Józefa Lipska

Jedna z seniorek parafii rzymskokatolickiej w Nietyszynie, dzięki której nadal ma ona jeszcze polski charakter.

Nie pochodzi ona oczywiście z tego miasta, ale z Paszuk dawnej polskiej dużej wsi, leżącej 20 km na północ od Sławuty. Życie nie oszczędziło jej niczego. Dziś dożywa swoich dni przy synowej. Jej jedyny syn niestety umarł. Modlitwa i rozmowa po polsku z przygodnie napotkanymi rodakami to jej główne radości. Sporo też nadal czyta po polsku, zarówno gazety jak i książki. Czytać po polsku nauczyła się sama. W szkole ukraińskiej, do której chodziła był język niemiecki. Ucząc się go poznała alfabet łaciński, dzięki czemu zaczęła rozumieć polskie słowa z modlitewników mamy. Ta umiejętność bardzo się jej przydała gdy jeszcze jako młoda osoba stała się liderką podziemnej katolickiej wspólnoty w Paszukach.

Jako dziecko chodziła z rodzicami do kościoła w Berezdowie, gdzie mieściła się siedziba parafii. Pamięta, że posługiwał w niej ksiądz o litewskim nazwisku, który po terenie parafii jeździł na koniu. Gdy sowieci zamknęli kościół w Berezdowie, jemu samemu udało się uciec. Nie porzucił jednak swych parafii i posługiwał wśród nich potajemnie. Bywał też w jej rodzinnym domu, gdzie odprawiał nabożeństwa. Dzięki pomocy Polaków bolszewickie organy bezpieczeństwa nie potrafiły go wytropić. Miał z czego żyć gdzie się ukrywać.

Zamknięcie kościoła w Berezdowie pani Józefa przeżyła tym bardziej, że zbiegł się on z aresztowaniem w 1937 r. jej ojca, oskarżonego o przynależność do POW i zamordowanego w winnickiej katowni.

– Jednej nocy przyjechał do Paszuk “czarny woron”, do którego GPU wsadziło aresztowanych mężczyzn – wspomina pani Józefa – W sumie z moim tatą zabrali ich trzynastu. Żaden z nich nie wrócił. Wszyscy zostali rozstrzelani. Mój ojciec podobnie jak inni do żadnego POW nie należał. GPU aresztowało wszystkich Polaków, którzy w okresie wojny polsko-bolszewickiej walczyli w polskiej armii. Wierzyli, że granica nowej Polski będzie na Słuczy, a nie na Horyniu. Jako młodzi chłopcy poszli więc do Kijowa. Gdy po wojnie wrócili ich wieś była w Sowietach. Polska ich opuściła. Nie chcieli jednak porzucać swych rodzin. Zapłacili za to najwyższą cenę…

W wieku 16 lat, tak jak wszyscy mieszkańcy Paszuk, musiała iść pracować do Kołchozu. Wkrótce wybuchła wojna. Jedyną korzyścią z jej wybuchu była możliwość odzyskania kościoła w Berezdowie, w którym sowieci urządzili magazyn.

– Pamiętam jak sprzątaliśmy świątynię, by nabrała sakralnego charakteru – wspomina pani Józefa – Długo się jednak w niej nie namodliliśmy. Prawosławni Ukraińcy, którzy nie mieli swojej cerkwi, zabrali ją nam siłą. Mieli poparcie Niemców i nie mogliśmy nic zrobić. Nacjonaliści, którzy zapuszczali tutaj macki zza Horynia, chcieli też odnaleźć i zamordować naszego księdza, który w ukryciu starał się posługiwać swoim parafianom. UPA starała się go dopaść. Z opowiadań mamy wiem, że omal nie złapali go w naszej chacie. Ostrzeżony przez sąsiadów zdążył jednak uciec przez okno. Musiał jednak zniknąć z naszego terenu bo groziła mu śmierć. Znam to wszystko z opowiadań, bo wcześniej zostałam wywieziona do Niemiec na roboty. Gdy wróciłam po zakończeniu wojny chciałam wyjechać do Polski w ramach tzw. repatriacji. Nasz dawny ksiądz proboszcz, któremu udało się uciec ostatecznie do Polski przysłał naszej rodzinie zaproszenie. Przewodniczący sielsowietu podarł je na oczach matki, twierdząc, że jak wszyscy wyjadą to nie będzie miał kto w kołchozie pracować. Jako starsza dziewczyna umiejąca czytać po polsku postanowiłam zorganizować grupę Polaków, którzy chcieli się modlić i zapraszałam ich do jednej z chat. Zbieraliśmy się wieczorem, w każdą niedzielę, a ja czytałam całą Mszę św. Potem dowiedzieliśmy się, że w Połonnem jest otwarty kościół. Początkowo chodziliśmy do niego piechotą. Potem dochodziliśmy do Sławuty 20 km i 60 km jechaliśmy pociągiem. Było to bardzo kłopotliwe, ale staraliśmy się być w Połonnem jak najczęściej. Tam często się spowiadaliśmy. W Połonnem brałam ślub, tu chrzciłam swoje dzieci. Po dziś dzień modlę się za wszystkich księży, z którymi miałam do czynienia. Szczególnie zapamiętałam ks. Antoniego Chomickiego, Andrzeja Gładysiewicza i Sarefina Kaszubę, dzięki któremu przetrwaliśmy jako katolicy i Polacy.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply