Majowa jutrzenka i gites

Przez jakiś czas żyłem, ba, żyliśmy kultem Trzeciego Maja. Święto, przez komunistów w PRL-u zniesione, jakby zakazane nawet, było dla nas symbolem Polski Niepodległej, tej międzywojennej.

Za Kochanowskim

“Nie masz i po raz drugi nie masz wątpliwości | Żeby cnota miała być kiedy bez zazdrości” – że powiem na początek z naszym Kochanowskim. Wiadomo, że nic tak nie cieszy złośliwców, jak wytykanie wad ludziom postawionym na piedestale autorytetu lub wydarzeniom rzekomo świetlanym. Takie wytykanie, jeden z rodzajów odbrązawiania, rzeczą jest (raczej) nieładną; uważam je za działalność wątpliwą. Ale nie zawsze. Odbrązawianie warto podejmować, gdy ma inny cel oprócz samego odbrązawiania i, oczywiście, jeśli ten cel jest szczytny, a nie świński (aha: żeby było jasne, nie zamierzam tu krytykować wiadomej książki o W, zresztą jeśli miałbym się o niej wypowiadać, wypowiedziałbym się pozytywnie; tym niemniej, zastrzegam, nie o niej mowa).

Mit kontynuowany

Przez jakiś czas żyłem, ba, żyliśmy kultem Trzeciego Maja. Święto, przez komunistów w PRL-u zniesione, jakby zakazane nawet, było dla nas symbolem Polski Niepodległej, tej międzywojennej. Pomnę, jak za czasów “Solidarności” przypinaliśmy sobie do koszul białe, “trzeciomajowe” orzełki w koronie na czerwonych, okrągłych, plastikowych tarczach, które można było kupić w Międzyzakładowym Komitecie Założycielskim NSZZ “Solidarność” (tak zwany MKZ) przy ulicy Zwierzynieckiej w Poznaniu. Pomnę radość neo-trzeciomajowych, nielegalnych manifestacji z lat stanu wojennego. Oczywiście ówczesne świętowanie nie mało wiele wspólnego z samą znajomością idei Konstytucji Trzeciego Maja, tej z roku 1791. Jeśli z czymś coś wspólnego miało, to chyba z techniką propagandy politycznej, jaką w latach Sejmu Czteroletniego kultywowano. Jak my w emblematy trzeciomajowe – tak ówcześni frakonosze zapuszczali wąsy i stroili się w zapomniane już wśród polskich elit kontusze, czyli, wedle określenia ówczesnego – “przebierali się” na nowo w strój narodowy, iżby zyskać zaufanie Sarmatów i pobudzić naród do czynu. Król Staś, wątpliwej wiary wątpliwy chrześcijanin, cudzołożnik i krzywoprzysiężca, podobnie przywoływał i w Konstytucji, i w potocznej mowie Opatrzność Boską; przysięgał na wierność Konstytucji w warszawskim kościele św. Jana, Matkę Boską czcił jako Królowę Korony Polskiej, a do otwarcia Sejmu Czteroletniego zaprosił biskupa Adama Krasińskiego, niegdyś swego zagorzałego przeciwnika, głównego architekta konfederacji barskiej. Przypomnijmy też, że wielu zasłużonych dla Konstytucji posłów – byli to farmazoni, którzy głównie w ramach poprawności politycznej popierali wszelkie religijne etykietki, jakimi Konstytucję opatrzono. Działali w ten sposób na rzecz Państwa, nie zaś Wiary, i byli tego świadomi. Jakże przypomina to działania wielu (skądinąd podziwu godnych i cnotliwych często) działaczy Solidarności, którzy, w przeciwieństwie do znacznej liczby polskich “wierzących niepraktykujacych”- tworzyli grono tak zwanych “niewierzących praktykujących”, bo jako religijnie obojętni z zapałem i z księżmi pospołu organizowali manifestacyjne Msze za Ojczyznę, odprawiane z okazji kolejnych rocznic Konstytucji Trzeciego Maja. Po takich Mszach świętych, po otrzymaniu błogosławieństwa, można było też dostać pałką.

Zastanowienie pozytywne

Ale wróćmy do samej Konstytucji. Po radości uczestniczenia w niebezpiecznych Mszach za Ojczyznę przychodziły dwojakie refleksje historyczne – mniej impulsywne, bardziej wyrozumowane. Pierwsza pozytywna – że Konstytucja Trzeciego Maja była dziełem Polaków, którzy udowodnili światu, że coś potrafią i że zatem nieprawdą jest, iż “Polska nierządem stoi”, i że z tego nierządu upadła – bo przecie upadła właśnie w momencie, w którym sama postanowiła się podźwignąć; to zabolało sąsiadów, dlatego ją zniszczyli, jako że się Jej przestraszyli.

Zastanowienie niepozytywne

Druga refleksja była jednak negatywna: że Konstytucja Trzeciego Maja, przy bliższym spojrzeniu na nią, okazuje się tworem ludzi Oświecenia, który niekoniecznie we wszystkich punktach jest godnym pochwały. Zwłaszcza, jeśli spogląda na nią Chrześcijanin tudzież miłośnik Sarmacji. Szereg rozwiązań, przyjmowanych przez trzeciomajowy obóz reform powinno zastanowić nawet garnitur redaktorów z post-oświeceniowej Gazety Wyborczej. Twórcy Konstytucji zamierzali wszak zlikwidować odrębność Wielkiego Księstwa Litewskiego, zaś wszystkich kmiotków Rzeczypospolitej nie mówiących po polsku i nie wyznających katolicyzmu spolonizować i skatoliczyć (wprawdzie łagodnie) – bynajmniej jednak nie w imię Wiary, lecz w imię jedności Państwa. Ta unifikacja, mająca być przeprowadzoną siłami administracji rządzącej, przypomina niebezpiecznie nie tylko dzieła popełniane w imię Rewolucji Francuskiej, ale i niektóre pomysły pojawiające się dziś w Unii Europejskiej.

Ponadto, spoglądając na Konstytucję w kontekście historycznym, już dawno dochodzono do wniosku, że była tworem sporządzonym zbyt pośpiesznie i za wcześnie – że natrętna manifestacja reform uprzedziła samo wzmocnienie Państwa i sprowokowała carycę do działania, ergo przyśpieszono ostatnie rozbiory. No i rzecz smutna – że król Staś, współtwórca Konstytucji, okazał się, przykro słyszeć, zarazem jej zdrajcą, kiedy w dniach klęski bez wahania przystąpił do Targowicy – a nie musiał.

Nieodstępny Matejko

Z tym wszystkim trudno jednak nie czcić Konstytucji Trzeciego Maja. Cóż bowiem nam pozostaje? Dzieło wielkie jest dziełem wielkim. Tyle, że należałoby pamiętać o jego plusach i minusach. O tym, że w Polsce często wszelkie pozytywne działania noszą skazę – naprawiactwa, poprawiactwa i wariactwa, usiłujących włożyć Polakom buty szyte na miarę gir cudzoziemskich. Co może mieć skutki fatalne.

Wiedział o tym aż nadto dobrze Mistrz Jan Matejko. Pewnie przyjdzie mi jeszcze wielekroć powracać na tych internetowych łamach do Mistrza Jana. Był on niewątpliwie jednym z najwybitniejszych historyków naszych, żyjących w XIX stuleciu. Swoje obrazy malował jak traktaty naukowe. Żadna to tajemnica – rzecz została zbadana i opisana, tyle że nie przeszła w pełni do świadomości tzw. mas inteligenckich. Dlatego wciąż widzimy Matejkę zaledwie jako genialnego Ilustratora Dziejów Polskich, który niejako boczną alejką tradycjonalistycznego malarstwa wśliznął się w polską wyobraźnię. Wiadomo, że myśląc o polskich królach i o wszelakich wydarzeniach naszej historii, mamy najczęściej jego obrazy przed oczami duszy. A to między innymi dlatego, że on te swoje obrazy nie tylko dobrze malował, ale i niesłychanie dobrze obmyślał.

I otóż przyjdzie mi teraz przytoczyć Matejkowski obraz Konstytucji Trzeciego Maja jako przykład kontrowersyjnego i krytycznego podejścia do chlubnej tradycji Narodu. Dziwne, prawda? Taki wielki, pomnikowy Matejko – narodowym obrazoburcą? A jednak. U Matejki zawsze chodzi o zdrowe podejście do rzeczywistości historycznej – a nie o bezwarunkowa chwalbę. Z jednej strony chwalba wątpliwości nie ulega. Matejko ofiarował bowiem swoją “Konstytucję trzeciego maja” Sejmowi Galicyjskiemu z przeznaczeniem do sal sejmowych w oswobodzonej – w przyszłości – Warszawie. Gdzie zresztą płótno faktycznie zawisło po odzyskaniu Niepodległości.

Matejko był, jak na nasze dzisiejsze pojęcia, ultrakatolikiem nie znoszącym wszelakich rewolucji, Oświeceń, zboczeń, masonów i ateuszów, a na dodatek jeszcze i antysemitą. Nie będę rozwijał tematu, wspomnę tylko, że zdarzało mu się wypowiadać zbyt uogólniająco i kontrowersyjnie na temat Braci Starozakonnych, co nie przeszkadzało, że jego ulubiony uczeń, Maurycy Gottlieb, był Żydem z krwi i kości. Nadto Mistrz Jan chciał ofiarować obraz swój ukazujący Joannę d’Arc jako prezent przebłagalny od narodu polskiego dla francuskiego, w ramach zadośćuczynienia za uczestnictwo Polaków w Komunie Paryskiej. Ale to inna kwestia.

Konstytucja Trzeciego Maja według Matejki

Tymczasem spójrzmy choćby pobieżnie na płótno, jedno z owych wielkoformatowych matejkowskich płócien, jakimi Matejko posługiwał się, gdy pragnął zanalizować któreś z ważnych, kluczowych wydarzeń naszej historii. Z zasady wydarzenia miały dlań walor pretekstu – bo nie tyle je wizualnie rekonstruował, co komponował wykład złożony z osób i przedmiotów, które uważał dla danego rozdziału dziejów za ważne, i które ustawiał w specjalnie znaczącej konfiguracji.

Król uboczny

Oto król Stanisław zdąża do kościoła św. Jana, aby zaprzysiąc uchwaloną właśnie konstytucję. Idzie osobiście ulicą Świętojańską, podczas gdy, jak wiemy, tak naprawdę przeszedł wewnętrznym przejściem, prowadzącym z Zamku bezpośrednio do prezbiterium. Dlaczego Matejko przedstawił go w miejscu, w którym go nie było ? Z jednej strony nie chciał pominąć Stasia, a zatem pragnął podkreślić rolę monarchy; z drugiej strony jednak odsunął go na bok kompozycji, jakby wyraźnie mówił: “to człowiek drugorzędny”. Bo w samym środku obrazu, niesiony na ramionach rozentuzjazmowanego tłumu, króluje marszałek Małachowski. To wokół niego stąpają główni aktorzy i główni widzowie wydarzenia. Nie będę ich wymieniał wszystkich – nie jest to zresztą możliwe – ale wskażę na choćby kilka tylko osób, pomiędzy którymi tworzą się walne linie napięcia w tym obrazie. Pominę osoby zasłużonych twórców Konstytucji… by ukazać krytycznych obserwatorów lub przeciwników – nie zawsze Ustawy, co niektórych Ustawopisów.

Szlachcic i chłop

Oto u stóp Małachowskiego, na bruku, leży poseł kaliski Jan Suchorzewski. Ten był przeciwnikiem Konstytucji – i zaprotestował przeciwko jej uchwaleniu, próbując (na sali sejmowej, nie na ulicy Świętojańskiej) teatralnym gestem zabić swego małoletniego synka, aby nie dożył czasów “tyranii”. Matejko ukazuje wprawdzie Suchorzewskiego nieco negatywnie, bo z talią kart, wylatującą mu z kieszeni (oznaka niskich upodobań do hazardu) – ale karty nie każdy dostrzeże, podczas gdy sama poza protestującego to “autocytat” Matejkowski – Suchorzewski wygląda dokładnie jak Rejtan ze sławnego obrazu, podczas gdy kroczącemu obok Hugonowi Kołłątajowi wyznaczył Matejko rolę… Ponińskiego, który z ręką wyciągniętą ku leżącemu, wydaje brutalny rozkaz “przecz z nim!”. Obok, po prawej, idzie polski chłop, prowadzony przez samego Staszica. Niezbyt się cieszy. Raczej smuci. I raczej stoi niż idzie. To komentarz do sposobu rozwiązania kwestii włościańskiej przez Konstytucję. Sprawa chłopska stoi w miejscu…

Święty, masoni i gites

Z kolei na pierwszym planie widać inną, krytyczna głowę: to św. Klemens Maria Hofbauer, “apostoł Warszawy”, redemptorysta, duszpasterz ludu, spowiednik, postać w stolicy bardzo znana i ważna, tylko że… przez Oświeceniowców wyklęta. Konflikt ludzi Oświecenia z redemptorystami zakończył się drastycznie za czasów Księstwa Warszawskiego – kiedy to zakonników oskarżono o szpiegostwo (żeby było śmieszniej, za czasów pruskich Oświeceni oskarżali ich o działalność wywrotowo-polską). W rezultacie redemptorystów wypędzono z kraju, a “następnej zaraz nocy w loży masońskiej odbyła się wielka hulatyka […] na znak radości z odniesionego zwycięstwa”. Za to na pierwszym planie z prawej wychyla się z narożnika brodaty Żyd, który patrząc ku widzom obrazu – dyskretnie pokazuje trzecim i drugim palcem swojej prawicy kółko, co oznacza “git”.

Nie zapomnijmy jednak: obraz Matejki jest bez wątpienia wielką pochwałą Konstytucji. Tyle że pochwałą nie bezmyślną. Pochwałą z bolesnymi wątpliwościami.

Jacek Kowalski

– – – – – – –

Dla chętnych – szersza analiza w pasjonującej książce Jarosława Krawczyka “Matejko i historia”, Warszawa 1990

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply