Rozkaz generała Sosnkowskiego

Rozkaz ten, pisany polszczyzną jakby kutą i rzeźbioną przez Wyspiańskiego, powiedział: bijemy się, bośmy swego czasu od was otrzymali gwarancje. Wy ich nie dotrzymujecie. Po wielu latach paćkania politycznego nareszcie zdobył się ktoś na właściwy ton i na powiedzenie prawdy.

Dla Polaków wojna to coś w rodzaju pojedynku na pistolety dwóch ludzi honoru, otoczonych gromadką sekundantów w sztywnych kołnierzykach i przy udziale chirurga. Tak jak człowiek honoru nie powinien nic takiego zrobić, co by wskazywało, że boi się pojedynku, tak naród powinien ciągle demonstrować, że nie cofnie się przed wojną. Dla Anglików wojna to obrona narodowych interesów, o ile to możliwe, za pomocą przelewania cudzej krwi, wystawianie na niebezpieczeństwo innych krajów. Right or wrong – my country.

Dla Polaków polityka zagraniczna to scena obrotowa dla deklamacji Słowackiego i innych wieszczów. Zdarza się, że scena się obróci, reżyseria i gwiazdory wyjadą, jeśli nie na Berdyczów, to na Zaleszczyki[1], a dzieci, dziewczęta nieletnie z nieporównanym heroizmem pójdą w „bój bez broni”, będą rozstrzeliwane, masakrowane, mordowane.

Dla Anglii pojęcie „bój bez broni” nie istnieje, a gdyby istniało, miałoby charakter niepoważny, komiczny, coś jak gdyby ktoś zapewniał, że będzie latać, choć nie ma samolotu.

Z tej różnicy w poglądach na wojnę i politykę historyczną wynikały różnice w ocenie genezy drugiej wojny światowej. Nie ma publicysty angielskiego, który by po wojnie nie przyznawał, że „gwarancja” angielska, dana nam w dniu 31 marca 1939 roku, była brytyjskim manewrem dyplomatycznym w obronie brytyjskich interesów narodowych. Natomiast Polacy zupełnie na serio wierzyli, że to Anglia przez dobroć serca, przez sympatię dla nas, przez idealizm chciała nas ratować całkiem bezinteresownie.

Na konferencji prasowej w Londynie jesienią 1940 roku minister Stroński wyraził się, że Wielka Brytania walczy w obronie własnych i naszych interesów narodowych. To i tak było nieprawdą, bo Wielka Brytania ani na chwilę nie walczyła w obronie naszych interesów narodowych, a tylko i wyłącznie swoich własnych. Ale oto spośród obecnych podniósł się z miejsca jeden pisarz, poeta i dramaturg pierwszej klasy[2], i dał wcieranie Strońskiemu na całego. Oświadczył, że przez Strońskiego przemawia ciasny i przyziemny nacjonalizm, wprost coś w rodzaju zgniłego prowincjonalizmu. Minister Stroński – grzmiał ten pisarz jak najbardziej szczerze – nie jest w stanie zrozumieć tego, że jesteśmy świadkami wielkiego zrywu idealizmu w Wielkiej Brytanii w obronie swobody, w obronie człowieka, w obronie praw człowieka do wypowiadania swobodnie myśli itd., itd. Wielka Brytania nie może ścierpieć – pouczał Strońskiego ów pisarz warszawski – żeby jakikolwiek naród znalazł się kiedykolwiek w niewoli.

Muszę przyznać, że wśród naszych mężów stanu, których chętnie bym nazwał mężykami stanu, jeden jedyny generał Sosnkowski rozumiał sytuację w sposób inteligentny. Ciągle wszystkich przestrzegał przed deklamacjami o bezinteresowności Anglików i o wdzięczności, która się im z naszej strony rzekomo należy.

Teraz przytoczę dwa zdania początkowe z rozkazu generała Sosnkowskiego z dnia 1 września 1944 roku:

Żołnierze Armii Krajowej!

Pięć lat minęło od dnia, gdy Polska, wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancję, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką.

A więc nie Anglia nas ratowała, jak twierdzono naiwnie i wbrew naszym interesom narodowym, lecz Anglia nas do wojny popchnęła.

Pisałem zaraz po wydaniu tego rozkazu:

Rozkaz ten, pisany polszczyzną jakby kutą i rzeźbioną przez Wyspiańskiego, powiedział: bijemy się, bośmy swego czasu od was otrzymali gwarancje. Wy ich nie dotrzymujecie. Po wielu latach paćkania politycznego nareszcie zdobył się ktoś na właściwy ton i na powiedzenie prawdy.

Odezwa generała wywołała oburzenie na niego, że „obraził Anglików”. Opowiadano, co zresztą było kłamstwem, że ambasador brytyjski zrezygnował ze stanowiska w znak protestu, że Sosnkowski pozostaje na stanowisku wodza naczelnego. Oburzenie, względnie krytykę Sosnkowskiego w związku z jego słusznym i pięknym rozkazem wypowiadało wiele, wiele… osób, których tu nie wymienię przez… rycerskość. Od tych objawów lokajstwa i braku godności narodowej jeszcze dla mnie były obrzydliwsze dowody głupoty całkowitej, gdy niektórzy ludzie – i to między innymi nawet dawni piłsudczycy – tłumaczyli mi, że Sosnkowski swoim rozkazem pomniejszył „polski wkład do wojny”. Tym głąbom naprawdę się zdawało, że świat wojuje z Niemcami na nasze hasło i że zaczął wojować w naszej obronie.

Zaczął się oczywiście polski, angielski i angielsko-polski nacisk na prezydenta Raczkiewicza, aby dał dymisję Sosnkowskiemu. Według konstytucji prezydent mianuje naczelnego wodza na własną odpowiedzialność i bez kontrasygnaty premiera. Ale Raczkiewicz był słabym człowiekiem i istotnie w miesiąc po wydaniu rozkazu udzielił Sosnkowskiemu dymisji ze stanowiska naczelnego wodza w dniu 30 września 1944 roku i Sosnkowski wyjechał do Kanady.

Wśród ataków prasowych polskich, które wówczas wywołał „rozkaz” Sosnkowskiego, nie zabrakło insynuacji, że ten rozkaz ja redagowałem. Było to oczywiście nieprawdą, zresztą każdy wnikliwy znawca stylu nie dojrzy w pięknej i ozdobnej prozie „rozkazu” jakichkolwiek śladów mej maniery pisarskiej. Natomiast była chwila, kiedy adiutant generała Babiński telefonował do mnie, że chciałby ten „rozkaz” jeszcze wstrzymać, nie wiem, czy dlatego, aby w nim coś poprawić, czy też w ogóle wydania jego zaniechać, i wtedy zachowałem się jak swego czasu Goremykin wobec Mikołaja II – powiedziałem, że swoją broszurę z tekstem „rozkazu” już rozwiozłem do sklepów i kiosków, co nie było prawdą.

Generał Kazimierz Sosnkowski żadnym prawdziwym wodzem naczelnym polskich sił zbrojnych na emigracji nie był. – To trudno i darmo. Z pojęciem wodza naczelnego wiąże się organicznie prawo i możność wydawania rozkazów operacyjnych swemu wojsku, a tego prawa wodzowie naczelni na emigracji byli pozbawieni i nawet nie wiedzieli, gdzie ich wojska będą posłane – dowództwo operacyjne znajdowało się niepodzielnie w rękach brytyjskich. Natomiast przez wydanie swego „rozkazu” generał Sosnkowski stał się wielkim publicystą, który zdobył się na powiedzenie prawdy swemu narodowi.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment książki „Zielone oczy”, wyd. Universitas, Kraków 2012.

Portal KRESY.PL jest patronem medialnym wydania „Pism wybranych” Stanisława Cata-Mackiewicza w krakowskim wydawnictwie Universitas.

[link=http://www.universitas.com.pl/katalog/kat_168]

[1] Zaleszczyki – rzekome miejsce ewakuacji najwyższych władz polskich do Rumunii 17 września 1939. W rzeczywistości granicę przekroczono w Kutach.

[2] Chodzi o Antoniego Słonimskiego.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply