. „towary kolonialne” – dziś już nikt nie mówi na kawę czy na paprykę, że są towarami kolonialnymi, czy też „towary norymberskie” – nikt dziś nie mówi we Lwowie na jakieś wstążki czy inne wyroby pasmanteryjne, że to są towary norymberskie. Albo: w ukraińskim języku jest „chłodna woda” i „gorąca woda”, a na starych umywalkach napisane jest po polsku „chłodna woda” i „ciepła woda”. To jest poznawanie spojrzenia na świat, też na różnice w spojrzeniu na świat, przez pryzmat mowy, która zachowała się w napisach.

Ł.K. Co najbardziej Panie zaskoczyło podczas prowadzenia badań i dokumentowania? Jakieś takie elementy, o których nie wiedziałyście co to takiego?, jak się z tym obchodzić? Mam tutaj w pamięci tę windę. Nie przyszłoby mi do głowy, że coś tak prowizorycznego może służyć do wciągania węgla. Czy były jakieś takie niespodzianki, nad którymi się głowiłyście?

K.B.Chyba taką największą dla nas trudnością była „Willa Osęki”. Nie wiedziałyśmy co to jest to „osęki”. W tłumaczeniu jest to takie narzędzie do połowu ryb. I nie rozumiałyśmy, kiedy mamy nazwy innych willi „Ewusia”, „Niuta”, „Karolina”, „Jagusia” – z jednej strony, z innej „Przystań”, „Marzenie”, a dlaczego tutaj nagle „Osęki”. Dopiero potem zobaczyłyśmy, że jest tam herb, który nazywa się Osęk. Ale aby do tego wszystkiego dojść musimy to wszystko badać z różnych stron i pod różnym kątem.

I.H.Ważnym jest też swego rodzaju powrót do świadomości ważnych dla Lwowa ludzi. Owszem, są znani działacze polityczni czy wojskowi, ale są też ludzie, którzy Lwów po prostu budowali. I ja szczególnie cenię, nawet bardziej niż politycznych czy innych działaczy, tych, którzy budowali, jak Jan Lewiński, bo budować jest bardzo ciężko. Był taki człowiek, który zdobił lwowskie korytarze marmurami, podpisywał się B. Królik. Przez długi czas nie mogłyśmy ustalić jak miał na imię, bo wszędzie „B.” i już. Szukałyśmy wszędzie i w różnych publikacjach, gazetach, archiwum, w starych księgach adresowych i w końcu znalazłyśmy, że miał na imię Bernard. I bardzo się z tego ucieszyłyśmy, bo w wielu miejscach we Lwowie, w wielu korytarzach kamienicach są wykonane przez niego prace a nikt nie wie jak miał na imię. Teraz już wiemy – jest w naszej książce. Staramy się przywracać pamięć o takich ludziach.

K.W. Słuchając Pani opowieści o działaczach politycznych i wojskowych i o Bernardzie Króliku przypomniała mi się powieść Ferdynanda Ossendowskiego „Szanghaj”. On tam zawarł takie ciekawe spostrzeżenie, że ludzkość przede wszystkim stawia pomniki takim właśnie dowódcom, generałom i innym, którzy tak naprawdę siali zniszczenie (czasami uważamy że w słusznej sprawie), ale zawsze zniszczenie, pożogę, morderstwa, gwałty, pozbawiając tym często ludzkość genialnych postaci zupełnie innego autoramentu (może przyszłych pisarzy, muzyków, budowniczych właśnie). Tak sobie pomyślałem, że może warto gdzieś tam we Lwowie postawić, nawet niewielki, marmurowy pomniczek Bernarda Królika.

K.B.Wiemy już gdzie miał swoją fabrykę, jest tam plac. Dlatego Pana idea jest całkiem realna.

K.W. A proszę jeszcze powiedzieć czy Polacy w jakiś sposób wsparli te badania i wydanie tej książki? Mam tutaj na myśli i urzędników naszego kraju reprezentujących go na Ukrainie i innych ludzi.

K.B.Książka została wydana dzięki wsparciu finansowemu Generalnego Konsulatu RP we Lwowie, za co, korzystając z okazji chciałyśmy podziękować Generalnemu Konsulowi, Panu Jarosławowi Drozdowi oraz Konsulowi Marianowi Orlikowskiemu, który troszczył się o tę naszą inicjatywę, a nawet podpowiedział jaką strategię ekonomiczną i marketingową zastosować do popularyzacji książki.

Ł.K. Drogie Panie raz jeszcze gratulujemy ciekawej pozycji książkowej, liczymy na więcej. Liczymy, że ta druga również niebawem się ukaże i będziemy mogli gościć Panie w przyszłym roku na już czwartym zamojskim Dewajtisie. I dowiemy się więcej o innych lwowskich osobliwościach. A za dzisiejszą rozmowę serdecznie dziękujemy.

K.B., I. H.Dziękujemy również.

Zamość, w gościnnych progach Corner Pubu, 24 maja 2013 r.

Ksenija Borodin– dr filologii, docent Podkarpackiego Instytutu im. M. Hruszewskiego Międzyregionalnej Akademii Zarządzania Personelem. Jej zainteresowania naukowe to: słowianoznawstwo, folklorystyka i lwowoznawstwo.

Iwanna Honak– mgr turystyki, starszy wykładowca Podkarpackiego Instytutu im. M. Hruszewskiego Międzyregionalnej Akademii Zarządzania Personelem, pilot wycieczek, przewodniczka po Lwowie. Jej zainteresowania naukowe to: turystyka międzynarodowa (w szczególności polsko-ukraińska), Lwow, jako turystyczne centrum ukraińskiego i międzynarodowego znaczenia.

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply