Koszmarna droga za Bug

Wtedy, gdy Polaków na Wołyniu pozostała tylko garstka, nie zajmowali się już ich mordowaniem, ale chcieli im zabrać wszystko. U Gissyngów nie pogardzili nawet znalezionym na strychu zakrwawionym płaszczem ich syna Bolesława, który poległ pod Janówką w obronie Zasmyk. Gdy zaczęli protestować, bo płaszcz ten stanowił dla nich swoista relikwię, to ustawili ich pod ścianą i ci myśleli, że to ich ostatnia godzina. Gdy któryś z Polaków protestował i stawał w obronie swojego majątku, to banderowcy mordowali go bezwzględnie. W ten sposób zginęła Marysia Ćwikła, gdy do jej domu wtargnęli banderowcy. Wyskoczyła wtedy na podwórko i zaczęła krzyczeć – ratunku! Jeden z banderowców od razu wygarnął do niej z karabinu.

– Dla żołnierzy „Gardy” wylądowanie pod Kiwercami stanowiło ciężkie przeżycie – wspomina Monika Śladewska. – Proponowano im wstąpienie do wojska Berlinga, a oni przecież składali przysięgę na wierność rządowi polskiemu w Londynie. Niektórzy się opierali, chcieli, by ich przerzucono na Bliski Wschód. Szeregowi żołnierze, który nie zaprzątali sobie głowy polityką czekali, co zrobią dowódcy. Jak opowiadał wujek Kardasz por. „Konrad”, uparcie domagał się, by żołnierzy „Gardy” przerzucono na Bliski Wschód. W ówczesnej sytuacji politycznej postulat ten był jednak całkowicie nierealny. Praktycznie życie nie pozostawiało wyboru. Wielu żołnierzy „Gardy” było w szoku po przejściu Prypeci , podczas którego zginęło wielu ich kolegów. Od żołnierzy, którzy przeszli na druga stronę rzeki słyszałam różne wersje przebiegu tej przeprawy. Według moich kuzynów Tadeusza Kardasza i Zygmunta Dąsalskiego winę za tragedię, jaką przeżyło zgrupowanie „Gardy” na Prypeci ponosiło dowództwo dywizji. Wysłało ono dużą kolumnę wojska bez rozpoznania terenu i uzgodnienia czasu i miejsca przeprawy ze stroną radziecką. W podobny sposób myślało wielu żołnierzy „Gardy”. Wszelkie opory żołnierzy przed wstąpieniem do Wojska Polskiego przełamali generałowie Berling i Zawadzki, którzy spotkali się osobiście z nimi, odpowiadając na pytania i rozpraszając wątpliwości.

Polska według Berlinga

– Polska według Berlinga miała być suwerenna, demokratyczna, w dobrych relacjach ze Związkiem Radzieckim. Rząd polski miał być stworzony przez siły walczące w kraju. Miał on też przeprowadzić znaczące reformy społeczne. Moi kuzyni na wszelki wypadek zapytali Berlinga – czy rząd na pewno będzie polski? – Gdy otrzymali odpowiedź twierdzącą, podjęli decyzję o wstąpieniu do wojska. Najpierw poszli do łaźni, później ich umundurowano i przygotowano do przysięgi. Ta była bardzo uroczysta. Ksiądz Śpiewak, były partyzant AK odprawił bardzo podniosłą Mszę św. Później wszyscy otrzymali przydziały do wyznaczonych jednostek i zaczęli się rozjeżdżać. Ja także postanowiłam wstąpić do Wojska Polskiego. Od mamy dostałam błogosławieństwo, ale przed oficjalnym pożegnaniem wzięłyśmy udział we Mszy św., którą na okoliczność mojej decyzji odprawił ks. Burzmiński, nasz dawny proboszcz w Kupiczowie, przebywający „na ewakuacji” w Bożyszczach. On udzielił mi i mamie błogosławieństwa, podając krzyż do ucałowania. Bardzo ten moment przeżyłam. W ośrodku formacyjnym w Żytomierzu otrzymałam przydział wraz z innymi koleżankami do Głównych Składów Intendentury WP. Składy te normalnie funkcjonowały i kobiety ze służby pomocniczej miały zastąpić mężczyzn. Zakwaterowano nas w budynku obok magazynu i rozpoczęłyśmy normalną służbę.

Banderowców tu nie było

– Atmosfera w Żytomierzu była dobra. Ruch banderowski tu nie istniał. Nie występowały tu żadne antypolskie nastroje. Ukraińcy wprost nie wierzyli, że ich rodacy z Zachodniej Ukrainy byli zdolni do dokonania takiego bestialstwa. Często gościliśmy w ich domach, gdzie przyjmowano nas chlebem i solą, miodem, mlekiem i oczywiście samogonem. W Żytomierzu nie stałyśmy długo. Front szybko ruszył po zdobyciu Kowla i Wojsko Polskie wraz z Armią Czerwoną ruszyło na Lubelszczyznę. Jechaliśmy z Żytomierza za Bug kilka dni. Przetrzymywano nas na bocznych torach. Pierwszeństwo miały jadące na wschód i wiozące rannych pociągi sanitarne. Nasz transport na dłużej zatrzymał się w Kowlu. Przedstawiał straszny widok. Został w toku działań wojennych obrócony w perzynę. Życie w Kowlu toczyło się tylko wokół rozwalonej stacji. Zrujnowany został neogotycki kościół. Myślami byłam w Zasmykach. Przypuszczałam, że moja rodzina do nich wróciła. Gdy nasz transport zatrzymał się w Chełmie dowiedziałam się, że się nie myliłam. Gdy linia frontu przesunęła się na zachód, mama z całą rodzina wróciła do Zasmyk. Stamtąd postanowiła pojechać do naszego domu do Ostrowa. Wracający z ewakuacji Czesi odwieźli mamę końmi. Gdy wjechali na podwórko, mama przeżyła szok. Drewniany dom zniknął rozebrany pewnie przez sąsiadów. Po stodole pozostała kupa popiołu, a po chlewie osmolone mury. Zabudowania wokół wyglądały identycznie.

Nie ma na co czekać

– Przez nasze podwórko biegł podwójny pas okopów. Mama nie zeszła nawet z wozu, tylko powiedziała do Czechów – Ja tu już nigdy nie wrócę! – Gdy po drodze u znajomego Czecha Rzepki w Daźwie zbierała w sadzie papierówki, usłyszała od Ukrainki pytanie skierowane przez nią do gospodarza – Czyżby Śladewska? Czy to miejsce jej jeszcze chodzić, a do ichniej Lachiwszczyzny! – Mama od razu uznała, ze nie ma co czekać, tylko trzeba jechać za Bug. Pociągiem do Chełma pierwsza wyjechała ciocia Walczakowa. Za nią piechotą wyruszyła mama ze swoja siostrą Eugenią. Obie, prowadząc swoje krowy, dołączyły do kolumny konnych wozów jadących na zachód. Gdy konwój zbliżał się do Bugu, zachorowała moja najmłodsza siostra Janina, towarzysząca mamie. Dostała biegunki i nie mogła pic mleka, a niczego innego nie było, więc siostra o mało nie umarła. Życie uratowały jej jagody, rosnące jeszcze w lesie. Gdyby nie one, wyzionęłaby ducha. W Zasmykach pozostała babcia, a z nią ciocia Kardaszowi z dziećmi. Ciocia miała konie i chciała zrobić żniwa, żeby mieć dla nich zboże. Inaczej nie miałaby ich czym karmić. Podczas jej nieobecności do domu wtargnęli banderowcy, którzy zaczęli się rozglądać, co tu jeszcze można zrabować. Obejrzeli dom, spenetrowali strych. W następnym dniu przyjechali wozem konnym, zrabowali wszystkie ubrania, maszynę do szycia, zasolone mięso przygotowane do drogi i jakieś drobne przedmioty.

Mordowali go bezwzględnie

– Babcia, która z dziećmi Kardaszowej siedziała na strychu nie protestowała, pozwoliła banderowcom bezkarnie rabować. Dzieci płakały, ale babcia przyciskała je do siebie. Banderowcy po zabraniu wszystkiego odjechali. Wcześniej zapytali się, gdzie są krowy. Te akurat maszerowały w stronę Bugu i banderowcom nie udało się ich zrabować. Wtedy, gdy Polaków na Wołyniu była pozostała tylko garstka, nie zajmowali się już ich mordowaniem, ale chcieli im zabrać wszystko. U Gissyngów nie pogardzili nawet znalezionym na strychu zakrwawionym płaszczem ich syna Bolesława, który poległ pod Janówką w obronie Zasmyk. Gdy zaczęli protestować, bo płaszcz ten stanowił dla nich swoista relikwię, to ustawili ich pod ścianą i ci myśleli, że to ich ostatnia godzina. Gdy któryś z Polaków protestował i stawał w obronie swojego majątku, to banderowcy mordowali go bezwzględnie. W ten sposób zginęła Marysia Ćwikła, gdy do jej domu wtargnęli banderowcy. Wyskoczyła wtedy na podwórko i zaczęła krzyczeć – ratunku! Jeden z banderowców od razu wygarnął do niej z karabinu. W tym czasie mama z siostra przeprawiły się przez Bug, choć oczywiście z problemami. Na moście sowiecki posterunek nie przepuszczał nikogo na drugą stronę. Trzeba było dać solidną łapówkę, żeby nocą skorzystać z nielegalnej przeprawy. Mama z siostrą początkowo zatrzymała się w Dubience, gdzie swoje odchorowały.

Z Dubienki do Chełma

– Z Dubienki do Chełma mama wysłała siostrę Jadwigę. Miała ona codziennie wychodzić na stację i czekać na pociągi z Żytomierza, w których mogłabym jechać ja, tata lub brat. Któregoś dnia siostra rozpoznała mnie w transporcie. Zatrzymał się on na kilka godzin i po sprawdzeniu kiedy odjeżdża, poszłam z siostrą do mieszkania cioci Walczakowej, w którym mieliśmy się spotkać po wojnie. Przypadek chciał, że po moim odejściu zdarzył się wypadek. Na nasz pociąg najechał drugi towarowy. Uderzył w mój wagon i wiele koleżanek doznało obrażeń. Moje posłanie i plecak z osobistymi rzeczami zostały zmiażdżone. Koleżanki orzekły później, że jestem w czepku urodzona. Z Chełma z pewnym opóźnieniem pojechaliśmy do Lublina. Tu skierowano mnie na kurs przygotowawczy oficerów intendentury, który później przekształcono w Oficerską Szkołę Intendentury. Mieściła się na Majdanku, w części baraków byłego obozu koncentracyjnego. Formujące się wojsko miało duże problemy lokalowe. Na Majdanku zaczął się dla mnie typowo koszarowy okres życia. Przystojny kapitan zaczął z nas robić regularne wojsko. Szkolono nas do pełnienia obowiązków w warunkach rzeczywistego pola walki. Od skuteczności naszych działań zależało sprawne zaopatrzenie materiałowo-techniczne, bojowe, medyczne, a także transport i zabezpieczenie weterynaryjne.

Z Rzeszowa na front

– W Oficerskiej Szkole Intendentury przeżyłam niezapomniane Święta Bożego Narodzenia. Była wspólna kolacja przy choince z opłatkiem i prezentami. Nastroju tej wigilii nie zapomnę do końca życia. Po ukończeniu szkoły oficerskiej, która w moim przypadku trwała 4 miesiące, w stopniu podchorążego otrzymałam rozkaz wyjazdu do 10 Dywizji Piechoty stacjonującej w Rzeszowie. Była to jedna z pierwszych jednostek WP, uformowanych już w Polsce w nowych granicach. Sam Rzeszów nie był wówczas za ciekawym miastem. Stanowił jeden wielki obóz wojskowy. Wszystkie pomieszczenia były zajęte do granic możliwości. Na drogach stały patrole wojskowe, a drogowskazy informowały o miejscach postoju jednostek. Na przedmieściach Rzeszowa udało mi się odnaleźć swoja rodzinę. Moje wujostwo mieszkało w Rzeszowie od 1932 r. Wyjechało z Wołynia słusznie przewidując , że dojdzie w nim do antypolskiej rebelii. Po kilku dniach dywizja wyruszyła na front, a ja oczywiście z nią. Wcześniej otrzymałam skierowanie do sanbatu, czyli do samodzielnego batalionu sanitarnego. Pierwszy postój wypadł nam w Krakowie. Było to pierwsze miasto nie zniszczone wojną, które szybko wracało do normalnego życia. Staliśmy w nim dwa tygodnie.

Grały orkiestry

– Mieszkałam na kwaterze z dziewczyną ze Skawiny i korzystałam wspólnie z nią ze wszystkiego, co oferował Kraków. Byłam m.in. w teatrze na „Weselu” Wyspiańskiego. Dla żołnierzy organizowano wtedy specjalne spektakle. Zwiedziłam też całe miasto za wyjątkiem Wawelu, do którego wstęp był wzbroniony. Z Krakowa pojechaliśmy szybko do Katowic. W mieście tym, zajętym przez Armię Czerwoną, dywizja odbyła defiladę, towarzyszyły jej uroczystości kościelne. Ludność licznie wyległa na ulice. Grały orkiestry naszej dywizji i górnicze. W Katowicach nie staliśmy jednak długo. Dywizja została włączona w skład 2 Armii WP i miała się przegrupowywać na Pomorze. Koleją i samochodami przyjechaliśmy w rejon Poznania. Z drogi pamiętam tylko jedno wydarzenie godne uwagi. Na którejś stacji cały nasz transport wyległ na peron, żeby zobaczyć niemieckiego generała, wziętego do niewoli. Siedział na stołku pośrodku otwartego wagonu towarowego. Mimo sytuacji, w jakiej się znalazł, obrzucił wszystkich, którzy przyszli go oglądać hardym spojrzeniem. Przez Poznań ruszyliśmy w okolice Wronek, w których ześrodkowała się 10 dywizja. Stąd wymaszerowała ona w rejon Moczydła-Rybakowa, leżących w północno-wschodniej części Puszczy Barlineckiej. Tu wprowadzono ostrą dyscyplinę frontową, pogotowie i zakaz oddalania się. Żołnierze dywizji po zajęciu rubieży obronnej zaczęli czesać lasy, patrolować teren, likwidować grupy dywersyjne. W puszczy przebywały duże grupy niedobitków hitlerowskich. Organizowały one zasadzki i napady na żołnierzy dywizji. Usiłowały przedostać się na zachód. W wielu chałupach czekały na żołnierzy pułapki w postaci min. Nad lasami unosiły się spadochrony.

Polen Gut!

– Niemcy dokonywali zrzutów odciętym grupom. Przed nami na północy toczyły się ciężkie walki. Niemiecka Grupa Armii „Wisła” stawiała zażarty opór nacierającej Armii Radzieckiej i Wojsku Polskiemu w rejonie Kołobrzegu, Trzebiatowa i Dąbia. Ludności niemieckiej na naszym terenie pozostało niewiele. Wszyscy jej przedstawiciele byli niesłychanie grzeczni. Kłaniali się w pas i mówili – Polen gut! Barlinek, w którym ja stacjonowałam i nazywający się wówczas Berlinschen był kompletnie bezludny. Wiatr hulał po otwartych domach, roznosząc masę śmieci. Stacjonowaliśmy na Pomorzu Zachodnim w sumie około trzech tygodni. Po zdobyciu przez Polaków Kołobrzegu i likwidacji niemieckich wojsk w rejonie Szczecina, 2 Armia WP została skierowana na południe. Miała ona wziąć udział w forsowaniu Nysy Łużyckiej. Jej oddziały kilkoma trasami równoległymi do linii frontu wyruszyły na Dolny Śląsk i miały przejść 350 km. 10 dywizja wyruszyła jako jedna z pierwszych. Batalion sanitarny, składy dywizyjne i część kwatermistrzostwa odjeżdżały transportem samochodowym. Docelowo 2 Armia WP miała się skoncentrować w całym rejonie Wzgórz Trzebnickich. Gdy go osiągnęliśmy, przed nami paliła się twierdza „Breslau”. Niemiecki garnizon Wrocławia stawiał zacięty opór i nie zamierzał się poddać. Początkowo ponoć chciano 2 Armię użyć do zdobywania miasta, ale ostatecznie skierowano nas w stronę Nysy Łużyckiej. Mieliśmy wziąć udział w jej forsowaniu i operacji berlińskiej. 10 dywizja ruszyła w stronę Świętoszowa, leżącego w centrum Borów Dolnośląskich. W sumie podczas tego przegrupowania miała przed głównym zadaniem przejść przez trzy rzeki: Odrę, Bóbr i Kwisę, co już samo w sobie stanowiło poważna trudność, bo Niemcy niszczyli wszystkie mosty.

Operacja berlińska

– W trakcie marszu nie mieliśmy tylko kłopotów ze znalezieniem kwater na wypoczynek. Na naszej drodze stały puste wsie i miasteczka, na ogół niezniszczone. Wchodząc do mieszkań od razu widać, że Niemcy w ogromnym pośpiechu porzucali swoje domostwa. Uciekali łapiąc, co mieli pod ręką, zostawiając często na stole talerze z niedojedzoną zupą i otwarte drzwi. Wiele spiżarni było dobrze zaopatrzonych. W każdej stały kompoty w wekach. Nie znałam tego sposobu konserwowania owoców. W spiżarniach gospodarze pozostawili nie tylko kompoty, ale i sporo weków z mięsem. W mieszkaniach Niemcy pozostawili często dorobek całego życia. Na podłodze potykaliśmy się o albumy, ksiązki i inne rupiecie. Gdy przekraczaliśmy Odrę, orkiestra dywizyjna odegrała hymn narodowy, żeby podkreślić rangę tego wydarzenia. Wojsko Polskie przekraczało kolejna rzekę na odzyskiwanych kolejnych ziemiach piastowskich. Nasz szlak był wykorzystywany także przez Armię Czerwoną. Poruszały się po nim zwłaszcza kolumny artylerii i czołgów, spod Wrocławia i skierowanych do udziału w operacji berlińskiej. Musieliśmy je przepuszczać, by zdążyły zająć wyznaczone pozycje. Przy drogach dolnośląskich, o czy warto wspomnieć, leżało bardzo dużo wraków samochodów, połamanych wozów, wózków i rozwalonych walizek. Miejscowości dalej były wyludnione. Tylko w niektórych spotykaliśmy starych i zniedołężniałych ludzi. Tylko w jednej miejscowości spotkałam księdza katolickiego, który nie chciał zostawić kościoła. Niektóre obejścia, w których nocowaliśmy były bardzo zamożne. Pamiętam nocleg w dużym domu. W jego wnętrzach stały zabytkowe meble, wisiały trofea myśliwskie. W jednym z pokoi zobaczyłam pianino i sterty nut, którymi była zawalone podłoga. W końcu pod długim marszu osiągnęliśmy wyznaczone pozycje, z których 2 Armia WP miała przystąpić do forsowania Nysy. W wielkim pośpiechu wyładowywaliśmy cały sprzęt, stanowiący zabezpieczenie medyczne.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply