Bokserzy

Biali ludzie byli w Chinach bardzo brutalni, a z licznych opisów wynika, że zachowywali się w sposób gangsterski.

W czerwcu 1900 roku wybuchło w Chinach powstanie jednego ze związków tajnych tam działających, który się nazywał: „Pięść Zgody i Sprawiedliwości”[1], a którego płycizna europejskich o Chinach informacji przerobiła na „Związek Wielkiego Kułaka”, skąd powstała nazwa: „bokserzy” po dziś dzień używana, kiedy się pisze o wydarzeniach z 1900 roku.

Można się uczyć historii z dokumentów, pamiętników i opracowań, ale można ją także widzieć oczami gazet współczesnych. Pochłonięty jestem przeglądaniem prasy europejskiej z czasów powstania bokserów i delektuję się jej głupotą. Jak rzadko spotyka się zdanie, które później się sprawdziło! Cóż za różnica – powiem to z uprawnioną dumą – z mymi tak często proroczymi artykułami z czasów międzywojennego dwudziestolecia. Prasa europejska w tym okresie nienawidzi i pogardza Chińczykami, uważa ich za morderców i sadystów. Oskarża rząd chiński, że popiera bokserów, i oburza się, że sfery oficjalne chińskie temu zaprzeczają. Z jakimże patetycznym oburzeniem pisze prasa paryska o orędziu cesarzowej chińskiej, która oskarżała bokserów, oświadczając, że nie lepsi są od chińskich chrześcijan. Jakże śmiała tak napisać podła baba intrygantka! – pieni się prasa europejska.

Czasy są wówczas bardzo rycerskie, a oto w korespondencji wydrukowanej przez bardzo szanujące się pismo paryskie czytamy, że w dniu 11 lipca 1900 roku, podczas oblężenia legacji dyplomatycznych, marynarze francuscy wzięli do niewoli osiemnastu bokserów ukrytych w jednej świątyńce. Byli to żołnierze cesarscy. Wydał ich Chińczyk chrześcijanin. Jeńcy ci zostali pozabijani przez marynarzy francuskich, a ponieważ oszczędzano naboi, więc zakłuto ich bagnetami. Mordowanie jeńców było dla ludzi z 1900 roku chyba najohydniejszym z przestępstw, a jednak o tym mordowaniu żołnierzy chińskich pisze się z tryumfem, oburzając się na to, że jeńcy przed śmiercią dawali bałamutne informacje wojskowe.

Prasa francuska oklaskuje wypowiedź cesarza Wilhelma II, która brzmiała:

„Nie zaznam spoczynku do chwili, w której sztandary niemieckie w towarzystwie chorągwi innych narodów cywilizowanych nie zawisną nad murami Pekinu, aby podyktować pokój narodowi chińskiemu”.

Rzecz później niepojęta, prasa francuska, rozczulająca się wtedy nad losem Boerów, zachłystuje się z zachwytu nad tymi słowami niemieckiego cesarza.

„Oto jest właściwy ton i język! – woła – My, Francuzi, niezależnie od partii, na które się dzielimy, oklaskujemy te słowa”.

Rozruchy w Pekinie rozpoczęły się w dniu 6 czerwca 1900 roku.

Nikt wówczas nie rozumie, że jest to przejaw gniewu czterystu milionów ludności. Nikt w tej chwili nie przypomina sobie pięknych słów Alberta Sorela:

„Wielkie wydarzenia zarysowują się na morzu historii zrazu odległą i małą bruzdą, potem rosną i rosną w coraz większą falę, aż pióropuszami piany upadną na czekające na nie piaski”.

Ton pisania o tych bokserach jest taki sam, z jakim przedtem pisało się o „gangsterach” amerykańskich, „bandytach” meksykańskich lub „nihilistach” rosyjskich. Ton niezwykle płytki.

Zresztą nad całą sprawą chińską ciążą międzynarodowe niechęci europejskie. Wyprawę na Pekin wojska niemieckie i francuskie odbywają w towarzystwie wojsk angielskich, a jednak ciągle się tym Anglikom wsadza szpilki niechęci i pogardy. Oto karykatura typowa dla tych nastrojów: Anglik mówi: „Muszę teraz zwyciężać gdzie indziej”. Ten wyraz „zwyciężać” jest oczywiście bardzo złośliwy. Przypomina się w ten sposób Anglikom, że przecież dotychczas nie potrafili zwyciężyć Boerów, więc niech sobie nie przypisują kierowniczej roli w wyprawie przeciwko Chińczykom.

II

Tymczasem w Chinach wyglądało to zupełnie inaczej, niż się moim kolegom dziennikarzom z poprzedniego pokolenia wydawało.

Biali ludzie byli w Chinach bardzo brutalni, a z licznych opisów wynika, że zachowywali się w sposób gangsterski. Muszę tu zaznaczyć, że w opisie tych wydarzeń nie korzystałem ani ze źródeł chińskich, ani z późniejszych komunistycznych, prochińsko nastrojonych. Przeciwnie, opieram się wyłącznie na korespondencjach gazet europejskich.

Trudno, a raczej całkowicie niemożliwe jest dla nas zrozumieć Chiny z 1900 roku. Społeczeństwo o olbrzymiej kulturze, o filozofii bardziej inteligentnej i subtelnej niż ta nasza z XIX wieku, o wspaniałej sztuce, o manierach obcowania człowieka z człowiekiem tak wyszukanych i ceremonialnych, że w porównaniu z nimi nasze obyczaje były raczej kłótnią pijanych drabów w tramwaju. Kuchnia chińska była także niesłychanie kunsztowna, wyrafinowana i wspaniała. Medycyna chińska, a raczej terapia lecznicza, również stała wyżej od naszej.

Jednocześnie całkowita nieznajomość techniki w dziedzinie transportu, wojny, przemysłu, nieznajomość maszyn, pary, elektryczności.

Wreszcie niezrozumiały dla nas ustrój polityczny. Człowiek zdaje egzaminy i tylko te egzaminy torują mu drogę do awansu. Rzekłbyś, ustrój doskonały, ale, jak to często bywa, ta doskonałość w praktyce ma skutki katastrofalne. Pisownia oparta na tysiącach hieroglifów wytwarza całkiem specyficzny typ kultury.

A wówczas dla przeciętnego Europejczyka Chińczyk to człowiek „dziki”. Nic bardziej kretyńskiego, głupiego niż owo porównanie Chińczyków z prymitywnymi narodami kuli ziemskiej. Chińczycy to starzec wśród narodów, a nie dziecko czy niemowlę.

Narody chińskie podlegają władzy dynastii mandżurskiej, której nie lubią, i Mandżurom, których nienawidzą. Co dziwniejsza, Japończycy nie poczuwają się do żadnej wspólnoty krwi z Chińczykami, przeciwnie, to oni właśnie, Japończycy, zainaugurowali w 1894 roku politykę rozbioru Chin, tak jak przedtem i potem rozbierano Turcję, tak jak przedtem rozbierano Rzeczpospolitą…

Europejczyków oburzało naturalnie bardzo, że Chińczycy mordowali misjonarzy, którzy składali się z ludzi idei, z szerzycieli nauki miłości bliźniego. Ale to postarajmy się zrozumieć: niechęć do misjonarzy płynęła stąd, że Chińczyk–chrześcijanin przestawał być Chińczykiem, że adoptowany przez białych solidaryzował się z białymi.

Podobno Chińczycy skarżyli się wówczas na nadmiar dzieci, podobno nowo narodzone dziewczynki wrzucali do studni. Misjonarze wykupywali dzieci z rąk rodziców i wychowywali na chrześcijan.

Ale korespondent gazety „Le Temps” wyjaśnia nam bliżej niektóre prawdy o braku powodzenia pracy misjonarzy w Chinach.

Powiada ona, że Chińczyków raził brak zgody pomiędzy misjonarzami. Obok misji katolickich, niewątpliwie najpoważniejszych i najbardziej ofiarnych, było mnóstwo misji protestanckich, hojnie subsydiowanych przez Amerykanów. Te ostatnie prowadziły często nietaktowną propagandę przeciwko misjonarzom katolickim. Było aż szesnaście (tak: szesnaście!) wyznań protestanckich na terenie Chin, twierdzących, że tylko ich nauka jest jedynie słuszna i prawdziwa. Nawet imię Boskie było rozmaicie przez te misje przywoływane. Jezuici, pierwsi misjonarze w Chinach, mówili o Bogu: „Tien Czu”, pierwsi misjonarze amerykańscy nazywali go: „CzenCzi”, co znaczy: Duch Prawdziwy, a misjonarze angielscy: „Czang Ti”, co oznaczało: Władca Najwyższy.

Tenże p. Monnier, korespondent „Le Temps”, kreśli nam taki obrazek:

„Ze zdziwieniem patrzyłem, jak rosyjski oficer policyjny we Władywostoku przyjmował papiery od kilkunastu Rosjan przyjezdnych. Wszyscy oddawali mu swoje paszporty z należnym wobec władzy szacunkiem, a tymczasem ten oficer był Buriatem i miał wyraźnie mongolskie rysy twarzy. Mimo woli myślałem, że nic podobnego nie byłoby możliwe w Bombaju, Singapurze, Sajgonie, w Hongkongu. Tam każdy biały czuje się czymś o tyle wyższym od Azjaty, że nigdy nie będzie mu posłuszny przy żadnej okazji. Czy możecie sobie wyobrazić, aby policjant hinduski chwycił za kołnierz pijanego Anglika awanturnika? Albo żeby policjant Annamita aresztował marynarza Francuza? Cóż to byłby za skandal!”

Zauważmy sobie dobrze: słowa powyższe pisane są w roku 1900. Jakież refleksje budzą dzisiaj.

Wydarzeniem, które pośrednio spowodowało powstanie bokserów, była próba zbudowania w Chinach kolei żelaznej. Prasa europejska oburzała się: buduje się im kolej żelazną, a ci się buntują. Nie było to jednak tak proste. Oto ci, którzy kolej budowali, nie zważali na cmentarze chińskie, a dla Chińczyka ówczesnego nie było większej świętości niż miejsce spoczynku jego przodków. Wywoływało to oburzenie spontaniczne i rząd chiński oraz dynastia były bezsilne wobec tych odruchów. Więcej: musiały z nimi współczuć.

Wielki mąż stanu rosyjski, Sergiusz Witte, opisuje rozbój, którego w Pekinie dopuściły się wojska sojusznicze po oswobodzeniu dyplomatów. Doszczętnie zrabowany był pałac cesarski, potłuczona w nim odwieczna porcelana, dzieła sztuki o niewymiernej wartości, porozbijane szafy żelazne z dokumentami. Nawet dokument przymierza z Chinami podpisany przez Mikołaja II i cesarza Chin został wtedy skradziony.

Biała rasa niezbyt wspaniale propagowała w Chinach swoją wyższość.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment książki „Europa in Flagranti”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2012.

Portal KRESY.PL jest patronem medialnym wydania „Pism wybranych” Stanisława Cata-Mackiewicza w krakowskim Universitas.


[1]Właśc. Pięść w Imię Sprawiedliwości i Pokoju. Rozruchy na prowincji trwały juz od 1899, w czerwcu 1900 powstanie dotarło do Pekinu.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply