Strzały na Kaukazie

Kto spowodował nagłą eskalację działań wojennych w Górskim Karabachu, nie wiadomo. Niektórzy obserwatorzy sugerują, że do wymiany ognia między siłami Azerbejdżanu, a oddziałami nieuznawanej Republiki Górskiego Karabachu doszło w efekcie knowań Turcji. Ankara miała podjudzić Baku do zerwania bezterminowego rozejmu, żeby postawić Moskwę w trudnej sytuacji i zaszkodzić jej interesom na Kaukazie. Konflikt między Azerbejdżanem a Górskim Karabachem, a w konsekwencji z Armenią, jest dla Moskwy absolutnie niepożądany. Turcja zaś, gdy doszło do pogorszenia jej relacji z Rosją odgrażała się, że pomoże Azerbejdżanowi odzyskać terytorium Górskiego Karabachu i sąsiednie rejony zajęte przez tę samozwańczą republikę.

Czy Turcja maczała palce we wznowieniu wymiany ognia między Azerbejdżanem a Republiką Górskiego Karabachu, nie wiadomo. Teoretycznie, wszystko co szkodzi Rosji jest obecnie dla Ankary korzystne, ale wątpić należy, by konflikt na Kaukazie leżał w jej interesie. Jeżeli chce ona, by azerski gaz popłynął przez Gazociąg Transanatolijski , to musi raczej starać się, by w tym rejonie panował spokój. Rację mają chyba ci komentatorzy, którzy twierdzą, że to Azerbejdżan samodzielnie rozpoczął całą awanturę , traktując wypowiedzi tureckiego prezydenta jako wygodną zasłonę dymną. Poprzez wznowienie ognia chciał on przypomnieć światu, że na Kaukazie trwa zamrożony konflikt, ciągnący się już przez ćwierć wieku, o którym wszyscy zapomnieli. Za taką wersją przemawia fakt, że napięcie miedzy Azerbejdżanem a Armenią (ponieważ Baku uważa, że za Górskim Karabachem stoi Erewań), rosło od 2014 r. Na linii rozgraniczenia między Górskim Karabachem a Azerbejdżanem systematycznie dochodziło do incydentów. Początkowo używano w nich broni strzeleckiej. Szybko jednak sięgnięto po cięższe kalibry.

Cięższy kaliber

Zaczęto strzelać także z moździerzy i miotaczy min. Każdy obserwator bez trudu mógł się zorientować , ze nie są to strzały przypadkowe. Ostrzałowi towarzyszyły bowiem drony, które przelatywały nad terenem przeciwnika i filmowały skutki ostrzału. Cała rzecz miała wiec od razu przełożenie propagandowe, mające nie tylko oddziaływać na przeciwnika, co przypominać, że konflikt wciąż się tli. Obie strony oskarżały się o prowokacje twierdząc, że jeżeli strzelają , to tylko w odpowiedzi na ogień przeciwnika. Po obu stronach zalegli snajperzy , obserwujący terytorium przeciwnika i gotowi strzelać, gdy tylko pojawi się na nim jakiś interesujący cel! Sytuacja zaczęła się zaostrzać, gdy w Azerbejdżanie zaczęły się kłopoty. Spadek cen ropy naftowej spowodował, że waluta azerska w ciągu jednego dnia dwukrotnie straciła na wartości! W republice pojawiły się nastroje kontestujące skuteczność władzy prezydenta Ilchama Alijewa. Ten mógł uznać (i najprawdopodobniej to zrobił), że nastroje społeczne można skanalizować, kierując je w stronę znienawidzonych Ormian.

Musiały paść strzały!

By to zrobić, musiały paść strzały na całej linii rozgraniczającej obie strony. Sama antyormiańska propaganda, w tym wypadku była niewystarczająca. Taką działalność, i to na najwyższym „C”, Baku prowadzi już od ponad 20 lat i ludzie do niej przywykli. Niektórzy obserwatorzy zaczęli też sugerować, że odmrażając na chwilę konflikt, Alijew chciał przypomnieć Zachodowi , że jest on wciąż politykiem, od którego wiele zależy na Kaukazie i może on odblokować wojnę, która może mocno zaszkodzić jego interesom.

Wymiana ognia między Azerbejdżanem a Republiką Górskiego Karabachu mogła bardzo szybko przerodzić się w wojnę miedzy Azerbejdżanem a Armenią. Było bowiem oczywiste, że Erewań nie zostawi swoich braci w Górskim Karabachu , który jest kolebką ormiańskiego narodu, samym sobie. Armenia liczyła się też z możliwością konfliktu i uzyskała w Rosji ulgowy kredyt w wysokości 200 mln USD, za który nabyła od niej nowoczesny ciężki sprzęt, znakomicie nadający się do obrony umocnionych pozycji i blokowania ruchu przeciwnika. Władze w Baku za wybuch walk obwiniły Armenię. Została ona określona jako okupant ziem azerskich i agresor. Erewań odpowiedział, że jeżeli Azerbejdżan nie przestanie ostrzeliwać Górskiego Karabachu, to Erewań uzna tę republikę za niepodległe państwo.

Kreml zareagował natychmiast

Moskwa nie mogła dłużej tolerować narastającego konfliktu. Z obydwoma państwami ma bardzo dobre stosunki. Armenia jest ponadto jej sojusznikiem w ramach ODKB. Na jej terenie ma swoją bazę i nie mogłaby pozostać obojętna w przypadku ataku Azerbejdżanu. Pozostali partnerzy z ODKB też musieliby opowiedzieć się po jej stronie, jeżeli chcieliby zachować wiarygodność. Moskwa ma też bardzo dobre stosunki z Azerbejdżanem, który stara się respektować jej interesy i traktuje ją jako strategicznego partnera. Kreml wysłał więc na Kaukaz nie tylko ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa , ale także premiera Dmitrija Miedwiediewa . Później ujawniono, że do Moskwy wezwano szefów sztabów generalnych Armenii i Azerbejdżanu. Ich rozmowy zadecydowały, że lokalne walki toczące się wzdłuż całej linii rozgraniczającej obie strony zostały przerwane. Co będzie dalej – nie wiadomo. Rozwiązanie problemu przy stole negocjacyjnym wydaje się mało realne. Azerbejdżan domaga się powrotu Górskiego Karabachu i innych zajętych przez tę samozwańczą republikę terytoriów pod swoją jurysdykcję. Erewań nie chce zaś o tym słyszeć. Domaga się uznania niepodległości Górskiego Karabachu, w zamian za co ma zwrócić Azerbejdżanowi obszary etniczne azerskie, które Armenia zajęła tworząc z nich strefę buforową. Toczące się z górą 20 lat rozmowy między oboma stronami nie posunęły się do przodu nawet o milimetr. O tym konflikcie usłyszymy więc jeszcze wiele razy.

Marek A. Koprowski

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jazmig
    jazmig :

    Turcy, a w tym dzisiejsi Azerowie już pokazali, jak traktują Ormian. Nikt nie zgodzi się na powtórkę. Nagorny Karabach musi wrócić do Armenii, a Turcja może pleść co chce, ale na pewno nie jest w stanie pomóc Azerom w zdobyciu Nagornego Karabachu.