Pasztet, który był i jest kamieniem węgielnym sarmackiej tradycji odżywającej w nas z każdym Bożym Narodzeniem.

Rok 1792. Tuż przed ostatecznym upadkiem Rzeczypospolitej objawia się „ostatni, co tak poloneza wodzi”. Człek trochę oświeceniowy, a trochę sentymentalny (to siłą czasów, w których żyć mu przyszło, ergo pisać i śpiewać). Jest to jednak Sarmata pełną gębą, tym bardziej, że sam napisał „Żale Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta” zwracając się w tymże wierszu do rzeczonego Zygmunta Augusta w pierwszej osobie, jako rzeczony Sarmata właśnie.

Ale jest też Sarmatą przez tego poloneza, co to go powyżej przywołałem. Zestaw jego „Pieśni nabożnych”, opublikowanych w feralnym roku 1792, okazał się bowiem niebywałym prezentem dla naszej tradycji. Zebrał w sobie soki sarmackiej kultury, wlał je w nową nieco formę i w uczucia człowieka z Sarmacji rodem, ale dysponującego nowym warsztatem literackim, przyrządzając wigilijny pasztet (poetycki) dla przyszłych pokoleń. Pasztet, który był i jest kamieniem węgielnym sarmackiej tradycji odżywającej w nas z każdym Bożym Narodzeniem. Który jednak zarazem był tak nowy, że Mickiewicz powiedzieć musiał, iż wiele jego wierszy nie powstałoby, gdyby nie wiersze autora „Pieśni nabożnych”. No, przypomnijmy sobie: to właśnie w Panatadeuszowym Dobrzynie stary Maciek „Chodził po samotnym dworze | Nucąc piosenkę Kiedy ranne wstają zorze” – piosenkę już przyswojoną jako „stara”, a przecie tak naprawdę nową zupełnie, tylko sprawiająca wrażenie staroświeckiej.

Tak samo ma się rzecz z pieśnią na dzień Narodzenia Pańskiego. Tą, bez której nie ma Bożego Narodzenia: „Bóg się rodzi”. Jest „oświeceniowawa” we wielu swoich motywach, ale jakże zarazem barokowa przez polonezowy rytm i obrazowanie; poprzez skrajności, przywodzące na myśl ciemne płótno obrazu, rozjaśnionego pojedynczym blaskiem Bożego Płomienia. Zarazem jest ta kolęda niesamowicie i tradycyjnie teologiczna.

Co zresztą będę gadał. Załączam na wszelki wypadek cały tekst – wszystkie zwrotki, wedle posiadanego przeze mnie tomiku „Dzieł” Franciszka Karpińskiego (Lipsk 1835):

1.Bóg się rodzi, moc truchleje, + Pan niebiosów, obnażony; + Ogień, krzepnie; blask, ciemnieje; + Ma granice, nieskończony; + Wzgardzony, okryty chwałą, + Śmiertelny, Król nad wiekami!.. + A S ł o w o , C i a ł e m się stało, + I mieszkało między nami.

 

2.Cóż Niebo masz nad ziemiany? + Bóg porzucił szczęście twoje, + Wszedł między lud ukochany, + Dzieląc z nim trudy i znoje. + Niemało cierpiał, niemało; + Żeśmy byli winni sami. + A S ł o w o , C i a ł e m się stało, + I mieszkało między nami.

 

3.W nędznej szopie urodzony, Żłób mu za koleebkę dano! + Cóż jest! czem był otoczony? + Bydło, pasterze i siano. + Ubodzy! was to spotkało + Witać go przed bogaczami! + A S ł o w o , C i a ł e m się stało, + I mieszkało między nami.

 

4.Potem i króle widziani + Cisną się między prostotą! + Niosąc dary Panu w dani, + Mirrę , kadzidło i złoto. + Bóstwo to razem zmięszało + Z wieśniaczemi ofiarami!.. + A S ł o w o , C i a ł e m się stało, + I mieszkało między nami.

 

5.Podnieś rękę Boże dziecie, + Błogosław ojczyznę miłą, + W dobrych radach, w dobrym bycie + Wspieraj jej siłę, swą siłą, + Dom nasz i majętność całą + I twoje wioski z miastami. + A S ł o w o , C i a ł e m się stało, + I mieszkało między nami.

 

Jacek Kowalski


0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply