Wielkie wojskowe manewry i wzmocnienie zgrupowania wojsk na wschodniej flance NATO są wyrazem nowej, groźnej strategii USA – pisze Michael T. Klare w amerykańskim “The Nation”.

Po raz pierwszy od ćwierćwiecza groźba wojny – wojny realnej, wojny między wielkimi mocarstwami – wraca do programu obrad na szczycie NATO w Warszawie. Główna kwestia, omawiana w Warszawie, to wzmocnienie wschodniej flanki NATO – geograficznego łuku złożonego z byłych rosyjskich sojuszników, który ciągnie się od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego. Kraje te zintegrowały sie dziś z Zachodem, ale boją się zbrojnej napaści ze strony Rosji. Jeszcze do niedawna w kołach wojskowych Zachodu nie rozmawiano na poważnie o możliwości takiego ataku, jednak dziś wielu w NATO uważa, że wielka wojna jest możliwa i dlatego są potrzebne stosowne działania obronne.

ZOBACZ TAKŻE: Komu potrzebne jest NATO?

Najbardziej znaczącą decyzją warszawskiego szczytu jest oficjalne zatwierdzenie planu rozmieszczenia czterech wielonarodowych batalionów na wschodnich granicach Sojuszu – w Polsce, na Litwie, Łotwie i Estonii. Panuje opinia, że to zbyt mało, aby zatrzymać rosyjską ofensywę, jednak te cztery bataliony będą stanowić pierwszą przeszkodę. Wojskowi z kilku krajów zostaną wciągnięci do walki, co zapewni szeroką odpowiedź całego Sojuszu. NATO twierdzi, że powstrzyma to Rosję od działań ofensywnych i stanie się gwarancją zwycięstwa nad nią, jeśli Moskwa jednak nieroztropnie zaryzykuje i rozpocznie wojnę.

Stany Zjednoczone oczywiście są aktywnie zaangażowane w te inicjatywy. Nie tylko wysyłają znaczną liczbę żołnierzy do skompletowania wspomnianych batalionów, ale rozpoczynają też samodzielne działania na rzecz wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Wydatki Pentagonu na “Inicjatywę na rzecz wzmocnienia bezpieczeństwa europejskiego” zostaną zwiększone czterokrotnie. O ile w 2016 r. wyniosły one 789 mln dolarów, to w 2017 r. na ten cel wydane zostanie 3,4 mld. Znaczna część z tych środków przeznaczona zostanie na rotacyjne rozmieszczenie dodatkowej brygady pancernej w północnej Europie.

Kolejnym dowodem zdecydowanych przygotowań USA i NATO do możliwej wojny z Rosją były największe od czasów zimnej wojny manewry wojskowe, zorganizowane niedawno przez Sojusz w Europie Wschodniej. W ćwiczeniach tych pod nazwą Anakonda 2016, wzięło udział 31 tys. wojskowych (połowę z nich stanowili Amerykanie) i tysiące wozów bojowych z 24 krajów. Manewry odbywały sie na całym terytorium Polski. Równolegle odbywały się morskie ćwiczenia BALTOPS 16, których scenariusz przewidywał “daleko posunięte działania bojowe na morzu” w akwenie Bałtyku, w tym w pobliżu od obwodu kaliningradzkiego – wysoko nasyconej wojskami rosyjskiej enklawy między Litwą a Polską.

Wszystkie te działania – agresywne manewry, wzmocnienie sił NATO, zwiększenie amerykańskiego zgrupowania – są wyrazem nowych i bardzo niebezpiecznych strategicznych założeń Waszyngtonu. Jeśli wcześniej uwaga USA była skupiona na terroryzmie i działaniach przeciwrebelianckich, to teraz Waszyngton przerzucił się na niejądrową wojnę miedzy dużymi państwami.

ZOBACZ TAKŻE: Dlaczego kryzys ukraiński to wina Zachodu?

“Dziś sytuacja w sferze bezpieczeństwa głęboko różni się od tego, co obserwowaliśmy przez ostatnie 25 lat” – stwierdził sekretarz obrony Ashton Carter, przedstawiając 2 lutego budżet Pentagonu na 2017 rok, który wyniesie 583 mld dolarów. Sekretarz obrony wyjaśnił, że do niedawna amerykańskie wojska były głównie nakierowane na walkę z siłami nieregularnymi, takimi jak afgański “Taliban”. Ale teraz Pentagon przygotowuje się na powrót na “rywalizację mocarstw”, nie wykluczając możliwości totalnej wojny z silnym przeciwnikiem typu Rosji czy Chin.

Budżetowe i operacyjne skutki tych zmian musza być znaczące. Ale nie mniej ważne jest uznanie “rywalizacji mocarstw” za gwiazdę przewodnią amerykańskiej strategii. W okresie zimnej wojny istniało przekonanie, że podstawowe zadanie amerykańskich sił zbrojnych to przygotowanie do zdecydowanych działań bojowych przeciw Związkowi Sowieckiemu i że w trakcie tych przygotowań należy koniecznie wziąć pod uwagę możliwość eskalacji konfliktu aż do użycia broni jądrowej. Od tamtego czasu amerykańskie wojska przeszły szereg strasznych działań bojowych na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie, ale żadne z nich nie było starciem z innym wielkim mocarstwem i ryzyko wojny jądrowej nie występowało, za co powinniśmy być wdzięczni. Jednak teraz minister Carter ze swoimi doradcami na poważnie myśli o takich konfliktach (i planuje je), w których udział może wziąć drugie mocarstwo atomowe i które mogą doprowadzić do wojny nuklearnej.

Komentując to wszystko trudno zdecydować sie od czego zacząć, widząc całą tą atmosferę wojennej histerii, przypominającej czasy zimnej wojny. Po pierwsze trzeba postawić pytanie o proporcje. Czy działania USA i NATO odpowiadają rozmiarom rosyjskiego zagrożenia? Rosyjska interwencja na Krymie i na wschodzie Ukrainy była dość prowokacyjna i odrażająca, ale nie można jej uznać za bezpośrednie zagrożenie dla Sojuszu Północnoatlantyckiego. Inne działania NATO w regionie, takie jak naruszenie przez rosyjskie okręty i samoloty wód terytorialnych i przestrzeni powietrznej krajów NATO, wywołują jeszcze większy strach, jednak w dużym stopniu przypominają bardziej sygnały polityczne, aniżeli preludium do ataku. W rzeczywistości bardzo trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym Rosja rozpoczyna zbrojną agresję na NATO.

ZOBACZ TAKŻE: To zachód ponosi odpowiedzialność za wywołanie konfliktu na Ukrainie

Dochodzi do tego mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Ogłaszając powrót rywalizacji miedzy mocarstwami i rozpoczynając przygotowania do wojny z Rosją, USA i NATO uruchomiły siły, które w ostatecznym rozrachunku mogą doprowadzić do właśnie takiego skutku. Nie można powiedzieć, że Moskwa nie jest niczemu winna, jeśli popatrzeć na napiętą sytuację na wschodnim froncie. Ale Władimir Putin ma podstawy by sądzić, że natowskie inicjatywy są jeszcze większym zagrożeniem dla rosyjskiego bezpieczeństwa i dlatego usprawiedliwiają wzmacnianie rosyjskich sił. To oczywiście wywoła nowe ruchy wojsk NATO na wschód, na które Rosja także odpowie adekwatnie – i tak dalej, aż nie wrócimy do sytuacji z czasów zimnej wojny.

Na koniec istnieje ryzyko, że jakąś rolę odegra zwykły przypadek, ktoś się przeliczy i nastąpi eskalacja. To ryzyko wzrasta wielokrotnie w przypadku amerykańskich/natowskich manewrów w pobliżu rosyjskiego terytorium, szczególnie obwodu kaliningradzkiego. Przy wszystkich tych działaniach istnieje stałe zagrożenie, że jedna czy druga strona zbyt ostro zareaguje na postrzegane przez siebie zagrożenie i podejmie kroki, które doprowadzą do działań bojowych, a możliwe, że i do pełnej wojny. Kiedy w kwietniu dwa rosyjskie samoloty przeleciały 10 metrów od amerykańskiego niszczyciela płynącego przez Morze Bałtyckie, sekretarz generalny NATO John Kerry stwierdził w CNN, że według amerykańskich zasad te samoloty można było zestrzelić. Można sobie wyobrazić, do czego by to doprowadziło. Na szczęście dowódca okrętu zachował spokój i poważny incydent udało się przerwać. Jeśli jednak na rosyjskich granicach skupia sie coraz więcej natowskich i amerykańskich wojsk, a obie strony prowadzą prowokacyjne manewry, niebezpieczne spotkania tego rodzaju będą mieć miejsce coraz częściej i wszystko to może bardzo źle sie skończyć.

ZOBACZ TAKŻE: Dlaczego dozbrajanie Ukrainy to naprawdę bardzo zły pomysł

Zachodni przywódcy nie powinni dopuścić do tego, że ich pragnienie “demonstracji jedności” i podjęcia “zdecydowanego działania” doprowadzi do wojskowych decyzji, które okażą się destabilizujące. Na pewno można uspokoić kraje bałtyckie i Polskę nie wysyłając tam dodatkowych tysięcy żołnierzy, co wywoła adekwatne wzmocnienie sił po rosyjskiej stronie.

Michael T. Klare

“The Nation” / USA / tłum. Kinga Pienińska/KRESY.PL

5 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. zan
    zan :

    Duży amerykański okręt z pociskami samosterującymi o zasięgu 1000km i AEGIS pływalł 70 km od rosyjskiego wybrzeża. Został odpędzony i Amerykanie dobrze wiedzą czemu.

    • zan
      zan :

      ….faktycznie mogliby zestrzelić (technicznie, bo pod względem prawnym rzecz jest dyskusyjna). W następstwie tego okręt zostałby najpewniej zatopiony. I co dalej?

  2. rawen
    rawen :

    US-rael chce przetrwać. Ale nie chce przetrwać jako ktoś równy pomiędzy równymi. O nie! US-rael chce przetrwać jako hegemon ludzkości, jako najwyższy władca planety, jako niezastąpiona nacja. Bo tylko to gwarantuje w US-raelu dobrobyt i spokój społeczny, gdyż wyczerpały się surowce i pozostały tylko drukarnie dolarów. Pracują pełną parą i mnóstwo zielonych papierków z napisem „In God We Trust” zalewa świat. A więc zmusić trzeba cały świat, żeby handlował w US-raelskich dolarach, żeby kupował amerykańskie obligacje i inne bezwartościowe już papiery, żeby w US-raelu nie było rewolucji, żeby żydoanglosascy oligarchowie nie musieli się obawiać degradacji. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić, kiedy gospodarka w US-raelu nie tylko z gospodarką europejską ale z azjatycką, a przemysł zbrojeniowy US-raela przestaje przewyższać swoim potencjałem ciężki przemysł rosyjski? Nadzieja tylko w drukarniach pieniędzy, a reszta OGŁUPIONEGO świata niech pracuje dla US-raela. Dwie wojny światowe wyniosły US-rael na szczyt świata. Trzecia musi nadejść, aby Imperium Chaosu z tego szczytu nie spadło. Anglosyjon ma pozostać najwyższą górą świata. Rosja i Chiny stanowią teraz największą konkurencją dla tych planów, Indie i Brazylia to następna kolejność. A Us-rael tylko kombinuje na wzystkie możliwe sposoby jak pozbyć się najpierw jednego, potem drugiego konkurenta?
    Putin nie mówi nic. Po prostu nic. Gadają i piszą natomiast różni rosyjscy intelektualiści. Można więc się tylko domyślać, że reprezentują oni zdanie ruskich elit. Po pierwsze: Ruscy nie zrobią niczego, co nie służy ich interesom, skończyły się czasy, kiedy ZSRR uważał się za supermocarstwo odpowiedzialne za losy planety. A więc zamiast decyzji narodów wschodniopoeuropejskich wykonywane będą decyzje elit wschodnioeuropejskich. Czyli marionetek US-raela.
    Jednak na różnych forach, w różnych gazetach rosyjskich można przeczytać: nie uda się US-raelowi jak przedtem siedzieć wygodnie za oceanem i patrzeć jak krwawi Europa, nie uda się Yankesom wystawić Europę do wojny i poczekać na jej wyniki. Wojna dopadnie także terytorium US-raela. =====Wystarczą trzy bomby termojądrowe, aby zniszczyć USA – dwie na granicę szelfu i jedna w krater na Yellowstone. Czy ta groźba powstrzyma Yankees?
    Jeżeli nie, to pójdą na dno razem z resztą świata, lecz jeżeli chcą przeżyć, muszą ułożyć się z Rosją. =====
    A Moskwa dobrze wie, kto szczuje Polaków, Rumunów, Litwinów, Łotyszy i banderowców.
    Bez rozkazu Waszyngtonu ani Polska ani Litwa, ani Ukraina nie ośmielą się uderzyć na Rosję, a taki rozkaz nie zostanie wydany, jeżeli rosyjskie łodzie podwodne będą czyhać u wschodnich wybrzeży Ameryki, to wojna nerwów, takiego polecenia nie wyda US-rael, jeżeli rosyjskie bombowce będą patrolować zatokę meksykańską.
    Im więcej ruskich bombowców u wybrzeży Pacyfiku i Atlantyku, im więcej ruskich atomowych głowic, tym dłuższe życie każdego usraelskiego ,,sojusznika”. US-rael już wie; nie da się walczyć z Rosją do ostatniego ,,sojusznika”, chociaż to naródy prawie tak samo głupie jak usraelscy obywatele. Rosja nie powstrzymuje poczynań tego zbrodniczego US-raela dla jego ,,sojuszników”, ona robi to dla siebie, dla własnego bezpieczeństwa, dla swoich interesów