“Od samego początku odrodzenia była mowa o autonomii dla Polaków w kuluarach politycznych. Od litewskich działaczy politycznych były potwierdzenia, że to jest realna sprawa. A Polacy chcieli zachować jakąś samodzielność i swoją kulturę” – opisuje koniec lat 80 XX wieku Antoni Jankowski, wieloletni pracownik polskiej oświaty

Karol Kaźmierczak: Jako wieloletni pracownik oświatowy oświaty w rejonie solecznickim pamięta pan dobrze całą dobę powojenną na Wileńszczyźnie.

Antoni Jankowski:Lata 40 i 50 były tragiczne, bo w ogóle los Wileńszczyzny był tragiczny bo leży na pograniczu kultur i była deptana przez ciągłe walki. Za mojego życia ile władz się zmieniło! Dlatego też ukształtowała się specyficzna mentalności ludzi na Wileńszczyźnie. Naród ciągle ciemiężony, deptany, zamyka się w sobie i wyczekuje. Wielu jeszcze miało nadzieję, że wróci tu Polska. Choć ostatnimi czasy to się zmieniło. Zatem przeze lata ludzie chcieli tylko wyczekać, przecierpieć, a w odpowiednim momencie rzucić wszystkie siły. Tak było w czasie powstań, w czasie Operacji „Ostra Brama”. Naród przytłumiony w pewnym momencie oddaje wszystko… i często przegrywa. I tak było także pod koniec lat 80 XX wieku gdy pojawiła się autonomia. I było nawet postanowienie sejmu litewskiego o zaakceptowaniu tej autonomii, a potem za te próby jej ustanowienia kilku ludzi trafiło do aresztu, a wielu było prześladowanych.

K.K.: Wiele relacji mówi o bardzo trudnej sytuacji materialnej mieszkających tu ludzi w czasach radzieckich.

A.J.:Kołchozy, które były tu zorganizowane w latach 1948-49, pozbawiły ludzi dorobku i świadomości pracy na własnym. A naród był tutaj wychowany na ideale pracy. I to było drugie uderzenie, bo pierwszym była ewakuacja w nowe granice Polski po wojnie. I moi rodzice wyjeżdżali w 1946 r., ale z kilku kilometrów zawróciła nas straszna burza. Jechaliśmy w 18-20 furmanek, wśród wszystkich sąsiadów, nawet w szafach przepiłowanych na pół wieźli. Wróciliśmy do domu z zamiarem wyjeżdżania nazajutrz, bo miał odchodzić transport z Ponar, ale jak wróciliśmy to zostaliśmy, tak jak sąsiad. Ludzie nie mogli oderwać się od tej ziemi. Wyjeżdżać to była dla nich tragedia. Ale ludzie zostali tu bez zasianych pól. To był bardzo ciężki rok. A drugi cios przyszedł gdy zaczęła się kolektywizacja. Wszystko ludziom zabrali. I od tego czasu zaczął się alkoholizm i bumelanctwo. Zniszczono materialną bazę dla tych ludzi. Była wielka bieda.

K.K.: Jednak inaczej niż w pozostałej części Związku Radzieckiego w republice litewskiej powstały pewne instytucje polskiego życia społecznego. Polska prasa, zespoły ludowe a przede wszystkim szkoły.

A.J.:Było osiem gazet rejonowych w języku polskim. Można było dostać nawet pismo „Kobieta Radziecka” po polsku. Był Nowowilejski Instytut Nauczycielski. W seminarium nauczycielskim w Trokach wykładano po polsku. „Czerwony Sztandar” – polskojęzyczny dziennik ukazał się po raz pierwszy 1 lipca 1953 roku. Tego samego dnia zostałem wyznaczony na kierownika szkoły w rejonie trockim. Bo właśnie wtedy otwierano polskie szkoły. Tylko nauczycieli nie było, bo jednych rozstrzelali hitlerowcy, innych wywieźli sowieci, a jeszcze inni wyjechali do Polski. Pozostali Polacy bez inteligencji. Nawet jak ktoś miał skończoną szkołę w czasach carskich, to nawet to było niebezpieczne. To było dziwne bo w latach 1947-48 zamykali wszystkie polskie szkoły, które były przecież w republikach ukraińskiej, białoruskiej, łotewskiej. We Lwowie zostawili tylko dwie polskie szkoły, na Białorusi żadnej, na Łotwie żadnej, na Litwie zaledwie kilka. I potem raptem decyzja Moskwy żeby na Litwie jednak były polskie szkoły. Dla inteligencji litewskiej to był szok, byli bardzo przeciwni temu, ale byli posłuszni, musieli się zgodzić. Przy Republikańskim Instytucie Dokształcania Nauczycieli w Wilnie organizować kursy przygotowujące nauczycieli dla polskich szkół. Na początku one trwały osiem miesięcy w czasie których musieliśmy opanować dwuletni program. Potem dwa lata seminarium nauczycielskiego. A od trzeciego roku w Trokach uczyliśmy się już zaocznie i jednocześnie pracowaliśmy. Pierwszy kurs skończyło 60 osób. Spośród nich żyją jeszcze 4. Wśród nich ja. To był pierwszy rzut polskiego nauczycielstwa. Ja nie byłem po polskiej szkole a po rosyjskiej. Właściwie dwie klasy uczyłem się w polskim języku. Jednak język polski znałem z domu, ojciec wynajmował nauczycielkę. Ósmą klasę ukończyłem już w szkole w Mejszagole, musiałem płacić. Od ósmej klasy szkoła była płatna, bo obowiązkowe nauczanie było do siódmej klasy włącznie. Dziewiątą klasę nam zlikwidowano, bo nie wstąpiliśmy do Komsomołu. Ludzie sami jeździli do Moskwy i prosili o polskie szkoły. Oczywiście Moskwie nie chodziło o Polaków tylko o Litwinów, aby im przeciwstawić Polaków. Bo ta republika była dość jednorodna narodowościowo, do czasu budowy wielkich zakładów przemysłowych nie było to zbyt wielu Rosjan. A my na tym wygraliśmy i zaczęliśmy odradzać polskie szkolnictwo, nawet małe szkoły na wsiach powstały. Dopiero w latach 70 litewskie ministerstwo zdecydowało o zamykaniu małych szkół. To było realistyczne nawet bo był już rozwinięty transport i dzieci mogły do szkół dojeżdżać. Zresztą wtedy poszło kolejne uderzenie w Wileńszczyznę – likwidacja przysiółków i tworzenie centrów kołchozowych. To było wykorzenianie ludzi. Przez 29 lat, z przerwą na 8 lat pracy w Ministerstwie Oświaty, byłem w rejonie solecznickim kierownikiem oświaty i za władzy radzieckiej, i po odrodzeniu, po wyborach samorządowych w 1995 roku które wygraliśmy. W latach 1987-95 pracowałem w republikańskim Ministerstwie Oświaty. Od oświaty mnie nie odsunęli, bo naznaczyli dyrektorem Republikańskiego Centrum Młodych Przyrodników Ministerstwa Oświaty Litwy. Poszedłem tam bo trochę za wcześniej zacząłem krytykować działania partii, sekretarza rejonowego Taszlińskiego. Byłem zresztą wtedy zastępcą przewodniczącego Komitetu Wykonawczego rejonu ale partia miała więcej do powiedzenia. Dwa razy mnie z pracy zwalniali. Raz za kontakty z księdzem Józefem Obrembskim w Mejszagole, a drugi raz właśnie za to, że się w rejonie polskie szkoły dobrze rozwijały. Zresztą zakładałem dużą szkołę z internatem jeszcze w Podbrodziu gdzie pracowałem wcześniej. Internat na 370 dzieci. Pracowałem tam prze 10 lat, szkołę nazywano „Warszawą”. Trochę nas prześladowano po tym jak zlikwidowali rejon niemenczyński i dołączyli nas do rejonu święciańskiego. Zarzucali mi, że zaczynam propagować polski patriotyzm w szkołach. Nie mieli podstawy aby wyrzucić z pracy, to kopnęli wyżej. A w ministerstwie odsunęli mnie od oświaty.

K.K.: Według statystyk Polacy byli najmniej upartyjnioną narodowością. Z czego to wynikało? Jak ludność polska odnajdowała się w sytuacji politycznej?

A.J.: Wśród Polaków było o wiele mniej wykształconych ludzi w stosunku do Litwinów. A stanowiska były dla Litwinów przede wszystkim. Chcąc mieć stanowiska oni musieli wstępować do partii, więc wstępowali. Mentalność Litwinów jest inna, bo przecież Litwa przez wieki nie była samodzielnym państwem. Zatem u Litwinów była mentalność młodszego brata. Przecież w dawnej Rzeczpospolitej też byli młodszym bratem, to Polacy byli siłą napędową. I to u nich zostało. Nauczyli się więc wchodzenia w struktury. Litwa na tym zresztą często wygrywała. Pamiętam jak wyjeżdżaliśmy do Moskwy walczyć o fundusze, to Litwini bardzo dobrze potrafili to robić. Kiełbasa, wódeczka, pokora, a to w Moskwie się podobało. I Litwa na tym wygrywała, bo przecież republika otrzymywała bardzo wiele funduszy, to była jedna z najzamożniejszych republik. Dlaczego? Bo mieli lepsze podejście. Dlatego byli naznaczani w administracji. Nawet tutaj na Wileńszczyźnie. A Polacy byli najwyżej dyrektorami szkół, przewodniczącymi kołchozów. Grupa Polaków w partii była bardzo mała w porównaniu z Litwinami.

K.K.: Czy Wileńszczyzna była dyskryminowana w ramach republiki pod względem nakładów finansowych? Czy Litwini w ramach systemu kierowali nakłady do rejonów rdzennie litewskich? Tak twierdzili pod koniec lat 80 zwolennicy autonomii twierdząc, że przez to rejony wileński i solecznicki były gorzej rozwinięte pod względem podstawowej infrastruktury: sklepów, szpitali.

A.J.: To fakt, tak było. W czasach radzieckich jeśli coś więcej udało się uzyskać to raczej przez Moskwę. Tam czasem można było uzyskać fundusze dla sektora usług. Natomiast funduszami na przemysł zarządzały władze republiki i na Wileńszczyźnie przemysł nie powstał. Deputowani, parlamentu, Komitet Centralny, Rada Ministrów – przecież to byli prawie sami Litwini. Był jeden Jan Sadowski w KC, był Jan Jankowski w Radzie Ministrów gdzie był instruktorem i koniec. To o czym oni mogli decydować? A człowiek z Kłajpedy czy Birżów, który siedział w ministerstwie czy GosPlanie naturalnie pomagał swojemu rejonowi My nie mieliśmy swoich przedstawicieli we władzach, którzy walczyliby o nasze sprawy, dlatego Wileńszczyzna była zapuszczona.

K.K.: Ludzie mieli świadomość poszkodowania w ramach systemu?

A.J.: Naturalnie, mieli. Tylko co można było zrobić?

K.K.: W ramach pieriestrojki pod koniec lat 80 XX wieku nastąpiła aktywizacja Litwinów. W 1988 roku powstał Sajudis, początkowo jako ruch poparcia dla programu Gorbaczowa, który przeradził się w ruch na rzecz niezależności Litwy. Jak odczuli to Polacy?

A.J.: W czasach radzieckich stosunki z Litwinami były niezłe. Zatem idee Sajudisu były nam bliskie. My im na początku wierzyliśmy, bo na początku było wiele obietnic. Sajudis zresztą otrzymywał bardzo dużą pomoc finansową z Polski. Ale nie powinniśmy od razu wierzyć każdej wypowiedzi. Po wojnie wśród Litwinów było bardzo wielu nacjonalistów. Nawet takich, którzy wcześniej Polaków rozstrzeliwali. To nie było tylko w Ponarach, ale i w wielu innych miejscowościach. My mieliśmy tego świadomość, ale wierzyliśmy litewskim liderom. Najwyższe osoby Landsbergis, Prunskiene, Brazauskas nie wypowiadały się przeciw Polakom. Dlatego te sygnały, które szły od dołu Sajudisu, antypolskie wypowiedzi na zjazdach, dopóki nie było przyjętych decyzji, to staraliśmy się w te wypowiedzi nie wierzyć i iść wszyscy razem. Przecież nawet na Drogę Bałtycką wyszliśmy. Mi to coś przypomina. Jak była operacja „Ostra Brama” i akowcy razem z Rosjanami Wilno zajmowali było wszystko pięknie, nawet wspólne bale, a kiedy Wilno zostało zajęte to wtedy wszyscy akowcy zostali zgarnięci i do Kaługi. I w tym przypadku tak samo – kiedy potrzebna była pomoc Polski to wszyscy razem i obiecywali, a potem nic Polacy nie dostali.

K.K.: Jak więc uformowała się wśród Polaków idea autonomii?

A.J.: Od samego początku odrodzenia była mowa o autonomii dla Polaków w kuluarach politycznych. Od litewskich działaczy politycznych były potwierdzenia, że to jest realna sprawa. A Polacy chcieli zachować jakąś samodzielność i swoją kulturę. Już zrozumieli, że mapy przekrojonej przez Stalina, Churchilla i Roosevelta nie da się już przebudowywać, że przyjdzie żyć na Litwie. Bo przecież nie chodziło o oderwanie Wileńszczyzny od Litwy do Polski, bo dobrze wiedzieliśmy, że Polska na to nie pójdzie. Autonomiści chcieli więc namiastki samodzielności. Związek Polaków też poparł autonomię – pisano o tym w gazetach. To było oficjalne więc dlaczego o tym nie mówić?

K.K.: Ta idea zyskała masowe poparcie ludności?

A.J.: Tak, była popierana. Oczywiście było drugie zagrożenie – z Moskwy. Moskwa próbowała tutaj mącić. Do Solecznik przyjeżdżał nawet sekretarz Komitetu Centralnego KPZR Oleg Szenin. Było tu trochę Rosjan, czy „burłaków”, czyli tych Litwinów którzy przyjechali tu po wojnie z Suwalszczyzny, ludzi o innej mentalności. A jednak autonomiści wybrali autonomię w ramach Litwy. Choć ja sam na zjazdach nie byłem. Wtedy pracowałem w Wilnie. Tam zresztą też zorganizowałem kółko polskie. Potem koło Związku Polaków na Litwie. Byłem zresztą na pierwszym zjeździe ZPL w kwietniu 1989 roku jako delegat tego koła. Ten zjazd to było dla nas wielkie święto a atmosfera była bardzo braterska. Były wielkie nadzieje.

K.K.: Odbyły się kolejne zjazdy deputowanych wszystkich szczebli Wileńszczyzny – od rad gmin, poprzez radnych rejonów, po deputowanych Rady Najwyższej. Kolejno w Mickunach, Zawiszańcach i Ejszkach. Na tym ostatnim zjeździe uchwalono istnienie Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego.

A.J.: To było teoretyczne o tyle, że my w rejonie solecznickim już wcześniej w różnych językach funkcjonowaliśmy w administracji. Zjazdy autonomistów miały dobre idee i dobre decyzje i gdyby autonomia doszła do skutku to byłoby bardzo pięknie i bardzo normalnie, ale praktycznie nie wykonali tych decyzji, bo jak zaczęli próbować realizować, to rady zostały rozwiązane, rozpędzone. To było wielkie oszustwo ze strony elity politycznej Litwy wykorzystanie Polaków a potem odsunięcie ich. Potem w latach funkcjonowania przedstawicieli rządu te rejony – solecznicki i wileński – zostały bardzo poszkodowane i ekonomicznie i kulturalnie.

K.K.: Mówi pan o komisarzach przysłanych po zawieszeniu samorządów 4 września 1991 r. i końcu ruchu autonomicznego?

A.J.: Tak, to były te czasy. Dopiero w 1995 roku wybory lokalne wygrali nasi, polscy przedstawiciele. Gdy wróciłem tutaj to zobaczyłem bardzo wielkie szkody. Szkoły, dyrektorzy byli zastraszeni przez komisarzy. Nie było żadnego finansowania. Była bieda. Przez trzy miesiące nie było na wypłat dla nauczycieli. I potem jeszcze nie chcieli finansować rejonu. To jeszcze ja trafiłem do sądu za to, że już jako kierownik rejonowego wydziału oświaty nie miałem z czego wypłacać składek od pensji dla nauczycieli. A po prostu nie miałem z czego. Kolejne sądy nakładały na mnie co raz wyższe mandaty. Ja uważam, że to było prześladowanie, że odradzanie się polskości nadal nie podobało się litewskiemu rządowi. Dopiero Polska zaczęła pomagać. Dostaliśmy pomoc, materiały dydaktyczne, to znów miałem problemy za to, że nie zapłaciliśmy od 40 tysięcy litów cła. I znowu do sądu. Przyjeżdżał prof. Stelmachowski, który tę pomoc organizował i wspierał mnie. Ostatecznie sprawa został zawieszona z braku dowodów.

K.K.: Działacze na rzecz autonomii też byli ścigani przez prokuratorów?

A.J.: Nie tylko ścigani ale i postawieni przed sądem. I to nie mówię o znanej sprawie, o prezydium rady rejonowej: Kucewiczu i innych, którzy dostali wyroki. Był przewodniczący kołchozu Młyński, którego posadzili na kilka lat. Przewodniczący rady Wysocki i jego zastępca Monkiewicz uciekli na Białoruś.

Bronisław Jankowski – ur. 1936 r. Od 1953 r. pracowal jako pedagog w szkołach z polskim językiem nauczania. W latach 1960-1963 dyrektor szkoły w Magunach, a w latach 1963-74 Podbrodzkiej Szkoły Internatu. W latach 1974-79 kierownik wydziału oświaty rejonu solecznickiego. W latach 1974-87 zastępca przewodniczącego Komitetu Wykonawczego tego rejonu. W latach 1987-95 dyrektor Republikańskiego Centrum Młodych Przyrodników Ministerstwa Oświaty Litwy. W latach 1995-2003 ponownie kierownik Wydziału Oświaty administracji rejonu solecznickiego, zaś w latach 2003-2009 dyrektor Solecznickiego Samorządowego Domu Dziecka. Od 2009 r. na emeryturze. Współautor podręcznika języka polskiego dla klas V-VI wydawanego pięciokrotnie w latach 1977-1995.

Projekt „Autonomiści. Historia dążeń do autonomii Wileńszczyzny” sfinansowany został ze środków Senatu RP oraz Stowarzyszenia Odra-Niemen.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply