Nasze dwory wiejskie

“Kwartalnik Litewski”, R. 1: 1910, t. 3, s. 95-124.

Strzeżcie się jak grzechu śmiertelnego najdować że, dom ojca zaciasny.

Z rozmów mędrca chińskiego Lao-Tse z Konfucjuszem.

Mowa nasza posiada wyrazy, podobne do kwiatów zasuszo­nych, które czasem znajdujemy między pożółkłemi kartkami w imionniczku babuni. Życie dawno z nich wyszło, spłowiały ko­lory, pozostał niezmiernie subtelny aromat, przystępny tylko bar­dzo czułym nerwom. Do takich wyrazów Wypadłoby dziś już za­liczyć „dom rodzinny”. Nie będzie przesadą twierdzenie, że z na­szego pokolenia bardzo nieliczne jednostki wyrosły pod rodzinną strzechą, a z tych niewielu, znikoma cząstka zaledwo zdolna ser­cem kochającem odczuć i ocenić jej czar niewysłowiony.

Urodziłem się w dużem mieście, przy jednej z tych ulic szerokich, prostych i równoległych, wytkniętych ręką miejskiego geometry na wzór i podobieństwo linjowanego kajetu. Domu niepoznał bym zapewne, tak są podobne do siebie; całą różnicę stanowi blaszka z numerem przybita nad bramą. W tych dużych domach świecących nieskończonemi szeregami okien mieszkają krocie tysięcy ludzi — rodzą się, umierają, wprowadzają się i wy­noszą, zmieniają się jak te obicia papierowe, któremi oklejają szary, chłodny mur. Zycie tam płynie szeroką, mętną falą: ciche tragedje, radość wyuzdana często w najbliższem sąsiedztwie, o ścia­nę. Tu—chrapliwe tony gramofonu, wyżej—kłótnia zawzięta miej­skich kumoszek, obok — może jęki konania, a środkiem mono­tonnie dudni ulica, wiecznie obojętna, i obojętnie ze swej wyso­kości na ludzkie mrowisko spoglądają domy oczyma swych okien, błyszczących w ciemności, jak wilcze źrenice, ślepych we dnie jak sowy. Jak rzeka ujęta w granitowe zręby płynie przyspieszoną

[s. 96]

falą, nie zraszając brzegów, nie pojąc kwiatów i traw aksa­mitnych życiodajną rosą, tak ladzie pośród tych kolosów kamien­nych pędzą dni swoje obcy sobie na wzajem. Nic tu zgoła nie łączy człowieka z temi ścianami, które zamieszkuje; łza jego nie wsiąka w twardy mur, a śmiech odbity, brutalnie kona w głu­chym rozjęku. Budowniczy, który wzniósł te gmachy, dał im moc­ne fundamenty, spiętrzył miljony cegieł, spoił je doskonale wap­nem i cementem, żelaznemi związał belkami, włożył w dzieło swe mnóstwo wiedzy i potu ludzkiego i złota — lecz nie włożył tu serca.

Czyja kolebka stała w takiem środowisku nowoczesnego miasta wielkiego, kto się tu wychowali ten zaiste nie miał „do­mu rodzinnego”

A teraz od zgiełku miejskiego przenieśmy się w zaciszne, wiejskie ustronie: tu bowiem przedewszystkiem szukać należy te­go idealnego typu staropolskiej siedziby, która w mowie naszej, w pojęciach ustalonych tradycją, w poezji nosi od dawna miano „gniazda rodzinnego”. Było niegdyś dogmatem szlachty polskiej nie puszczać ziemi w obce ręce. Ztąd po 300 i 400 lat dwory takie bywały w posiadaniu jednej rodziny. Jako przykład przyto­czyć możemy, iż w najbliższym czasie jeden z największych rodów litewskich! obchodzić będzie 400 lecie posiadania zamku i dóbr familijnych; do niedawna podobne fakty dość były pospolite nawet śród szlachty pomniejszej. Barze polityczne i wyjątkowo ciężkie warunki ekonomiczne wyrwały z rąk naszych niejedną starą sie­dzibę. Trudno zaiste odpowiedzialnem za to czynić społeczeństwo, przeciwnie, przyznać należy, że ci którzy w chwilach najkrytyczniejszych zdołali uniknąć przymusowego wywłaszczenia, następnie oburącz trzymali się własności swej, walcząc często z najcięższe-mi przeciwnościami, a to przeważnie w imię wspomnianego, tra­dycyjnego dogmatu. Wypadki dobrowolnego wyzbywania się ojco­wizny, jakkolwiek zdarzały się, były jednak stosunkowo rzadkie. Dopiero w latach ostatnich pod tym względem zaszła dziwna, niewytłómaczona zmiana. Datuje się ona równo od chwili wydania ustawy pozwalającą nam w tak zw. „Kraju Zachodnim” nabywać własność ziemską. Ustawa ta miała wręcz przeciwny skutek niż by ktokolwiek mógł się spodziewać i przewidzieć. Zamiast powiększenia się, lub przynajmniej wzmocnienia naszej własności, obywatelstwo nasze, jak gdyby wyczerpane długoletnią walką, na­raz uczuło się zwolnionem od obowiązku moralnego utrzymania ziemi. Jeżeli w tych latach nie wyzbyliśmy się co najmniej poło­wy naszej własności ziemskiej, to tylko dzięki tej szczęśliwej oko­liczności, iż popyt bynajmniej nie odpowiadał podaży. W każdym razie jednak facit tych kilku lat ostatnich jest dla nas bardzo

[s. 97]

niepomyślny, gdyż, jakkolwiek nie posiadamy dokładnej statysty­ki, przecie nie podlega kwestji, iż wypadki sprzedaży ziemi w krają naszym znacznie były liczniejsze, niżeli wypadki kupna przez Polaków. Z przerażeniem widzimy wtem nowy objaw instynktów samobójczych rasy naszej; Walczyliśmy oto w ciągu wielu lat o wolność wyznania, po to — by wydać Marjawityzm. Domagaliśmy się zniesienia zakazu kupna ziemi, a kiedy krzywdzące to prawd (częściowo) zostało cofnięte, skorzystaliśmy z ulgi tej w ten spo­sób, iż poczęliśmy na gwałt wyzbywać się ojcowizny.

Odstąpiłem nieco od tematu, a to w celu wykazania jak stopniowo, nieubłaganie rozluźniają się u nas więzy łączące na­szą warstwę ziemiańską, z jej naturalną, dziedziczną podstawą — ziemią. Podobny objaw daje się także zauważyć i w innych kra­ju dzielnicach, pod tym względem podlegamy zresztą tym samym prądom, które od dawna już i w znacznej mierze objawiły się w innych krajach — na zachodzie i na wschód — gdzie posia­dłość ziemska jest dziś w pierwszej linii kwestją materjalną, kwestją lokaty kapitału. Różnica zasadnicza jednak na tern pole­ga, że gdzieindziej przejście ziemi od jednego właściciela do dru­giego, parcelacja większej własności, jest kwestją dość obojętną dla narodu i państwa, najwyżej cierpią na tern ambicje i tradycje poszczególnych rodów, podczas gdy u nas byt narodowy, kultu­ralny i materjalny opiera się przedewszystkiem na własności ziemskiej.

Jeżeli spytamy co właściwie spowoduje u nas upadek więk­szej i średniej własności, co skłania młodsze pokolenie naszych ziemian do stopniowego wyzbywania się ojcowizny, to w pierw­szym rzędzie niewątpliwie należałoby postawić przyczyny natury ekonomicznej. Nie będziemy takowych wyliczać, gdyż to przekro­czyłoby nietylko ramy niniejszego artykułu, lecz i wydawnictwa naszego, poświęconego wyłącznie sprawom kulturalnym. Natomiast pragniemy zwrócić uwagę czytelników na czynnik odmienny, w skutkach swych nie mniej zgubny, jakim jest nowoczesne wy­chowanie młodzieży naszej. Dawniej kwestją wychowania mło­dzieży ziemiańskiej nie przedstawiała trudności, dzięki tak gęsto rozsianym doskonałym szkołom klasztornym, że wspomnę prze­dewszystkiem o niezrównanych szkołach pijarskich. Dziś wobec całkowitego braku mniej więcej zadawał mających zakładów nauko­wych w kraju, oraz drożyzny wychowania domowego, zmuszeni jesteśmy dziatwę wysyłać do miast dużych, zwykle bardzo odleg­łych. Z tąd młodzież ta od lat najwcześniejszych bywa tylko gościem pod dachem rodzicielskim, wyrasta bez opieki ojcowskiej, śród otoczenia i pod wpływem wrogim wszelkiej tradycji. Nie dziw więc, że młodzian, w takich warunkach wychowany, gdy

[s. 98]

wróci do zagrody rodzinnej, przedewszystkiem znajduje „że dom i ojca za ciasny”, nie odpowiada nowoczesnym wymaganiom życia, hygjeny i komfortu. To też pierwszym czynem młodego dziedzica bywa zazwyczaj zburzenie starego dworu. Nie przeczuwa nawet, że ta sama siekiera, która świętokradzko rozrywa ściany starego domostwa, jednocześnie podcina korzenie, które jego samego i ród jego łączyły z tą ziemią, która ich wydała i wykarmiła. Nie jest bowiem ani przesądem gminnym, ani płodem wyobraźni poetów, że w starych dworach żyje duch opiekuńczy, duch „matki rodu”, który czuwa nad losem najdalszych potomków. Tu, gdzie — mó­wiąc słowami poety:

„Ojciec z dziady, krewnych gromady.

I mali wnukowie

Dzieciństwa doszli, gdzie w zgodzie rośli

Przy swej starszej głowie”

każde z tych pokoleń zostawiło ślad namacalny. Trzeba znać i kochać przeszłość swoją: przeszłość rodu i kraju i trzeba umieć patrzeć i czuć, a wtedy niewątpliwie zarówno w całości jak w częściach, w ogólnej sylwecie dworu, w rozkładzie pokojów, w drobnych szczegółach budowlanych, w prymitywnych często ozdobach ciesielskich, odnajdziemy tego ducha, ducha przeszłości, i który tu żył, działał, pracował, tworzył podwaliny pod wielki gmach kultury narodowej, z którego dziś niestety gruzy pozostały.

Dom rodzinny, nasz dwór staropolski, to świadek żyjący a wy­mowny wieków ubiegłych, tych burz, które przeszły nad krajem naszym i potężnych czynników kulturalnych, które normowały ży­cic ojców naszych i dziadów. Kto lekkomyślnie burzy te cenne zabytki, rozrywa łańcuch święty, łączący nas z przeszłością naro­du naszego i kraju, niszczy dobrowolnie najdroższy skarb, który w spóściźnie otrzymał po przodkach — tradycję. Bez tradycji nie może być u nas silnego i zdrowego stanu ziemiańskiego, wieś nasza, odarta z pamiątek, będzie tylko warsztatem, który w każdej chwili odstąpić można pierwszemu lepszemu — skoro dostatecznie nic procentuje się.

Na tern miejscu nie jeden mógłby zrobić uwagę: jak należy postąpić, jeżeli dwór stary bądź to stał się łupem płomieni, bądź też do tego stopnia podupadły i zmurszały, że dłużej w nim mieszkać nie sposób. Życie ma swe wymogi praktyczne, z któremi się liczyć należy; mimo największej czci dla zabytków prze­szłości, niemaż człowieka, który by się zgodził żyć pod dachem, grożącym lada chwila runięciem. Uwaga nader słuszna, przyznać też należy, że nasze dwory wiejskie, (przeważnie drewniane) na-ogół długim nie cieszyły się żywotem. Takie, które przetrwały lat 200 są bardzo rzadkie, zaś większa część tak zw. „starych”

[s. 99]

dworów pochodzi z końca XVIII lub początku XIX wieku; mimo to, nawet późniejsze jeszcze, powstałe w pierwszej połowie wieku ubieg­łego, mają zarówno wygląd typowy, jako też urok specjalny, właściwy budynkom archaicznym. Pochodzi to z tąd, iż ówczesny cieśla, zarówno jak i dziedzic, kierujący budową, jakkolwiek spe­cjalnie nie obeznam z architekturą, mieli niejako we krwi po­czucie tradycji, to też hołdując nawet modzie chwilowej, umieli nawiązać ją do form przeszłości, takim sposobem dwory powstałe w tej epoce były niejako tylko dalszem ogniwem łańcucha, któ­rego początek sięga zamierzchłych czasów. Dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku, pod naporem prądów obcych, zalewa­jących kraj nasz, następuje przełom w naszem budownictwie wiejskiem i zupełne zerwanie z tradycją. Do tak zgubnego dla naszej rodzimej kultury przewrotu przyczynili się niestety w wy­sokim stopniu nasi młodzi inżynjerowie, którzy z zapałem god­nym lepszej sprawy pośpieszyli wiedzę, zdobytą w szkole „dróg i komunikacyj” i następnie na robotach rządowych żywcem prze­nieść do naszej wsi litewskiej. Niestety umiejętność budowania mostów żelaznych tyle ma wspólnego ze sztuką budowniczą ile np. rysunek geometryczny z obrazem Matejki, to też szkaradne koszary, wybudowane przez pp. inżynjerów, tak są podobne do starych dworów, jak protokół policyjny do „Pana Tadeusza”. Co zaś najgorsze, że pod kierownictwem takich „fachowych” mi­strzów, nasz skromny cieśla wioskowy zatracił całkowicie odzie­dziczony instynkt artystyczny i dzisiaj również uważa za wzór najpiękniejszy—„wagzał” z jego ohydnemi formami, pomalowany olejno na kolor kawy z mlekiem.

Nie o wiele lepiej wyglądają dwory zbudowane pod kiero­wnictwem fachowych budowniczych. Architekci nasi, wykształceni na wzorach obcych, z małymi wyjątkami również zatracili poczu­cie form swojskich, to też w rezultacie mamy: albo typową „da­czę” petersburską, albo szałas szwajcarski, albo nareszcie (jeżeli

[s. 100]

ma być pałac) marną karykaturę zamku gotyckiego. Robiono też próby przeszczepienia a nas tak zw. zakopiańszczyzny, i te jed­nak uważać należy za całkiem chybione. Styl zakopiański ma może pewną rację bytu w Karpatach, przeniesiony na nasze rów­niny litewskie jest obcy i śmieszny, dodać jeszcze wypada, że jest to styl zupełnie nowy, sztucznie wytworzony na podstawie kilku motywów ludowych górali karpackich i nigdy przy budo­wie dworów szlacheckich nie miał zastosowania. Nam trzeba bu­downictwa wyrosłego na naszym gruncie, rodzinnego, tylko takie nawiąże przerwaną nić tradycji, łączących nas z przeszłością, zadowolni najwybredniejsze nawet wymagania estetyczne, jednocze­śnie zaś odpowiadać będzie praktycznym warunkom klimatu, materjału budowlanego, zwyczajom.

Z uznaniem podnieść wypada, że w tym kierunku były już robione próby w Warszawie i zwłaszcza w Krakowie. Kilka ogło­szonych konkursów dało wcale pomyślne rezultaty. Niestety usi­łowania te nie znalazły echa u nas na Litwie, gdzie dotychczas wszystko co wychodzi poza zakres potrzeb codziennych—kołdu­nów i winta — zbywa się typowem: „et głupstwo!”

W celu zainteresowania naszem rodzimem budownictwem zamierzam dać szereg widoków istniejących dotychczas najbardziej typowych dworów polskich na Litwie, jednocześnie zaś postaram się w najogólniejszym zarysie skreślić historję rozwoju budownictwa wiejskiego w naszym krają.

Zaraz na wstępie zaznaczam, iż dwór polski na Litwie pod względem form niczem zgoła nie różni się od dworów wiejskich w innych kraju dzielnicach, nie wyłączając najdalszych kresów, co świadczy wymownie o jedności kultury naszej w wiekach ubiegłych. Jedyne różnice, jakie zachodzą, dotyczą tylko materjału budowlanego. Podobnie zaś jak cała kultura nasza pozosta­wała zawsze w najściślejszym związku z kulturami zachodu (two­rząc li tylko jedną gałęź wyrosłą ze wspólnego pnia kultury kla­sycznej) tak budownictwo nasze wiejskie podlegało stale wpły­wom zachodnim, to też z łatwością w całości jak i w szczegó­łach wykazać możemy motywy zapożyczone z architektury zachod­niej różnych epok i stylów, jako to gotyku, renesansu, barokko i empiru. Nieznaczy to jednak, abyśmy byli tylko naśladowcami wzorów zagranicznych. Przeciwnie, nasz przemysł domowy potrafił na swój sposób (często naiwnie) zużytkować motywy archi­tektoniczne zachodu, odpowiednio do materjału naszego oraz innych warunków lokalnych, z tąd powstał typ dworu wiejskiego nowy, oryginalny,

[s. 101]

odmienny od tych, jakie znajdujemy poza granicami naszego kraju, na zachód i na wschód, gdzie niesięgał wpływ kultury, naszej.

Zasłużony badacz budownictwa drzewnego Kazimierz Mokłowski w kapitalnej z kąd inąd pracy swej p. t. „Sztuka ludowa w Polsce stara się udowodnić, jakoby całe nasze budownictwo drzewne i nawet kamienne(!) rozwinęło się na podstawie budow­nictwa ludowego. Między innemi czytamy w rozdziale poświęco­nym „dworom i dworkom szlacheckim” co następ.:

„Mieszkania ludowe były owem długie wieki niewysychającem źródłem form zdobniczych i układów, istotne zrozumienie bu­downictwa znamiennego naszych klas wyższych, drobnomieszczaństwa, mieszczaństwa i szlachty, zawisłe jest w pierwszym rzędzie od dokładnego rozbioru dziejów tych niepozornych często ludowych budowli…”

„Trzeba bowiem zważyć, że tak jak w naszem społeczeń­stwie nic było gwałtownego skoku między magnatem i chłopem, a pomiędzy formacją chłopską i magnacką ciągnął się długi łań­cuch stanowisk społecznych pośrednich, na władaniu ziemi opar­tych, który w drobnej szlachcie, dalej w dzierżawcach, szlachcie jednowioskowej i więcej wioskowej swoje ogniwa społeczne znachodził…”

„Stosownie do położenia gospodarczego i społecznego kształ­towała się ta najbliższa funkcja życiowa ziemianina, jego dom ro­dzinny. Pomiędzy chatą zamożniejszego kmiecia a drobnego pół-chłopa szlachcica niezbyt wielka była różnica. Pokrewieństwo jest w każdym calu widoczne i silne. Dwór dzierżawcy lub dawnego właściciela kilka dymów znowu nie wielką odmianą odbijał od dworu p. Maćka nad Maćkami. Wyżej szedł dwór szlachecki So­pliców, aby wreszcie zakwitnąć murowanym zamkiem Hereszków i na nim zakończyć swoją wędrówkę form.”

Mojem zdaniem w twierdzeniu powyższem kryje się błąd za­sadniczy, wszelkie bowiem objawy kulturalne, a do takich w pier­wszym rzędzie należy budownictwo, nie wychodziły od ludu, lecz przeciwnie od warstw najwyższych (duchowieństwa i szlachty) i stopniowo udzielały się warstwom niższym. Podobnie rzeki z do­lin nie pną się ku wyżynom, lecz przeciwnie, w górach biorąc po­czątek, ożywczą strugą spływają na niziny.

Nie znaczy to bynajmniej, aby między dworem szlacheckim a chatą wieśniaczą nic zgoła wspólnego nie było. Przeciwnie — cech wspólnych jest bardzo dużo i podobieństwo jest niezaprzeczone. Wspólne przedewszystkiem jest ich pochodzenie z czasów pierwotnych, kiedy nie było jeszcze różnic stanowych. Lecz dla tego właśnie, iż w owych odległych czasach przodkowie szlach­ty i kmieci stanowili jedną całość, mowy być nie może o specjalnie

[s. 102]

„chłopskiem” pochodzenia budownictwa naszego, mieszka­nia swe wytwarzał jak umiał Ind cały, a były to zresztą mieszkania niezmiernie prymitywne, bardzo podobne do mieszkań in­nych ludów, żyjących w podobnych warunkach klimatycznych i na tym samym nizkim stopnia kaltary. O jakim kolwiek „stylu” tych pierwotnych jaskiń czy szałasów oczywiście mowy być nie może.

Dalej tożsamość materjału— drzewa — zbliża znacznie cha­tę z dworem, jako i ta okoliczność, że obydwa — dwór i chata — wyszły z pod ręki tego samego cieśli wioskowego. Jednaki materjał i jednakowa nawet technika nie oznaczają jeszcze jedna­kiego stylu.

Z chwilą jak chata staje się dworem, podlega ona całkowicie wpływom idącym z góry, które nadają właściwy styl. Cieśla, aczkolwiek sam pochodzi z ludu, skoro b udoje dwór, z umysłu unika motywów lądowych, przeciwnie stara się kopjować architekturę sąsiednich większych jeszcze dworów, pałaców lub zamków. Ztąd to pochodzi, że chata włościańska zachowała u nas dotychczas wygląd i typ pierwotny, niewiele odmienny od tego, jaki miała w czasach przedhistorycznych, podczas gdy dwór szlachecki rozwijał się stale i zmieniał swój charakter równolegle z rozwojem sztoki budowlanej na zachodzie. Jeżeli zaś mimo to znajdziemy czasem pod strzechą wieśniaczą motyw zdobniczy, podobny do tego, jaki widzieliśmy we dworze, w domu mieszczańskim lub
w kościele, nie dowodzi to bynajmniej jego pochodzenia ludowego, przeciwnie, ten sam cieśla, który pracował przy budowie dwora, następnie budując chatę wieśniakowi, na własną rękę mniej lab
więcej dokładnie powtórzył którąkolwiek ozdobę, jaką widział we dworze.

Natem spolega też błąd, jaki popełniają niektórzy artyści, starając się stworzyć styl „nowy” na podstawie zdobnictwa lu­dowego. Nieświadomie biorą oni od ludu te same motywy, które lud przed wiekami zapożyczył od stylów kulturalnych, na swój sposób po barbarzyńsku je przerobiwszy.

Na początku już zaznaczyłem, że żywot dworu wiejskiego u nas byt krótkotrwały, rzadko przetrwał on więcej nad 200 — 300 lat. Przyczyną tego był zarówno materjał nietrwały jako też liczne wojny, zwłaszcza najazdy tatarskie, na jakie kraj nasz jako przedmurze chrześciaństwa i kultury zachodniej narażony był.

Jak wyglądał dwór szlachecki w wiekach średnich o tem nie donosi nam żadne źródło. W każdym razie musiało się budow­nictwo wiejskie rozwinąć u nas bardzo wcześnie. Lud rolniczy, brzydzący się koczownictwem, jakim byli Polacy, bardzo wcześnie

[s. 103]

musiał odczuć potrzebę wygodnego, stałego mieszkania. W następ­stwie też wszystko sprzyjało rozwojowi dwom szlacheckiego, wiejskiego, w pierwszym zaś rzędzie to wielkie znaczenie, jakie życie wiejskie miało na rozwój naszego życia społecznego i polityczne­go, które też kulturze naszej nadało jej odrębny charakter.

We Włoszech n. p. zkądinąd tak pokrewnych nam kul­turalnie, życie społeczne i polityczne rozwijało się i płynęło sze­roką falą wyłącznie w miastach. Tu przedstawiciele rodów szla­checkich mieli swoje wspaniałe pałace, tu koncentrowały się: po­lityka, oświata, handel. Siedziba wiejska była tylko owem tusculum, gdzie po wyczerpującej pracy szukano chwilowego spo­czynku i samotności.

U nas przeciwnie miasta zamieszkałe były przeważnie przez ludność napływową, niemiecką i żydowską. Wieś, oddzielona od miasta długiemi i złemi drogami, prowadziła żywot odrębny. Tutaj, we dworze szlacheckim, wytworzył się nasz ustrój państwowy, tu zjeżdżali się sąsiedzi na sejmiki i narady, tu gotowano się na wyprawy wojenne. Musiał więc być dwór szlachecki dość obszer­ny by pomieścić licznych krewnych, powinowatych i sąsiadów z ich rodzinami i czeladzią. Musiał też być w miarę warownym by mógł chronić swych mieszkańców w razie niespodziewanego na­padu. Na ogół coprawda przodkowie nasi niezbyt ufali swym drewnianym przeważnie basztom i os tro kołom, to też, o ile można, woleli w otwartem polu stawić czoło wrogom, kiedy zaś — jak w czasie najazdów tatarskich — opór był niemożliwy, chronili się z rodzinami w niedostępnych lasach, bagnach i uroczyskach. Gdy fala najezdnicza cofnęła się, na zgliszczach dawnej osady prędko powstawała nowa, co wobec obfitości budulca było stosunkowo łatwem.

Przysłowie powiada, że Kazimierz Wielki „zastał Polskę drewnianą, zostawił ją murowaną”. Niewątpliwie jest w tern wiel­ka przesada. Budownictwo nasze, zwłaszcza zaś wiejskie zarówno przed Kazimierzem jak później zawsze było drewniane, pod tym względem pozostaliśmy wierni tradycji aż do dni dzisiejszych. Zło­żyły się na to przyczyny rozmaite: w pierwszym rzędzie taniość materjału drzewnego jako też obeznanych z ciesiołką rąk robo­czych, gdyż każdy wieśniak od biedy umiał posługiwać się siekierą, nie brakowało też na miejscu majstrów, którzy byli artystami w swym zawodzie, podczas gdy kamieniarzy trzeba było przeważ­nie sprowadzać z zagranicy, z Niemiec.

W wyższym jeszcze stopniu niż te względy materjalne wpły­wać musiała na budownictwo wiejskie tradycyjna niechęć szlachty do murów kamiennych. Polak, zrodzony i wychowany na swobodzic. przywykły do szerokiego oddechu swych pól i łanów zboż­nych, do szumu swych lasów, nie lubił miast ówczesnych z ich

[s. 104]

wązkiemi, krętemi uliczkami, stronił od zamków warownych, swym ponurym wyglądem przypominających więzienie. Ogólnie podzielano też obawę co do rzekonej szkodliwości domów muro­wanych dla zdrowia. Pogląd toki dotychczas dużo ma zwolenni­ków śród mieszkańców wsi, nie sposób też odmówić mu wszel­kiej racji, zwłaszcza gdy się uwzględni wadliwą technikę naszego domorosłego kunsztu murarskiego, która jest przyczyną nieznośnej wilgoci w domach.

Mimo to, że drzewo było u nas zawsze uprzywiljowanym materjałem budowlanym, usiłowania Kazimierza Wielkiego, który szeroko otworzył wrota kulturalnym prądom zachodu, wywarły wpływ stanowczy na nasze budownictwo. Polska jest jedynym bo­daj krajem, który posługując się przeważnie drzewem, nie wyro­bił swego stylu drzewnego. Gdzie indziej, np. w Norwegii, widzimy swojski styl drzewny, nawskroś oryginalny i na wysokim stopniu rozwoju artystycznego, posiadają również swój oryginalny styl drzewny Szwajcarja, Węgry, Kroacja, osobno wymieniam Rosję, która w swem budownictwie drzewnem wykazuje przeważny wpływ wschodu, zmieszany z niektóremi pierwiastkami fińskiemi.

Czy posiadała Polska kiedykolwiek swój narodowy styl drzew­ny? Dowodów na to nie mamy, przypuszczać jednak należy, że tak było istotnie, jeżeli nie był to styl wyrobiony, to przynajmniej były tego pewne zadatki. Mieli przecie przodkowie nasi za cza­sów pogańskich swoje świątynie, świątynie te były z drzewa i nie­wątpliwie bogato rzeźbami ozdobione. Świadczy o tern między innemi kronikarz niemiecki Ditmar, opisujący w następ. sposób świątynie Lutyków:

„Stoi tam świątynia, z drzewa artystycznie wyciosana, której zewnętrzne ściany są cudownymi wycinanymi obrazami bogów i bogiń ozdobione”.

Pierwotne to narodowe zdobnictwo drzewne musiało jednak ustąpić przemożnym wpływom zachodnim, zwłaszcza że jako sztuka par excelence pogańska i barbarzyńska zwalczane było energicz­nie przez ówczesne duchowieństwo. Niektóre pierwiastki owej „sztuki” pierwotnej przechowały się dotychczas w naszem zdobnic­twie ladowem, są to jednak wzory tak pierwotne, mało różniące się od ornamentacji ludów stojących na najniższym szczeblu kul­tury, że zaiste dużo trzeba fantazji aby z tych barbarzyńskich po­zostałości wytworzyć „styl ludowy”, więcej jeszcze czelności aby na tern zasadzać dumę narodową.

W budownictwie kulturalnem naszych warstw szlacheckich i mieszczańskich owe pierwiastki narodowo-pogańskie zniknęły od dawna, jedno tylko co zachowało nasze budownictwo drzewne z czasów najdawniejszych, to sposób budowania „na zrąb”. Pod

[s. 105]

tym względem tradycja miejscowa zwyciężyła, nie ustępując wpły­wom niemieckim, gdzie również często posługiwano się drzewem jako budulcem, gdzie jednak znano wyłącznie system ramowy.

Obydwa systemy zbyt ważne są w budownictwie drzewnem, aby im nie poświęcić kilka słów wyjaśnienia: System ramowy czyli tak z w. „des pans de bois” składa się z ram i krzyżowań, przyczem miejsca puste wypełniano bądź to gliną, cegłami lub des­kami. System taki umożliwia architektowi wszelkie urozmaicenia, na ogół jest bardzo malowniczy i niewątpliwie pod względem ar­tystycznym przewyższa nasz system wiankowy. Musiały być jednak ważne przyczyny, dla których budownictwo nasze, chętnie pod każ­dym innym względem naśladujące wzory zagraniczne, na tym je­dynie punkcie uporczywie trzymało się tradycji. Do tych przyczyn zaliczę przedewszystkiem warunki klimatyczne; domy budowane na zrąb niewątpliwie bardziej są ciepłe od ramowych, dalej w niektórych przynajmniej okolicach stać musiał na przeszkodzie brak odpowiedniego materjału. System ramowy bowiem wymaga drzewa twardego, dębu, podczas gdy u nas przeważa sosna i modrzew. Najważniejszą jednak przyczyną był brak odpowiednio wykształ­conych cieśli. Szlachta bogata, którą stać było na to, by z za­granicy sprowadzać majstrów, wolała budować pałace kamienne, podczas gdy szlachta uboższa wyłącznie liczyć mogła na siły kra­jowe, miejscowy zaś cieśla prawdopodobnie nie mógł dać rady z konstrukcją ramową, tembardziej, że i wzorów odpowiednich nie miał pod ręką.

Pozostał więc u nas system tak zw. blockhauzowy, czyli wieńcówka, pierwotnie z pniów, później z kloców ogładzonych, poziomo

[s. 106]

leżących na sobie i wiązanych w zrąb przez zacięcia na wę­głach. Ten sposób układania belek wzdłuż, poziomo, sprzeciwia się wszelkiej strzelistości, on też nadal dworom naszym charakterystyczną sylwetę wydłużoną i przysadzistą.

To wszystko, co się rzekło, dotyczy jedynie ścian domost­wa, a te nie stanowią jeszcze stylu budowy. Nie wspominałem jeszcze o trzech tak ważnych czynnikach jakimi są: ornamenta i wogóle wszelkiego rodzaju ozdoby, dach, oraz rozkład wewnętrz­ny. O dachu i rozkładach pomówimy niżej. Co się tyczy wszela­kich ozdób stylowych, to na tern polu budownictwo nasze nic oryginalnego nie stworzyło, przeciwnie, stosowało się ściśle do kierunków panujących na zachodzie. Królowie i możni panowie sprowadzali z Włoch architektów a z Niemiec kamieniarzy, któ­rzy kuli w granicie i w marmurze lub wyprowadzali z cegły i tynku ozdoby odpowiednio do wieku: gotyckie, renesansowe lub barokowe, cieśla miejscowy pilnie podpatrywał i budując dom szlachcicowi, te same ozdoby naśladował z drzewa. Jak kolwiek naśladownictwo było sumienne, jednak dzięki odmiennemu materjałowi i odmiennej technice i rezultat wypaść musiał nieco od­mienny, i to był jeden z czynników, który naszym dworkom na­dał charakter oryginalny, na wskroś swojski. Stało się to jednak nie z umysłu, przeciwnie, zarówno cieśla jak właściciel dokładali wszelkich sił, by jak można najdokładniej naśladować budownic­two kamienne. Wpływ zgóry tak był potężny, ze budując z drze­wa, szlachcic niemal się tego wstydził i wszelkiemi sposobami starał się ukryć; w tym celu do budowy zamiast okrąglaków po­częto używać kloców, by nadać ścianom wygląd równy, jak gdy­by były z cegły lub kamienia, dalej pobielano ściany na zewnątrz wapnem, nawet tynkowano je, to też rzeczywiście te „białe dworki” robiły wrażenie murowanych, tylko nie zawsze udatnie z drzewa naśladowane ozdoby: gzymsy, kapitele, obramowanie okien, kolumienki ganku, nawet sklepienia drewniane(!) zdradza­ły, że całość była z drzewa.

Jak wyglądał pierwotny dworek szlachecki za ostatniego z Piastów oraz za Jagiellonów — niewierny. Z całą pewnością przypuszczać jednak możemy, że naśladował on (o ile pozwalał na to materjał — drzewo) ogólnie rozpowszechniony na onczas na zachodzie gotyk. Wobec niemożliwości naśladowania z drzewa sufitów sklepionych, ostrołukowych, powszechnie układano strop izby z belek podłużnych i poprzecznych desek. Podobne sufity znane były w budownictwie gotyckiem na całym zachodzie, u nas przetrwały do dni dzisiejszych pod nazwą „sufitów polskich”

[s. 107]

Drewniany zrąb domostwa nie pozwalał wprawdzie wyprowadzać ścian wysokich, natomiast dachy były wysokie i bardzo spadziste. Takie dachy przechowały się dotychczas w budownictwie ludu naszego na Podhalu i w niektórych bożnicach żydowskich (Bożnica w Zabługowie, gub. grodzieńskiej). Świadczy to o kon­serwatyzmie dwóch najbardziej zachowawczych u nas żywiołów: chłopa górala, żyjącego w odosobnieniu śród swych gór niedostęp­nych, oraz żyda.

Spadziste gotyckie dachy przechowały się dotychczas w Niem­czech w budownictwie wiejskiem i małomiasteczkowem. U nas mimo takiego sąsiedztwa daleko silniejszym był jednak kulturalny wpływ Włoch, który miarodajnym był dla nas zarówno w dzie­dzinie religii jak nauki i sztuki.

Z rozkwitem renesansu, którego potężną rzeczniczką była u nas królowa Bona, znikają motywy gotyckie w budownictwie wiejskiem, znikają dachy spadziste, dwór wiejski stara się przystosować do nowych form architektonicznych. Niestety, ani w naturze ani też na rycinie nie przechował się do czasów naszych wzór dworu wiejskiego z XVI wieku, wszelkie zaś opisy, jakie podają inwentarze ówczesne, zbyt są ogólnikowe, zbyt mało plastyczne, abyśmy mogli mniejwięcej dokładnie odtworzyć widok siedziby wiejskiej króla poetów w Czarnolasiu.

Najstarsze dworki jakie znamy pochodzą z wieku XVII, od nich też rozpocznijmy właściwy opis szlacheckiego gniazda wiej­skiego.

Przedewszystkiem zwraca uwagę naszą dach — jest to ogromnie charakterystyczna i najważniejsza część dworku wiej­skiego. Nie dziw; przy nizkich, wydłużonych ścianach, dach wynosi conajmniej połowę, a nawet dwie trzecie ogólnej wysokości dworu i przykuwa oko swą szeroką płaszczyzną, podczas gdy ścia­ny tonąc do połowy w cieniu okapu stanowią niejako tylko pod­stawę dachu.

Jako materjał do krycia używano od najdawniejszych czasów słomy, w niektórych zaś okolicach trzciny. Jak malownicze były takie dachy, zwłaszcza gdy się pokryły aksamitnym mchem zielonym — to dziś dopiero zaczynamy oceniać, gdy słoma całkiem wyszła z użycia, przynajmniej przy budowie dworów, gdyż włoś­cianie na tym punkcie bardziej są konserwatywni. Co do trwa­łości, dachy, takie nic nie pozostawiały do życzenia… o ile przedwcześnie nie stały się łupem płomieni. Ten właśnie wzgląd na bezpieczeństwo kazał z czasem całkowicie zaniechać dachów sło­mianych. O dachach dranicowych i gontowych wspominają już inwentarze XVI wieku, prawdopodobnie były one wcześniej jeszcze znane, dziś zaś w budownictwie wiejskiem pierwsze zajmują miejsce.

[s. 108]

Najpiękniejsze niewątpliwie i najtrwalsze są dachówki, których również używano od bardzo dawnych czasów, przeważnie jednak do dworów murowanych i pałaców możniejszej szlachty. Dachy kryte blachą (żelazną), malowane olejno, dopiero w najnowszych czasach zaczęły się rozpowszechniać na Litwie pod wpływem’ „kultury” inżynierskiej; wyglądają ohydnie i nawet nie są praktyczne.

Formy dachu różnemi czasy różne bywały. Wspomnieliśmy już, że po bardzo spadzistych dachach gotyckich nastąpiły pod wpływem kultury włoskiej dachy płaskie. Widocznie jednak dopuszczano się pod tym względem przesady. Zbyt płaski dach nie odpowiadał klimatowi naszemu, obfitującemu w osady. Poczęto sar­kać na nową modę, między innymi pisze Łukasz Górnicki w XVI wieku w swoim „Dworzaninie”:

„Kiedy naprzód ludzie budować poczęli, wywiedli na do-miech wysokie dachy, nie dla tego, aby się dom zdał ozdobniejszy, ale iżby łatwiej deszczowa woda ściekać mogła a dach się nie kaził, a wszakoż ku temu pożytkowi i ozdoba przystąpiła, tak iż owe dachy, co je włoskimi zowią, a nie są i nie stoją by ko­miny, abo studnie nie pokryte, nigdy tej piękności, tego kształtu, ani pożytku nie mają…”

Stopniowo wrócono znowu do dachów spadzistych. Chociaż wysokości, jaką odznaczały się w wieku XIV i XV później nie dościgły, przecie typowy dwór raczej wysoki niż płaski dach wi­nien mieć. W wieku XVII, gdy wpływ włoski począł ustępować francuszczyźnie, pojawiają się dachy tak zw. „francuskie” czyli „mansardowe”, łamane o dwóch kondygnacjach. Dachy te stały się powszechne za czasów saskich i przetrwały do końca XVIII wieku, są bardzo malownicze i dla dworku polskiego wielce cha­rakterystyczne. Na początku w. XIX ustąpiły znowu zwykłym da­chom; dziś widzimy je tylko na starych budynkach. Powrót do tego rodzaju dachów byłby bardzo pożądanym również ze wzglę­dów estetycznych jak i praktycznych, gdyż pozostawiają znacznie więcej miejsca na poddaszu, które z korzyścią może być zużytko­wane zarówno pod składy, jako też na pokoiki mieszkalne, zwła­szcza latem, dla gości, młodzieży przybywającej na wakacje i t. p.

Osobną uwagę poświęcić wypada szczytowi. Szczyt całkiem pionowy, z tarcic, niekiedy w ozdobnym układzie przybijanych, spotykamy wyłącznie w chatach włościańskich, dwór szlachecki nigdy podobnego szczytu nie posiadał, jeżeli nie liczyć najnow­szych naleciałości. Dość rozpowszechnione były szczyty łamane, które nazywano też „pruskiemi”, dolna część ich pionowa, z tar­cic, podczas gdy górna ścięta ukośnie, przykryta dachem. Naj­częściej dwór nie posiadał wcale pionowych, boków szczytowych, podobny był do “wydłużonej piramidy, jak to widzimy na załączonych

[s. 109]

rycinach. Nawiasem mówiąc, podobne dachy należą do naj­starszych jakie ludzkość znała, gdyż wywodzą się w prostej linii od namiotów i szałasów plemion koczowniczych. Obydwa opisa­ne rodzaje szczytów równie są dla dworu polskiego charakterys­tyczne. Wszystko co się rzekło dotyczy tylko dwóch końcowych szczytów, gdyż pozatem miewał dwór szczyty mniejsze z przodu i z tyłu: po nad gankiem, facjatą, alkierzami, w ilości często pięciu lub więcej.

Kominów bywało zwykle dwa lub cztery, równolegle wzdłuż stropu rozstawionych, kilka okienek znakomicie ożywiało mono­tonną nieco płaszczyznę dachu.

Dwory bywały przeważnie jednopiętrowe, co jest zrozumia­łem, jeżeli się zważy, że materjał drzewny, zwłaszcza przy na­szym systemie wieńcowym, nic nadawał się do wyprowadzania zbyt wysokich ścian. Dalej względy oszczędnościowe bywały zwy­kle miarodajne przy budowie dworków, budowa drugiego piętra wymaga większych wydatków i bardziej wprawnych cieśli, podczas gdy kilkadziesiąt łokci więcej gruntu zajętego pod budowlę nie stanowiło żadnej różnicy. Zamiast więc aby się w górę piąć, roz­szerzał się dworek wiejski poziomo. Nareszcie tradycje szlacheckie widocznie nie. bardzo sprzyjały mieszkaniom kilkupiętrowym, skoro anonimowy autor „Krótkiej nauki budowniczej dworów, pałaców, zamków, podług nieba i zwyczju polskiego” z r. 1549 w ten spo­sób poglądy swe wykłada:

„O jednym piętrze budynki mają swój wczas osobliwy z wie­lu przyczyn. Naprzód z tąd, że gdy ani nademną ani podemną nikt nic mieszka, żaden mi nie kołace i pod nos nie kurzy. Dru­ga, że przestronne być mają takie budynki, bo co bym miał na drugie piętro łożyć materyi, dam na przestronność. Zwłaszcza, że ścian nie potrzeba tak miąższych, jak dla drugiego piętra. Trzecia, że trwałe i do ruiny nie tak prędkie. Czwarte że łacnej inwencjej nie trzeba wschodów wymyślać, które wielką trudność zwykły czynić, ani się po nich chodząc mordować. Nakoniec wiatrom nie tak podległe, a za tym i zimnu, na które w naszym septentrionie najwiękzy ma być respekt. Więc pozór swój przecie mieć mogą, zwłaszcza, gdy na wyniosłym miejscu dla prospektu i gdy dach do wysokości ścian proporcjonalny”.

Nie znaczy to jednak, aby wszystkie dwory wiejskie były jednopiętrowe. Zwłaszcza murowane zamożnej szlachty i magna­tów przeważnie były dwópiątrowe, zaś średnio-zamożny szlachcic, naśladując „pałacową” architetkturę bogatych, często z drzewa wznosił drugie piętro. Bardzo rozpowszechnione były też wszel­kiego rodzaju facjaty, mansardy, piąterka i narożniki piątrowe. które znakomicie przyczyniły się do urozmaicenia ogolonej sylwety dworu.

[s. 110]

Jądro dworu stanowił czworobok, bądź to znacznie wydłużo­ny, bądź też do kwadratrwej przybliżony formy. Taki budynek nie­wątpliwie prostotą swych kształtów przypominał by stodołę, gdyby nie liczne przybudówki, alkierze, skrzydła. Charakterystyczną ce­chą dworu polskiego jest, że powstawał on i rozwijał się niejako odśrodkowo, często w ciągu kilku pokoleń, w miarę tego jak wzrastał ród, podnosił się dobrobyt, mnożyły potrzeby i wymaga­nia. Dziad pobudował korpus środkowy, ojciec dodał narożne alkierze, wnuk rozszerzył je, dodał piętra, facjaty. Każda z tych części składowych nosiła cechy charakterystyczne zarówno epoki, w której powstała, jako też gustu oraz zamożności swego funda­tora. Tym sposobem dwór był niejako kroniką żyjącą danego rodu, odmiennych losu kolei, jakie przechodził w ciągu stu lat lub więcej, a także wymownem świadectwem rozwoju ekonomicz­nego i umysłowego, kierunków architektonicznych oraz prądów kulturalnych, którym podlegał kraj i jego obywatele. Całość zaś była nader urozmaicona i w wysokim stopniu malownicza.

Najpospolitszym dodatkiem były alkierze narożne, jakie wi­dzimy na załączonym rysunku dworu modrzewiowego w Czarno­żyłach, lab starego dworu w Kowalewszczyźnie (Rysunek nasz niezbyt wyraźnie uwydatnia te alkierze). Takich narożników mie­wał dwór cztery, częściej zaś dwa. Były one niewątpliwie pozo­stałością dawnych baszt, gdy dwory dla częstych napadów wzno­szono warowne. Z czasem straciły całkiem znaczenie obronne, mimo to powtarzają się stale nawet w XIX wieku, co świadczy wymownie o wielkiem znaczeniu tradycji w naszem budownic­twie wiejskiem.

W miarę potrzeby rozszerzano alkierze, wtedy tworzą one osobne skrzydła, jak to widzimy na rysunku przedstawiającym sta­ry dwór polski w Jackowszczyźnie, w ziemi Grodzieńskiej. Nie na tern jeszcze koniec: ilość, rozmaitość tych przybudówek jest wielka a charakter ich nader różnorodny. Nie pośmiał by szlach­cic, jeżeli nawet znacznej dochrapał się fortunki i urząd wysoki piastował w powiecie, zburzyć zbyt ciasny dworek ojcowski, — gdy ten niewystarczał zwiększonym potrzebom bardziej wystawne­go życia i warunkom szerokiej gościnności — a na jego miejsce nowy, obszerniejszy wystawić. Do takiego kroku zmuszała go chy­ba ostateczność, gdy stary dworek stał się łupem płomieni, lub do tego stopnia podupadł i spróchniał, że naprawa była niemoż­liwą. Na ogół zaś zaradzano w ten sposób, że dorabiano bez końca alkierze, skrzydła, do skrzydeł nowe alkierze, przejścia, facjaty, galerje, krużganki, często gęsto bardzo dowolnie, bez planu i symetryi, jak chwilowa potrzeba, moda i fantazja właś­ciciela dyktowały, jak pozwalały warunki terenu. W taki sposób

[s. 111]

powstawał kompleks budynków połączonych z sobą, bynajmniej nie jednolity, lecz mimo pewną ekcentryczność wielce malowniczy i typowy, jak o tern świadczy np. piękny dwór w Rusinowiczach gub. mińskiej, którego podobiznę załączamy.

Ścian dworu, póki były nowe, niczem na zewnątz nie po­krywano, dopiero gdy postarzały, „kożuchowano” je tynkiem i bielono.

Niezmiernie typową częścią każdego dworu polskiego jest ga­nek. Początkowo, t. j. do XVI wieku dwory, zwłaszcza szlachty uboższej, obchodziły się bez tego dodatku, natomiast już w XVII wieku staje się on powszechnym do tego stopnia, iż dziś wysta­wić sobie dworku wiejskiego bez tego upiększenia niepodobna. Ganki zwykle bywały drewniane, nawet w tych razach, gdy dwór był murowany. Również jak sam dwór raczej oryginalnym, na wskroś swojskim kształtem nas zachwyca, niż bogactwem ozdób, tak ganek odznaczał się skromną prostotą, mimo to posiadał du­żo wdzięku. Lekki daszek,. oparty na dwóch lab czterech kolu­mienkach, ze szczytem prostym, jak np. w „Mazurach” w miń­skiem lub w Jackowszczyźnie, w ziemi grodzieńskiej, lub też ze szczytem barokowym, jak np. w Paplinie na Mazowszu. Dodać wypada, że podobne szczyty barokowe rzadkie są na Litwie, na­tomiast pospolicie trafiają się w innych kraju dzielnicach. Niez­będnym dodatkiem, bez którego nie obchodzi się żaden ganek, jest to okap, umieszczony od czoła, poniżej szczytu, przykryty zwykle gontami lub dranicą. Bez tego okapu ganek traci swój polski charakter. Okienko w szczycie jest zarazem ozdobą i służy dla oświetlenia poddasza. Słupki, na których opiera się daszek, by­wały ozdobne, przeważnie graniaste, rzeźbione, od początku XIX wieku, pod wpływem empiru poczęto robić okrągłe, równe, zwykle wybielone, naśladujące naiwnie klasyczne kolumny marmurowe świątyń greckich. Ganki oszklone pojawiają się w czasach saskich, noszą przeważnie wyraźne cechy boroku.

[s. 112]

Znaczenie, jakie miewał ganek, po mistrzowska opisał J. I. Kraszewski, niezrównany znawca życia wiejskiego, w swej powieści „Komedianci:”

„Ganek dawniej u szlachcica w ciepłą roku porę był najulubieńszem jego schronieniem; nie było ta duszno jak w izbie; wi­dać z niego całą gospodarkę, bo często i łany, a zawsze drogi i ścieżki, całe obejście gospodarskie, gumna, obory i folwarczne budowle. W ganku łatwiej znalazł pana wieśniak, rozmówił się z jegomościa przechodzący ekonom; sam jeden siedząc, nie był samotnym, wzrok jego czuli wszyscy. Bocian mu klekotał na sta­rej olsze, rżały w stajence koniki, gruchały gołębie, a z sąsied­niego kościoła dzwonek godziny dnia przypominał. U nóg dzie­dzica legiwał stary Rozbój, towarzysz jego ilekroć pieszo za próg domu się ruszył. Często Brzozosia wyszła z przeciwka i stanąwszy na progu rozpoczynała gawędę, często Frania siadała przeciw nie­go z pończochą, czasem idący ze stajni parobczak stanął do roz­mowy, gumienny sparł się na chwilę o słóp i wyspowiadał się z dziennych robót, których doglądał. Tu wyniósłszy stół, na­krywano nieraz do obiadu, podwieczorku, wieczerzy; tu miały miejsce obrady wiejskie, którychby ciasny domek szlachecki nie objął, gdy cała na nie stoczyła się ze wsi gromada; tu przyjęcie wianków, odbieranie włóczebnego, powinszowania i prośby…Wie­czorem późniejszym, gdy mrok zapadał, a w izbie ciemnieć poczynało, stary Sodalis marianus z książeczki mógł czytać jeszcze w ganku i domówić resztę pacierzy—a tak dzień w ganku upły­wał wesoło…”

Jakkolwiek dwór szlachecki odpowiadał przeważnie potrze­bom praktycznym, jakkolwiek prostota życia i obyczajów przodków naszych nie pozwalały na zbytnią ozdobność, przecież nie brako­wało już w XVII wieku dworów wspanialszych, o bogatej artyku­lacji, z „wystawami”, galerjami, „loggiami” lub wykuszami, z pod­cieniami misternej, chociaż ciesielskiej roboty, z wieżyczkami, kopułami, pod dachem kunsztownej czasem struktury z „czterema wierzchami” z „gwiazdami” i „karczochami” zdobiącemi szczyty i przyczółki. Dwory takie swym oryginalnym i prawdziwie artys­tycznym wyglądem budziły zachwyt nawet u podróżnych cudzo­ziemców, francuzów, którzy w pamiętnikach swych szeroko roz­pisują się o „wspaniałej polskiej sztuce ciesielskiej”.

Do szczytu rozwoju swego dochodzi dwór nasz w wieku XVIII, to też mówiąc na ogół o „storopolskim dworku” zwykle ma się na myśli borokowy typ jego. Na początku wieku XIX empir ob­dziera dworek nasz z malowniczych ozdób barokowych, pozosta­wia natomiast charakterystyczne proporcje, rozszerza ganek, na­dając mu charakter greckiego portyku.

[s. 113]

Następująca doba romantyzwu nie minęła, nie pozostawiwszy pewnych śladów na budownictwie wiejskiem. Gdy po burzliwych latach epopei napoleońskiej nastąpiło głuche zacisze pod wpływem reakcji, która zapanowała nad całą Europą, umysł ludzki, nieznajdując zwykłego ujścia w życiu społecznem i politycznem, zwró­cił się ku przedmiotom fantastycznym i odległym, szczególnie pocią­gały ku sobie wieki średnie, owa epoka ciemna, zamało zbadana, nęcąca czarem tajemniczym przeczulone zwłaszcza natóry. Kult średniowiecza nie pozostał w ramach literatury nadobnej, roman­sów rycerskich i balad, niebawem miał on przybrać kształty bar­dziej realne, chociaż niewątpliwie nieco butaforskie. W roman­tycznych zakątkach ‘parku poczęto wznosić sztuczne ruiny gotyc­kie, nawet budynkom gospodarczym, spichrzom, stajniom i t. p. starano się nadać wygląd zamków niby-gotyckich. Oczywiście tylko bogatsi mogli sobie pozwolić na taki zbytek. Fałszywie pojęty ro­mantyzm najmniej może dał się we znaki dworom naszym, a to dzięki powszechnemu na on czas jeszcze przywiązaniu do tradycji, do ustalonych wiekami form. Nie obeszło się wprawdzie tu i ów­dzie bez arkad i ostrołuków gotyckich, naiwnie z drzewa naśla­dowanych i najniepotrzebniej przyłatanych bądź. to wewnątrz bądź na zewnątrz dworku wiejskiego, na ogól jednak moda minęła dość prędko, nic zmieniwszy jego ogólnego charakteru.

Zanim przekroczymy próg domostwa szlacheckiego, warto na chwilę rozejrzeć się wkoło, nieco uwagi poświęcić jego pozycji:

„Najwcześniejsza tedy—czytamy w „Nauce budowniczej”— albo równina, albo niewielki pagórek z prospektem wesołym”.

Decydująco na wybór placu pod nowy dwór wpływały za­zwyczaj trzy względy: po pierwsza: obronność miejsca. Jakkolwiek warunek ten dość dawno stracił rację bytu, przecie tradycyjnie niewątpliwie starano się zachowywać go, jeżeli nie dla obrony przed tatarami i szwedami, to przynajmniej w obawie przed szla­checkim zajazdem sąsiada. Do naszych czasów przechowały się jeszcze niektóre stare dworki opasane w kolo jakim takim wa­łem, ostrokołem i fosą. Wzgląd drugi był estetyczny, aby dwór z daleka był widoczny i malowniczo się przedstawiał. Wobec nizkich rozmiarów dworu tylko naturalna wyniosłość gruntu mo­gła mu nadać pewien pozór. Trzeci nareszcie wzgląd, najważniej­szy pono, natury praktycznej: aby z okien dworu lub z ganku można było okiem objąć całe gospodarskie obejście, budynki fol­warczne a także, o ile można, jak największą część pól przyna­leżnych do dworu. Nie rzadko stawiano jednak dwory w dolinie, zwłaszcza jeżeli zatem przemawiała blizkość rzeki lob jeziora.

[s. 114]

Zwyczajem staropolskim przestrzegano pilnie, aby dwór był budowany „na jedenastą godzinę”, t. j. aby jego fasada frontowa miała pełne słońce w tej porze dnia, gdy ono nie dobiega jesz­cze południa. Tym sposobem wszystkie strony domu miały słońce o pewnej porze dnia.

Zasadnicza różnica zachodzi co do położenia chaty chłop­skiej i dworu: podczas, gdy chata przeważnie szczytem obrócona jest ku drodze, dworek wiejski, najbiedniejszego nawet szlach­cica zaściankowego, obraca się frontem ku bramie wjazdowej.

Za domem z reguły bywał owocowy ogródek, gąszcz wiśnio­wy, nieduża pasieka, słowem to wszystko, co służy ku miłemu wczasowi, natomiast przed domem było typowe gospodarcze podwórze. Rozłożysta lipa, dając cień latem, nie zasłaniała jednak „prospektu”; moda zasadzania podwórza gęstemi klombami drzew i krzewów na wzór niby parku angielskiego w zmniejszeniu, zapanowała dopiero w pierwszej połowic zeszłego wieku, również pod wpływem romantyzmu i bajronizmu. Gorzko narzekali na te nowinki praktyczni gospodarze starej daty, co nader wymownie potwierdził Ignacy Chodźko ustami swego „Kwestarza”:

„Na dziedzińcach przedtem równych, czystych i zielonych, te­raz zasadzają krzaki rozmaite, gęsto a w nieładzie, tak że choć tam budy staw na cietrzewie. Gdybyż to tylko u możnych panów, to z Panem Bogiem, oni mają komu dopatrzyć ich gospodarstwa, ale brat szlachcic stroi swój dziedzińczyk w p1ąby czy k1ąby (bo dalibóg niewiem dobrze jak tam te zarosłe po modnemu nazywają) i widzieć nie można z domostwa swojego ani swej czeladki, ani swej stodoły ani swojego spichrza; a im ość dobrodzika jakby zrzekła się widoku swych krówek, swych gęsi, kaczek i indyków, na które wszakże dobrze patrzeć by powinna, zasłania je lasem, wązkie tylko w nim wycinając ścieżki, które jeszcze z pańszczyzny wyczyszczać i piaskiem żółtym wysypywać po trzeba”.

Moda taka przetrwała znacznie dobę romantyzmu, w wielu majątkach na Litwie dziś jeszcze widzimy w środku dziedzińca przed dworem krąg z drzew liściastych i krzewów, które z biegiem lat rozrosły się i tworzą często gąszcz nieprzenikniony, kędy na­wet promień słońca z trudem może się prześlizgnąć, mimo to posiadają one swój wdzięk niewątpliwie, to też ze wszechmiar chwalebnym jest konserwatyzm tych właścicieli, którzy wbrew nowej modzie nie decydują się wyciąć drzew sadzonych ongi mo­że ręką ich dziadka – „bajronisty”. Na ogół atoli uznano dziś, że nie należy zasłaniać widoku dworku, to też gąszcza romantyczne ustępują stopniowo bądź to równym, kobiercowym trawnikom, bądź kląbom kwiatów. I w danym razie motywem jest raczej moda

[s. 115]

chwilowa i chęć naśladownictwa, niżeli praktyczno-gospodarskie względy.

A teraz: „niech będzie Imię Chrystusa Pana pochwalone”— przestąpmy próg szlacheckiej siedziby.

Zaraz na wstępie wita nas napis wycięty na belka:

„Boże, ci ludzie, którzy tu bywają

Czego nam życzą, niech to sami mają”.

Z wdzięcznością przyjmujemy takie życzenia, gdyż i nasze nawzajem chęci dla tego domu i dla jego mieszkańców są jak najszczersze. Sądzę, że nie odmówią nam tu gościny, nie pusta bo­wiem ciekawość przywiodła nas pod tę strzechę, ale cześć głę­boka dla tego staropolskiego gniazda, dla jego przeszłości i tra­dycji, dla obyczaju, który tu panował. Warto się rozgościć i przyjrzeć wszystkiemu po trochu: i ścianom i kątom i sprzętom… Podobno jak człowieka nie należy sądzić wyłącznie z ubrania, tak szata zewnętrzna dworku naszego ulegając też stale wpływom zewnętrznym, nie jest w tym stopniu charakterystyczna jak jego wnętrze. „Bliższa koszula ciała, niż kaftan” najbliższe zaś czło­wieka są te ściany, które zamieszkuje, tu na każdym kroku zo­stawia ślady swych upodobań, rozwoju umysłowego, trybu życia, nawyknień. Tym sposobem mieszkanie nasze ze wszystkiemi do­datkami, meblami i sprzętami począwszy od biurka pana domu, kończąc na szczoteczce od zębów, jest niejako summa naszych potrzeb życiowych, towarzyskich, umysłowych i estetycznych. Ba­dając wnętrze dworku szlacheckiego, poznajemy życie domowe, zwyczaje i obyczaje tych pokoleń, które tu żyły, a zatem obraz rozwoju kulturalnego tej warstwy szlacheckiej, tak licznej u nas, której wpływ na cały rozwój historji naszej był decydujący.

Dwie były charakterystyczne cechy umysłu szlacheckiego: po­czucie korporacyjne a jednocześnie wybitny indywidualizm. Cechy niby wręcz przeciwne, mimo to umiano je znakomicie godzić. Dzięki temu właśnie instyktowi korporacyjnemu, czyli stadnemu, cały stan szlachecki tworzył niejako jedną rodzinę; tytuł „panie bracie” niebył czczym frazesem, fałszem towarzyskim, gdyż brater­stwo z krwi i ducha, z wyglądu, wierzeń i obyczaju łączyło całą szlachtę ze wszystkich kraju dzielnic. Jednaki był typ, strój, jed­naki sposób życia i otoczenie.

Jeżeli wspomnieliśmy o indywidualności szlacheckiej, to była to również indywidualność zbiorowa, czyli kastowa, która oddzie­lała cały stan szlachecki od reszty kraju mieszkańców.

Dzięki tym właśnie przymiotom szlachty, nasze dworki zie­miańskie, zwłaszcza co do wewnętrznego ich urządzenia były niezmiernie

[s. 116]

podobne do siebie, jednocześnie zaś różniły się zasadniczo zarówno od chat wieśniaczych jako też od domów zamożniejszych mieszczan. Nieznaczy to, że wszystkie dwory podług jednego planu były budowane, przeciwnie, rozmaitość na tym punkcie panowała wielka, wszystkie jednak co do cech zasadniowych mają charak­ter wspólny, gdyż wspólna myśl, jednakie potrzeby miarodajne były przy budowie.

Przedewszystkiem należy nam zwrócić uwagę na rozkład po­kojów dworku szlacheckiego. Przekroczywszy próg domostwa, na wstępie znajdujemy się w sieni, jest to najobszerniejsza z izb, zarazem najbardziej typowa. Sień dzieliła całe domostwo na dwie części, zajmując cały jego środek. Od przodu miała wejście z dzie­dzińca, naprzeciwko zaś wyjście do ogrodu, po obu stronach na — lewo i na prawo drzwi do dalszych apartamentów. Ściany sieni pokrywały zbroje, rozwieszone na kołkach, przyrządy łowieckie, siecie, trofea wojenne i myśliwskie, często wisiały tu portrety antenatów, wzdłuż ścian biegły ławy malowane, komin potężnych rozmiarów oświecał i ogrzewał.

Wspomnieliśmy już na wstępie, że całe nasze życie społecz­ne rozwinęło się na wsi, do tego więc musiał być dostosowany dwór szlachecki. Sień była niejako częścią reprezentacyjną tego dworu. Tu więc przedewszystkiem odbywały się sejmiki, tu w razie niespodzianego napadu na alarm gromadziła się czeladź, chwy­tała za broń i pod dowództwem pana domu gotowała się do od­parcia najezdników. Lecz mimo częstych niebezpieczeństw, mimo napadów szwedzkich, tatarskich, kozackich, kronika dworu szla­checkiego nie składa się wyłącznie jeno z kart krwawych, prze­ciwnie, po niebezpieczeństwach następowały lata całe słonecznego spokoju. Wtedy bujnie rozwijało się życie towarzyskie: odwiedzi­nom, zabawom, kuligom nie było końca. Grunt zaś, że dobrą i złą dolę, chwile największego niebezpieczeństwa i szalonej zabawy spotykano z tym samym niezrównanym animuszem. Szlachta szła na bitwę jak w tan, ale też tańczyła ogniście, jak gdyby zamiast domorosłej kapeli sto armat im grało… a wióry leciały z dębowej posadzki. Jako najprzestronniejsza ze wszystkich komnat dworu— -sień najbardziej nadawała się do tanecznej zabawy. Tu stawały pary do „polskiego”, z wolna a posuwiście przy szeleście robron i kręceniu wąsów rozwyał się wąż taneczny, drzwiami w lewo, w prawo, przez wszystkie dworu komnaty i sale, pokoje, izby, iz­debki, galerje, komory, alkierze, znowu z powrotem do sieni. Następnie, gdy starsi zasiedli do kielichów, tu młodzież bardziej skocznym oddawała sie tanom, prowadziła wdzięczne reje i firleje, tańczyła „galardę” i „gonionego”.

Gdy zaś śród zabawy świątecznej nagła gruchnęła wieść, że

[s. 117]

kraj w niebezpieczeństwie, nigdzie indziej jeno tn do wojennej szykowano się wyprawy, ze ścian zdejmowano zbroje, czyszczono i przymierzano, ostrzono szable, lano kule ż ołowiu.

W czasach pokoju tu młodzież wprawiała się do szabli lub czyniła przygotowania do łowów.

Sień była miejscem wszystkich uroczystości rodzinnych i fes­tynów: tu odbywały się zrękowiny, wesela, chrzciny. A kiedy szlachcic dokonał poczciwego żywota, tu w pośród sieni, gdzie dzieckiem igrał, gdzie jako młodzian w pląs prowadził swą bohdankę, gdzie jako dojrzały mąż z sąsiadami sejmikował—spoczął na katafalku. Gdy pochowano zwłoki na pobliskim cmentarzu, krewni, domownicy i przyjaciele tu w sieni wyprawiali stypę.

Bywała w prawdzie w każdym większym zwłaszcza dworze osobna jadalnia, gdy ta jednak licznych gości pomieścić nie mogła, ustawiano w obszerniejszej sieni rzędami stoły i tu ucztowa­no. Na noc zaś, sprzątnąwszy stoły i zydle, zaścielano sień całą sianem wonnem i podczas gdy dostojniejsi goście udawali się na spoczynek do pokojów „przyjacielskich”, młodzież spała tu pokotem.

Z czasem, w miarę jak się zmieniały obyczaje, rozdzielono sień na dwie części. Pierwsza od podwórza, była tak z włoska na­zwana „anticamera” czyli przedpokój, gdzie szeregiem wzdłuż ścian siedzieli hajducy, gwarząc z cicha lub drzemiąc w oczekiwaniu swych panów. Druga zaś połowa dawnej sieni, większa, położona od strony ogrodu, przekształciła się na „salon” i tu się odtąd koncentrowało życie towarzyskie.

Sień dawna, jak wspomnieliśmy, dzieliła całe domostwo na dwie połowy, jedna była męzka i czeladna, druga zaś przeważnie „białegłowska”. Na lewo zaraz wchodziło się do „kancelarii”, tu niepodzielnie panował gospodarz, zaś jejmość rzadko tylko przystęp

[s. 118]

miała do tego sanktuarium. Przy drzwiach wisiała tu am­pułka z wodą święconą, a na sarnich rogach klucze od spichrza, wozowni, lamusa i piwnic. Tuż szafka z półkami do zachowania regestrów gospodarskich, przy oknie kantorek, na nim oprócz przy­borów piśmiennych pierwsze miejsce zajmował kalendarz oraz sporych rozmiarów księga „dyarjuszem” zwana. Tu bez różnicy zapisywano najważniejsze wypadki tak z życia publicznego jako też prywatnego, więc daty zwycięstw, koronacyj, sejmów, jako też dni urodzin, wesela lub śmierci bliższych lub dalszych krewnych i przyjaciół. Tu zapisywano mowy sejmowe a także „mowy aktom weselnym i pogrzebowym i różnym powinszowaniom służące” ja­ko też kazania głośnych w swoim czasie złotoustych „których oz­dobnej wymowie ten cud przyznawano, że sławę Ciceronów i Scipjonów wskrzeszoną w osobach swoich wystawili”, a to aby „celniejszych polskich Krasomówców od zguby windy kować” i swa­dę polskę „do głośnej wieków potomnych pamięci podać”. Dalej znalazłeś tam wierszyki i zabawne dykteryjki obok sentencyj mo­ralnych, a nareszcie spostrzeżenia gospodarskie i arkana doktor­skie na różne defekta tak ludzkie jak końskie.

Umeblowania kancelarji dopełniało proste łóżko, skórą koń­ską przykryte; tu sypiał jegomość wtedy, gdy nie dzielił łoża mał­żeńskiego. Na tej połowie dworu były pokoje synów, a także domowej, męzkiej czeladzi.

Druga połowa dworu była „białogłowska”, tu obok wspólnej sypialni rodziców mieścił się „fraucymer” jejmości, gdzie doglą­dała robót niewieścich, sama nie rzadko siadając za krosna lub trudniąc się przędziwem. Dalej tradycyjna „apteczka”, sanktuar­ium pani, gdzie obok najrozmaitszych smakołyków, owoców, pier­niczków i nalewek znalazłeś też moc dryakwi i ziółek leczniczych od wszelkich słabości. Panieński alkierzyk córek wypełniał tę połowę dworu.

Dalsze apartamenta mieściły się zwykle w skrzydłach. Więc przedewszystkiem pokoje gościnne, które ze względu na rozwinię­te życie towarzyskie na wsi były niezbędne i stanowią charakterystyczną cechę dworu polskiego. Toć już w „nauce budowniczej” czytamy: „Pod tymże dachem ma być apartamencik przynajmniej o paru pokojach i komorą z ustępem dla gościa zacnego gdy się trafi. Bo prowadzić go pod inszy dach, przez podwórze nie kształt i nie polityczna dyskrecja. Samemu zaś z izb swych ustępować i rumować się ze wszystkiem, niewczas srogi.” Niemniej charakterystyczną cechą życia wiejskiego szlachty w wiekach ubie­głych stanowili tak zw. rezydenci i rezydentki, tem liczniejsi im dwór był bogatszy. I ci zwykle mieścili się na skrzydłach lub na piąterku. Kuchnia tworzyła zazwyczaj osobny budynek i pod

[s. 119]

osobnym dachem, połączony z głównym dworu korpusem jeno wazką galer ją lub kurytarzem, a to dla nieznośnego faetoru, i który tam panował. „Bo w Polsce kuchnia być nie może ochędożna, dla tego, że w niej siła warzą, siła pieką, siła smażą kur, gęsi prosiąt, carnificina sroga.”

Wszystko to są typowo polskie cechy, które też wpłynęły na ukształtowanie się dworu wiejskiego. Jeżeli dodamy, że przy pobożności przodków naszych, nierzadko szlachcic, zwłaszcza bo­gatszy, w osobnem skrzydle miewał domową kapliczkę, a przy kaplicy zakrystję oraz apartamencik dla ks. kapelana, łatwo w umyśle odtworzymy całość takiej siedziby, wielce urozmaiconej a zarazem na wskroś swojskiej, staropolskiej.

Podobnie jak ściany i dach, tak też i części wewnętrzne dworu były wyłącznie roboty ciesielskiej. O sufitach wspomniałem już, że znano tego rodzaju tylko, które dziś powszechnie „polskiemi” nazywamy i które stosunkowo dość często jeszcze spotkać można na Litwie. Jest to właściwie powała z desek ułożonych na belkach poprzecznych, belki zaś z kolei oparte na potężnym balu wyciosanym z olbrzymiego modrzewia, który nazywają siostrzanenem, w innych zaś okolicach sosrębem. Na tym siostrzanie cieśla zwykle wyrzynał rok budowy, krzyż, Imię Zbawi­ciela i Bogarodzicy, czasem jaką moralną sentencję, niekiedy zaś, chcąc kunszt swój wykazać, majster wyciosał herb dziedzica. Nie-znaczy to, aby w Polsce jedynie ten rodzaj pałapów był znany,

[s. 120]

bynajmniej, zwłaszcza za Sasów rozpowszechniły się sufity z bogatemi sztukaterjami, a nawet zwierciadlane, ale to tylko w pa­łacach wielkopańskich, dworki szlacheckie pozostały wierne tra­dycji i dopiero w XIX wieku spotykamy sufity t. zw. „podrzu­cane”, t. j. tynkowane wapnem.

Mojem zdaniem atoli stare „polskie” sufity niewątpliwie piękniejsze, zapewne też tańsze i praktyczniejsze, przeto jak najbardziej zasługują na rozpowszechnienie. Dodać jeszcze wypada, że belki pułapu w dawnym dworze odgrywały nieraz rolę w tra­dycjach rodzinnych. Były albowiem między niemi szczęśliwe i złe. Pod którą w sypialni rodziła się zdrowo i pomyślnie dziatwa lub młoda córka odebrała wyznanie od pożądanego konkurenta, pod którą pan domu otrzymał pomyśną wiadomość o walnem zwycięztwie — ta belka uchodziła następnie za szczęśliwą.

Podłoga czyli „pawiment” również bywały z prostych tarcic,, sosnowych lub jodłowych, gdzie zaś był potemu materjał, więc i dębowych, gdyż „naszym kowanym nogom naljepsza dębina”. Podłogi nie malowano, lecz w lecie potrząsano ją zielem i kwia­tami, zwłaszcza majeranek i goździki były ulubione. Dopiero w XVIII wieku rozpowszechniły się w bogatszych dworach posadzki „w arkusze” lub „tabulatury”, odpowiadające naszym parkietom.

Grubej, cieselskiej roboty były też drzwi, obracały się one przeważnie na drewnianych wieszach, zamykały na wrzeciądz rów­nież drewniany, zawiasy i zasuwy żelazne, chociażby wiejskiej, kowalskiej roboty spotykamy w większych dworach i zamkach. I pod tym względem wykwintny, rozmiłowany w przepychu wiek XVIII znaczne spowodował zmiany.

Okna czyli „wyglądy” miewały szyby wyłącznie małych roz­miarów, oprawne w ołów lub drzewo, jeszcze w XVII wieku bar­dzo rozpowszechnione były zamiast szkła błony pęcherzowe lub papierowe, napojone tłuszczem. Dziś niektórzy właściciele, chcąc widocznie wykazać zamożność domu, zastępują dawne, drobne szy­by, szybami wielkich rozmiarów. Uważają nawet za oznakę szcze­gólnej elegancji i postępu mieć okna o jednej tylko lustrzanej szybie. Otóż podobne szyby stosowne są może dla wystaw skle­powych, natomiast zwykłym oknom nadają wygląd ślepych oczodołów i nieharmonizują ze staroświeckim wyglądem dworu. Prze­ciwnie, im mniejsze są szyby, tem bardziej stylowo wygląda ca­łość. W każdym razie zwykłych rozmiarów okno powinno składać się nie mnie jak z ośmiu szyb, jeżeli zaś dwór ma charakter XVIII wieku, szyby po winne być jeszcze mniejsze, natomiast licz­ba ich większa, 12—20 na każde okno.

Okiennice z tradycyjnem „serduszkiem” znacznie podwyższa­ją nastrój swojski.

[s. 121]

Z powyższego opisu możnaby wnosić iż dwory średnio i mniej zamożnej szlachty do końca XVII wieku miały wygląd bardzo prosty i niemal ubogi. Taki sąd był by jednak błędnym. Prosto­cie zewnętrznej towarzyszyło bowiem wewnątrz często takie bogactwo dekoracyj, które by dziś w zachwyt wprowadziło każdego zbiera­cza i pochłonęło by całą fortuną. W owych czasach na podobny zbytek mógł sobie pozwolić byle szlachcic, to wszystko bowiem „nic” nie kosztowało, gdyż płaciło się jedynie krwią własną i na­rażeniem życia. Grosz był na ogół rzadki, dla szlachcica zaś, któ­remu pod utratą szlachectwa niewolno było „łokciem”, t. j. kupiectwem zarabiać, jedynym sposobem zbogacenia się była wojna. Ziemia dawała mu bez trudu obfite utrzymanie: chleba i mięsa, mleka i miodu w bród, dochody natomiast były mierne, w obce małej ilości konsumentów, złej komunikacji. Zwłaszcza zaś po wojnach szwedzkich dobrobyt krajowy podupadł znacznie. Nie dziw wię, że budując nowe gniazdo szlachcic zmuszony był liczyć się z każdym groszem, robić oszczędności nawet na żelaznych zawia­sach lub szybach okien. Tradycyjna na onczas jeszcze oszczędność nie mało też ze swej strony wpływała. Natomiast lubiano popi­sać się bogactwy zdobytemi na wojnie, świadczyły bowiem równie o zamożności domu jak i cnotach osobistych, waleczności, gospo­darza i jego synów przytem znakomicie umilały pobyt i zaspa­kajały potrzeby estetyczne. Ponieważ zaś wojny toczono przeważnie na wschodzie – z turkiem i tatarem, więc i łupy były wschod­nie. Przeważnie była to broń, siodła, rzędy, często bardzo kosz­towne, nabijane złotemi i srebrnemi blachami, wysadzane drogiemi kamieniami i nie mniej cenne tkaniny: wschodnie kilimy, kobier­ce perskie, adamaszki, makaty. Jak widać z ówczesnych inwentarzów średnio-zamożny dwór posiadał często kilkaset kobierców, makat i t. p. Przykrywano niemi ławy, stoły i łóżka, zawieszano całe ściany. Nadawło to mieszkaniu wprawdzie charakter wschodni, któremu jednak nie sposób odmówić własnego uroku. Bogactwo barw dodawało wnętrzom ciepła blasku i okazałości, zaś miękkość materji, zasłaniających surowe ściany, czyniły tu pobyt rozkosznym. Ten egzotyczny wygląd był jednak raczej przypadkowym, nie wy­pływał z wewnętrznych upodobań szlachty. Dowodem tego, że wszel­kie sprzęty, które nie pochodziły z łupów wojennych, kupowane za grosz gotowy bądź w kraju bądź sprowadzane z zagranicy, miały charakter najzupełniej zachodni, tak samo jak zachodnią była ar­chitektura całego dworu. Sprzętów domowych liczba i rozmaitość nie były duże. Pominąwszy bowiem stoły, ławy i zydle, które były miejscowej, najprostszej roboty, posiadał dwór zaledwo kilka sprzę­tów, lecz były to często rzeczy prawdziwie kapitalne. Więc, „almarja”, czyli szafa (gdańskie były zwłaszcza cenione) „służba”, czyli

[s. 122]

kredens, często bogato rzeźbiony, bardzo rozpowszechnione były wszelkiego rodzaju „sepety”, kufry, szkatuły, puzdra, czasem kun­sztownie okowane, czasem misternej sztukwarkowej roboty, t. j. ozdobione intarsjami z różnokolorowego drzewa.

Arcydzieł sztuki malarskiej nieznalazłeś pod strzechą szla­checką, lecz były tam konterfekty przodków, nie tyle artystyczne jak wielce charakterystyczne i dokładnie odtwarzające epokę. Nie brakowało też obrazu świętego nad łóżkiem oraz ampułki z wodą święconą przy drzwiach.

W XVIII wieka wnętrze dworu ulega znacznym zmianom, stopniowo traci ono swój wygląd wschodni, wojny szwedzkie i do­mowe niesnaski niejeden stary dwór z dymem puściły, ponisz­czyły wiele starych, cennych zabytków. Pojedyncze okazy: szabla turecka, czy rząd wschodni, zdobyte przez ojca lub dziada bądź to pod Wiedniem lub wcześniej, są to tylko drogie pamiątki i nie nadają wnętrzu ogólnego charakteru.

W prawdzie pan ojciec nie inaczej jeszcze jak na perskim kobierczyku wyliczał synalkom „po ćwierciach bolesne dziesiątki”, taki kobierczyk zdobi też łóżko, kanapę, lecz nie zawieszano już niemi całych ścian, ustąpiły tańszym „brokatelowym” obiciom. Ko­lor obicia bywał czworaki: karmazynowy, zielony, żółty i błękitny. Jakiego koloru były obicia, takiego były firanki, krzesła, kanapy, odpowiednio też nosił pokój nazwę: „żółtego, zielonego i t. p.”

Po „adamaszkowych” i „brokatelowych obiciach nastąpiły płócienne, malowane w kwiaty, które następnie zamieniono papierowemi. W pałacach możnych panów malowano ściany al fresco, zdobiono sztukaterjami i złoconemi lisztwami, wykładano zwierciadłami, podczas gdy ubogi szlachcic, którego niestać było bodaj na najtańsze obicia pobielał swe kąty wapnem z kredą.

Wpływ francuski coraz bardziej był widoczny, ławy i zydle ciesielskiej roboty ustąpiły bardziej wytwornym krzesłom, fote­lom, szezlongom, kanapom i taboretom, podczas gdy ciężkie re­nesansowe i barokowe „almarje” i kredensy zamienione zostały lekkiemi serwantkami, kantorkami, girydonami, berżerkami, trumoarami, nie wyłączając pozłacanych… kroszoarów (do plucia). Nic potrzebuję dodawać, że takie zbytki dostępne były tylko ma­jętniejszym. Szlachcic ubogi z konieczności musiał być – konser­watystą.

Mody się zmieniają prędko pod wpływem potężnych wstrząśnień politycznych, zwłaszcza gdy te mają podkład ideowy. Tak było po rewolucji francuskiej, po której bezpośrednio rozegrał się wielki dramat Napoleoński. Blichtr wieku XVIII znikł bez śladu, już na początku XIX wieka widzimy w dworach naszych meble t. zw. empirowe, przeważnie z mahoniu, z czeczotki lub z jesionu.

[s. 123]

Domowej, stolarskiej roboty, kształtów prostych, zbyt może suchych, oprócz trwałości niezmiernej i innych przymiotów praktycznych posiadają jedną jeszcze zaletę niepospolitą — styl. Tej właśnie stylowości przypisać należy, że się te meble niejako or­ganicznie zrosły z dworkiem naszym z początku wieku ubiegłego. Do twarzy było naszemu dworowi z takiemi meblami, im też było w pokoju babuni dobrze i zacisznie, stały w zdłuż ścian nieco sztywne a takie kochane, takie swojskie jak weteran-napoleonista… a że sumiennej były, mocnej roboty, z najlepszego drzewa, stałyby tak wieki, służyłyby wnukom i prawnukom — gdyby nie wandalizm i nieuctwo, co je wyrzuciły na strych, oddały na zniszczenie żydkom-pachciarzom. Dziś stołeczni antykwarjusze skupują skrzętnie połamane szczątki, by je, wyreperowawszy o ile można, za bajeczne ceny sprzedawać zagranicznym amatorom. My zaś zapełniamy nasze dworki najpośledniejszego gatunku tandetą fabryczną, i co najsmutniejsze — dumni jesteśmy z tego.

Widzieliśmy, że szlacheckie dwory nasze w swoim rozwoju umiały łączyć tradycje z kulturalnemi prądami swego czasu, tym sposobem były skarbnicą najświętszych wspomnień a zarazem wier­nym obrazem swojej epoki. Jeżeli nasze „nowoczesne” dwory i pałace przetrwają wieki, jakież świadectwo dadzą o naszych czasach, naszej kulturze, rozwoju umysłowym i gustach? Przypuszczam, że sąd, który na tej podstawie wyda o nas potomność, niezbyt będzie pochlebny: „Starego nie chcieli uszanować, nowego nie umieli stworzyć”.

Nakreśliwszy w powyższym artykule pobieżny obrazek dwor­ku wiejskiego w różnych stadjach jego rozwoju, bynajmniej nie

[s. 124]

wyczerpałem przedmiotu — o tern możnaby tomy pisać. Jakoż ist­nieją na ten temat w literaturze naszej nieliczne wprawdzie, lecz poważne prace. W pierwszym rzędzie wymieniam doskonałe „Budownictwo drzewne i wyroby z drzewa w dawnej Polsce” Zygmunta Glogera, zmarłego przed niedawnym czasem niezrów­nanego znawcy popularyzatora i miłośnika naszych drogich za­bytków ojczystych. Nadmieniam, że pisząc artykuł powyższy ko­rzystałem z materjałów zawartych w tym dziele, na co ś. p. Z. Gloger za życia jeszcze przysłał mi upoważnienie, dodawszy jesz­cze kilka nader cennych wskazówek, za co niech mi wolno bę­dzie na tern miejscu pamięci Jego złożyć hołd należny.

Niestety wszystkie prace z zakresu budownictwa wiejskiego, mają dla nas ten niedostatek, że pomijają budownictwo na Lit­wie albo zgoła milczeniem, albo w najlepszym razie nieliczne tylko przytaczają przykłady.

Zaradzić temu i zapełnić tę lukę będzie w przyszłości zada­niem „Kwartalnika”. Korzyść z tąd wróżymy dwojaką: po pierw­sze przysporzy się młodym naszym architektom i badaczom budownictwa krajowego nowych, nieznanych i niewyzyskanych do­tychczas wzorów i przykładów, powtóre własnemu społeczeństwu na Litwie pokaże się te skarby, których niedomyśla się nawet— mając je pod nosem. Może przejrzą, uwierzą i ocenią, gdy zoba­czą… wydrukowane.

W tym więc celu zamierzamy od czasu do czasu zamieszczać serje widoczków, przedstawiających najbardziej typowe dwory na­sze na Litwie, z objaśniającym tekstem. Zwracamy się więc do wszystkich przyjaciół wydawnictwa naszego jako też do wszyst­kich światłych ziemian z gorącą prośbą o nadsyłanie nam jak-największej ilości materjałów: fotografii, rysunków, przedstawiają­cych całość jako też charakterystyczne szczegóły oraz rys poziomy. Szczegółowy opis jest pożądany a nawet niezbędny. Nadmieniamy jeszcze, że najskromniejsze, ku ruinie chylące się, stare dworki często z punktu’ etnograficznego i artystycznego większą mają wartość, niż nowe i okazałe.

Wszelkie materjały i wskazówki z wdzięcznością będą przy­jęte i w swoim czasie odpowiednio zużytkowane.

Jan Obst

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply