Wróciła sprawa Żubryda

Kibicowaliśmy także procesowi zabójcy Żubryda i jego żony, który ruszył w 1999 r. przed Sądem Okręgowym w Krośnie. Na ławie oskarżonych zasiadł Jerzy Vaulin, któremu zarzucono zamordowanie małżeństwa Żubrydów. Z relacji sądowych dowiedzieliśmy się, że osobnik ten zrobił w Polsce Ludowej karierę. Po wyjeździe z Podkarpacia powrócił do Wrocławia i kontynuował studia na Politechnice Wrocławskiej. Ukończył też Akademię Nauk Politycznych w Warszawie i Państwową Wyższą Szkołę Teatralną i Filmową w Łodzi. Pracował jako dziennikarz w „Po prostu” , „Sztandarze Młodych”, „Trybunie Dolnośląskiej” i „Głosie Pracy”. Pracował też jako reżyser w Wytwórni Filmów „Czołówka”. Cały czas oczywiście współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Proces Vaulina zakończył się po trzech latach umorzeniem. Uzasadnienie wyroku zostało utajnione.

– Gdy o ucieczce na Zachód nie było już mowy, musiałem się zastanowić, co robić dalej – wspomina Julian Kilar. – Po ogłoszeniu amnestii postanowiłem wrócić do Rymanowa i się ujawnić. Pozostali koledzy z „grupy rymanowskiej”, którzy przetrwali do amnestii na wolności, postanowili zrobić to samo. Pojechali do sanockiego Urzędu Bezpieczeństwa całą grupą. Ja się spóźniłem i musiałem na drugi dzień jechać sam. Zgłosiłem się do siedziby UB i przy wejściu powiedziałem, że przyszedłem się ujawnić. Kazano mi chwilę poczekać, a następnie poproszono mnie do biura. Przyjął mnie jakiś pan i pyta, co mnie sprowadza. Gdy poinformowałem go o celu mojej wizyty, zaczął mnie wypytywać o szczegóły mojej działalności w „grupie rymanowskiej”. Opowiedziałem mu oczywiście bardzo ogólnie, żeby nikomu nie zaszkodzić. Wtedy on wyciągnął z szuflady kartkę papieru i kazał mi to wszystko zapisać. Od tego się wymigałem prosząc, żeby to on spisał moje zeznania. Nie protestował. Gdy pokrótce przelał na papier to, co mu powiedziałem , dał mi to co spisał do przeczytania i kazał podpisać. Gdy to uczyniłem, dał mi dokument potwierdzający , że się ujawniłem, który mam do dziś. Potraktowany w urzędzie byłem bardzo dobrze.

Przygoda z Cynglem

– Nigdy nie zastanawiałem się nawet, jak się nazywał funkcjonariusz UB, który wtedy mnie przyjął. Dopiero po latach dowiedziałem się, że był to prawdopodobnie porucznik Cyngiel, postać trochę tajemnicza. Powiedział mi o tym Adam Zmarz, z którym wspominałem dawne dzieje. Jak mu pokazałem mój dokument o ujawnieniu, spojrzał tylko na widniejący pod nim napis i powiedział – przecież ty byłeś u Cyngla! – Spytałem go, kto to taki? – Opowiedział mi wtedy o swoich spotkaniach z owym Cynglem. Gdy myśmy wyjechali na Zachód, on z przyczyn rodzinnych pozostał w Rymanowie. Jakieś dwa tygodnie po naszym wyjeździe do Zmarza przyszła ekipa z Informacji Wojskowej i zrobiła rewizję. W jej trakcie znaleźli u niego ukryty pistolet i oskarżyli go o przynależność do organizacji podziemnej. Żadnych dowodów poza pistoletem na niego nie mieli i starali się biciem zmusić go do przyznania się i wydania kolegów. Zawieźli go do swojej siedziby w Krośnie i strasznie katowali. W trakcie trzymiesięcznego śledztwa wybito mu wszystkie zęby, połamano żebra i zaczęto zdzierać paznokcie, gdy z Rzeszowa do aresztu Informacji przyjechała inspekcja. W jej składzie był jakiś porucznik. Gdy wszedł do celi, w której siedział Zmarz zapytał się go, czy ten się na coś skarży.

Bo mnie zabiją

– On zaś poprosił go – panie poruczniku, niech mnie pan stąd zabierze, bo mnie tu zabiją! – Za trzy dni z Krosna przewieziono go do Rzeszowa. Dalej siedział w więzieniu na Zamku, ale tam go już nie bito. Dostał wyrok 6 lat, ale przeżył. Gdyby nie ten oficer, to w Krośnie zakatowano by go na śmierć. Gdy po wyjściu z więzienia Zmarz założył zakład fotograficzny i pojechał do Sanoka, żeby zapłacić podatek, to w stosownym urzędzie za biurkiem zobaczył tego oficera, który wyciągnął go z łap Informacji Wojskowej. Bez trudu ustalił, że ów urzędnik nazywał się Cyngiel. Następnym razem zawiózł mu jakiś „dowód wdzięczności”, koniak, czy inny alkohol, który wtedy był bardzo trudno dostępny. Włożył go do torby, którą ukradkiem ustawił przy jego biurku i wyszedł. Gdy po raz kolejny Zmarz pojawił się u tego urzędnika z podatkiem, ten od razu zagadnął go, co to mu zostawił poprzednim razem. Zmarz zaś od razu wypalił mu – panie poruczniku, pan mi życie uratował! – Ten aż do góry podskoczył, kazał mu ściszyć głos i szeptem, ale stanowczo powiedział – niech mnie pan nie tytułuje! – Ja najprawdopodobniej też temu Cynglowi mam coś do zawdzięczenia.

Nie wpisał mnie do akt

– Wygląda na to, że nie wpisał mojego ujawnienia do akt. W efekcie UB, a potem SB nigdy się mnie nie czepiało i nie byłem inwigilowany, co stało się udziałem praktycznie wszystkich żubrydowców aż do upadku PRL-u. Razem ze Zmarzem doszliśmy do wniosku, że porucznik Cyngiel był nie tylko człowiekiem, ale także wtyką którejś z podziemnych organizacji. Podobnie jak ten, który „Mundkowi” podstemplował lewe papiery, podrobione przez Zmarza, o czym już wcześniej mówiłem. Ja po ujawnieniu uznałem, że w Rymanowie nie ma co szukać i trzeba jechać na Śląsk. W efekcie tzw. Bitwy o handel, która się właśnie rozpoczynała w miasteczku, padały prywatne restauracje, sklepy i rzemiosła. Ludzie nie mieli z czego żyć i emigrowali na Zachód. Rymanów, stanowiący drugi ośrodek miejski w powiecie sanockim, zaczął ulegać degradacji. Bitwa o handel podcięła ekonomiczny byt miasta. Mój brat Dominik mieszkał wtedy w Kluczborku na Opolszczyźnie. Pojechałem do niego i zacząłem w tym mieście pracować w spółdzielni ogrodniczej. Jednocześnie jednak brałem udział w zajęciach kółka teatralnego przy Powiatowym Domu Kultury. Przygotowywaliśmy różne przedstawienia.

Aktorska przygoda

– Z Domu Kultury w Kluczborku dostałem skierowanie do Szkoły Instruktorów Teatralnych w Katowicach. Ukończyłem ją, połykając na dobre bakcyl teatralny. Gdy w Katowicach otwarto Studio Aktorskie, postanowiłem do niego wstąpić. Zdałem egzamin i zostałem przyjęty. Z dyplomem aktora zacząłem wędrówkę po teatrach. Zacząłem najpierw pracować w Grudziądzu. Później wróciłem do Katowic. Następnie przeniosłem się do Krakowa. Wiele lat przepracowałem też na deskach Sceny Polskiej w Czeskim Cieszynie. Nigdy jednak nie zapomniałem ani o Rymanowie, w którym odziedziczyłem dom, który po wojnie został odbudowany, ani też o dawnych towarzyszach broni. Mieszkając stale w Katowicach, zaangażowałem się też w tutejsze środowisko kombatanckie Armii Krajowej. Działam w nim już ponad 20 lat, wykorzystując swoje zawodowe umiejętności. Organizuję po prostu imprezy Koła Katowickiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, służące patriotycznemu wychowaniu młodzieży. Z dawnych członków „grupy rymanowskiej”, wchodzącej w skład oddziału Żubryda, oprócz mnie nie żyje już nikt. Zostałem sam. W 2000 r. zmarł Adam Zmarz, wielce przyzwoity i prawy człowiek. W naszej grupie była to dusza organizacyjna i złota rączka.

On zapłacił najwięcej

– On z kręgu moich najbliższych zapłacił najwięcej za niepodległościową działalność. Wrócił do Rymanowa jako strzęp człowieka. W więzieniu stracił nie tylko zęby, ale i głos. Zachorował też na gruźlicę. Był chudy jak szczapa. Na drugi dzień po powrocie do domu zaraz dostał wezwanie na komisję wojskową. Chciano go wcielić do armii i to pewnie do jakichś batalionów górniczych. Do nich kierowano bowiem ludzi, którzy wyszli z więzienia za działalność w podziemiu. Lekarz wojskowy okazał się jednak człowiekiem. Jak zobaczył rozebranego Zmarza , to od razu napisał niezdolny. Gdyby lekarz podjął inną decyzję i Zmarz poszedł do batalionów górniczych, to już dawno by nie żył. Zmarz wrócił z komisji do domu, ale nie był to koniec jego kłopotów. Nie mógł dostać żadnej pracy i nie miał z czego żyć. Poszedł więc do gminy, do jakiegoś urzędnika, którego znał wcześniej i liczył, że ten mu pomoże. Gdy zjawił się u niego powiedział, że wyszedł z więzienia i chciałby podjąć jakąkolwiek pracę, bo ma na utrzymaniu matkę, której w szpitalu właśnie odjęto nogę i siostrę studiującą rzeźbiarstwo na Akademii Sztuk Pięknych. Ten jego znajomy, którego nazwiska Zmarz nigdy nie chciał mi zdradzić, wyśmiał go. – Ty chcesz pracę? – drwił. – Przecież ty jesteś pozbawiony praw obywatelskich, tobie nie wolno chodzić po ulicach! – Adam Zmarz spuścił głowę i wrócił do domu.

Imał się różnych zajęć

– Imał się później różnych zajęć, wykorzystując swoje manualne zdolności. Dobrze żyć zaczął jednak dopiero, gdy zajął się fotografią i uruchomił zakład fotograficzny. Jeździł do Rymanowa-Zdroju, gdzie robił zdjęcia głównie zorganizowanym grupom dziecięcym, które przebywały w nim na leczeniu, czy wypoczynku. Do południa robił zdjęcia, po południu przyjeżdżał, wieczorem siadał w ciemni i wywoływał zdjęcia. Następnego dnia jechał i sprzedawał je chętnym. Nie brał oczywiście za swoje fotografie jakichś wygórowanych pieniędzy. Dlatego zawsze miał sporą grupę odbiorców. Odbudował dom, który w czasie wojny został spalony i prowadził spokojny tryb życia, nawet nie najgorszy. Bardzo serdecznie i blisko byłem z nim związany. Po latach w wolnej Polsce udało mi się namówić go, by wystąpił o unieważnienie wyroku, skazującego go za przynależność do „bandyckiej grupy Żubryda”. Adam nie bardzo chciał występować o to, uważał to za poniżające. W końcu jednak zgodził się. Dzięki temu dostał jakieś skromne odszkodowanie. Potem przyznano mu kartę inwalidy wojennego I grupy. Miał łatwiejszy dostęp do lekarza, co przy jego stanie zdrowia było bardzo ważne.

Byłem z nim do końca

– Do końca życia byłem przy nim. Ilekroć przyjeżdżałem do Rymanowa, zawsze do mnie przychodził na wspominki. Zazwyczaj przyjeżdżałem do Rymanowa w sobotę wieczorem i w niedzielę przed Mszą św. O godzinie dziesiątej do mnie zachodził i razem szliśmy do kościoła. Gdy wracaliśmy zachodził do mnie na kawę, gdzie rozmawialiśmy głównie o naszych młodzieńczych czasach. W wolnej Polsce przestaliśmy być „żołnierzami wyklętymi”. Choć też nie od razu. Przez wiele lat propaganda komunistyczna przedstawiała żubrydowców jako bandytów, członków rabunkowej bandy i morderców. Propaganda ta bardzo głęboko wryła się w świadomość tutejszych ludzi. Przełamywanie stereotypów upowszechnionych o oddziale Żubryda i nim samym okazały się bardzo trudne. Pierwsze kroki podjęli sami żubrydowcy w zdecydowanej większości żyjący poza Ziemią Sanocką, na którą po odsiedzeniu wyroków większość bała się wrócić i zamieszkała gdzie indziej. Zastępca Żubryda Kazimierz Kocyłowski „Wichura” wystąpił do prokuratury o wszczęcie dochodzenia, kto zabił Żubryda i jego żonę, i pociągnięcie go do odpowiedzialności. Wszyscy domyślali się, kto to zrobił, a gen. Władysław Pożoga szef wywiadu i kontrwywiadu w rozmowie z Henrykiem Piecuchem , które ukazały się w formie książkowej w 1987 r. przyznał, że zlikwidował go agent UB i przedstawił to jako wielki sukces pracy operacyjnej. Śledztwo wlokło się latami i wielu wątpiło, czy kiedykolwiek znajdzie ono sądowe zakończenie.

Uczczenie Żubryda

– Zaczęły też ponownie pojawiać się publikacje, powtarzające o Żubrydzie i jego ludziach stare komunistyczne tezy. Dopiero w 1998 r. nastąpił przełom. W Malinówce w pobliżu miejsca, gdzie zginął Żubryd wraz z żoną, odsłonięty został pomnik w formie krzyża, upamiętniający ofiary antykomunistycznego oporu. Towarzyszyła temu uroczystość, będąca wyrazem hołdu dla tych wszystkich , którzy zginęli w walce z komunizmem , a których tu uosabia Antoni Żubryd i jego żołnierze. Razem z Adamem Zmarzem braliśmy oczywiście udział w tym podniosłym i ważnym dla nas wydarzeniu. Kibicowaliśmy także procesowi zabójcy Żubryda i jego żony, który ruszył w 1999 r. przed Sądem Okręgowym w Krośnie. Na ławie oskarżonych zasiadł Jerzy Vaulin, któremu zarzucono zamordowanie małżeństwa Żubrydów. Z relacji sądowych dowiedzieliśmy się, że osobnik ten zrobił w Polsce Ludowej karierę. Po wyjeździe z Podkarpacia powrócił do Wrocławia i kontynuował studia na Politechnice Wrocławskiej. Ukończył też Akademię Nauk Politycznych w Warszawie i Państwową Wyższą Szkołę Teatralną i Filmową w Łodzi. Pracował jako dziennikarz w „Po prostu” , „Sztandarze Młodych”, „Trybunie Dolnośląskiej” i „Głosie Pracy”. Pracował też jako reżyser w Wytwórni Filmów „Czołówka”. Cały czas oczywiście współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa.

Nie doczekał końca procesu

– Adam Zmarz nie doczekał końca procesu Vaulina. Gdy w końcu 2000 r. przyjechałem do Rymanowa dowiedziałem się, że jest chory i bierze zastrzyki. Postanowiłem sobie, że nazajutrz w niedzielę odwiedzę go po Mszy św. Specjalnie poszedłem na „dziewiątówkę” , żeby móc dłużej z nim pogadać. Gdy po Mszy św. Przyszedłem do niego, to pod jego domem stało już pogotowie. Gdy wszedłem do środka, Adam leżał na ziemi, a lekarze bezradnie rozkładali ręce. Reanimacja nie dala rezultatu. Uklęknąłem przy nim, podniosłem jego głowę, która była już bezwładna, przycisnąłem ją do siebie i wtedy Adam wydał ostatnie tchnienie. Zająłem się jego pogrzebem, a na cmentarzu podziękowałem wszystkim za przybycie na uroczystości pogrzebowe w imieniu rodziny, a na końcu pożegnałem go słowami wiersza Edmunda Odorkiewicza „Armia Krajowa”. Ilekroć jestem w Rymanowie, zawsze odwiedzam jego grób. Był to nie tylko przyjaciel, ale także wielki Polaki patriota, który dla Ojczyzny był gotów oddać życie. Proces Vaulina zakończył się po trzech latach umorzeniem. Uzasadnienie wyroku zostało utajnione. Jako ostatni żyjący członek oddziału Żubryda, starałem się też chociaż w skromny sposób przyczynić się do upamiętnienia miejsc pochówków towarzyszy broni, którzy zginęli w walce o wolną Polskę. Udało mi się odnaleźć siostrę Edwarda Czekańskiego, Stanisławę, która po wyjściu za mąż nosiła nazwisko Giemza.

Nie miał nawet grobu

– Wskazała mi ona grób swojego brata, w którym spoczywał on razem z „Mundkiem” Sawczynem. Opiekowała się nim cały czas. Gdy było to już możliwe, wystawiła mu nagrobek, ale tylko z jego nazwiskiem. Sawczyna bowiem nie znała. Mój dowódca nie miał więc nawet grobu. Z czasem cmentarz tak się rozszerzył, że grób Czekańskiego i Sawczyna znalazł się już na terenie cmentarza w którymś z kolejnych rzędów grobów. Na Wszystkich Świętych w 2011 r. własnym sumptem na ich grobie umieściłem tabliczkę z ich nazwiskami , pseudonimami i napisem: „Żołnierze antykomunistycznego podziemia, osaczeni przez Służby Bezpieczeństwa PRL, w dniu 20 września 1946 Roku w Targowiskach, polegli w walce w suwerenną i niepodległą polskę – wiernym synom ojczyzny – koledzy.

Odnaleziony grób

– Do tej pory nawet w opracowaniach historycznych można było przeczytać, ze nie wiadomo, gdzie Sawczyn jest pochowany i tylko sugerowali, że nie wykluczone, ze na cmentarzu w Targowiskach. Martwi mnie tylko, kto będzie opiekował się tym grobem. Siostra Edwarda Czekańskiego zmarła niestety w 2012 r. w wieku 81 lat. Mam nadzieję, że uda mi się zainteresować nim młodzież i grono nauczycielskie tutejszej szkoły. Znajduje się ona nieopodal cmentarza i opieka nad mogiłą Czekańskiego i Sawczyna nie sprawiłaby im szczególnego kłopotu. Grób Czekańskiego i Sawczyna to bez wątpienia dla Targowiska Miejsce Pamięci Narodowej, które powstało tylko dzięki odwadze siostry Czekańskiego, która poszła zobaczyć, gdzie UB pochowa jej brata. Gdyby nie ona, to dziś w miejscu pogrzebania Sawczyna i Czekańskiego byłby inny grób. Skoro przetrwał, to w wolnej Polsce nie powinien być zapomniany. Ci, którzy w nim spoczywają za nią oddali życie. Sawczyn miał 24 lata, a Czekański 22.

Marek A. Koprowski

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply