Gołuchowski i Wielopolski

Ugoda z Austriakami Polakom się udała. Dlaczego nie udała się z Rosjanami?

Wielopolski i Gołuchowski działali jednocześnie. Reprezentowali identyczne programy polityczne. Wielopolski chciał pogodzić Polaków zaboru rosyjskiego z monarchą i polityką rosyjską i uzyskać samorząd. Gołuchowski chciał pogodzić Polaków zaboru austriackiego z monarchą i polityką austriacką.

Dotychczas nikt nie odpowiedział, dlaczego jednemu to się tak katastrofalnie nie udało, a drugiemu udało.

Polityka Wielopolskiego, pomimo poparcia, które uzyskał u cesarza i cesarskiego brata, skończyła się katastrofą, powstaniem, a na zabór rosyjski ściągnęła bezwzględną rusyfikację, wykonywanie całej administracji w kraju łącznie z sądami i szkolnictwem wyłącznie przez Rosjan.

Polityka Gołuchowskiego, przeciwnie, uwieńczona została całkowitym powodzeniem; sejm galicyjski 10 grudnia 1866 roku uchwalił adres do Franciszka Józefa, zakończony słynnymi słowami: „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy” – administracja Galicji przeszła całkowicie w ręce polskie, szkoły i uniwersytety były polskie, obrona interesów narodowych zapewniona.

Co więcej, Polacy zaczęli być współrządcami całego cesarstwa austriackiego. W roku 1897 premierem był Polak, Kazimierz hr. Badeni, ministrem spraw zagranicznych Polak, Agenor hr. Gołuchowski młodszy, ministrem skarbu Polak, Leon Biliński, poza tym czwartym ministrem Polakiem w tym rządzie był minister dla Galicji – Rittner. Prezydentem Izby był także Polak, Dawid Abrahamowicz. Ponieważ Badeni był jednocześnie ministrem spraw wewnętrznych, więc można bez przesady powiedzieć, że wszystkie kluczowe resorty były w rękach Polaków łącznie z kierownictwem parlamentu.

Ugoda więc z Austriakami Polakom się udała.

Dlaczego nie udała się z Rosjanami?

Oto moje sformułowania trzech przyczyn tego:

W Warszawie sprawa polska wówczas oznaczała „Polskę od morza do morza”. Polacy, których reprezentował Wielopolski, sięgali niemal po Kijów. Pomiędzy Polakami a Rosjanami istniał nader poważny spór terytorialny. Polacy galicyjscy nie mieli żadnych sporów terytorialnych z Austrią, terytorium polskie w ich mniemaniu to była Galicja i nic więcej. Galicja marzyła tylko o przyłączeniu się do Polski Niepodległej, o ile ona powstanie, natomiast Polacy w zaborze rosyjskim reprezentowali bezpośrednio program odzyskania niepodległości Polski. Najwięksi i najmniej realni, najmniej ugodowi Polacy w Galicji nie chcieli z tej prowincji robić państwa niepodległego, odzyskiwanie niepodległości państwa było w powszechnym polskim przekonaniu zadaniem zaboru rosyjskiego i miało wybitnie antyrosyjskie nastawienie. Ugoda z Rosją miała charakter w 1863 roku wyrzeczenia się programu niepodległości, ugoda z Austrią w 1866 roku to tylko program przetrwania aż do chwili, w której zabór rosyjski wywalczy niepodległość dla Polski.

Po drugie: w Austrii był parlament, czyli był warsztat pracy dla ambicji i aspiracji Polaków. Wchodząc do życia parlamentarnego bądź w sejmie we Lwowie, bądź w parlamencie w Wiedniu, Polacy w oparciu o głosy swoich wyborców mogli walczyć o sprawy polskie. W Rosji parlamentaryzmu nie było, Wielopolski mógł zabiegać tylko o uznanie u monarchy i wierzchołków biurokracji.

Po trzecie: monarcha rosyjski był monarchą narodowym rosyjskim, rządził w imieniu i w interesie narodu rosyjskiego. W Austrii było inaczej, monarcha był niewątpliwie Austriakiem, ale Niemcy austriaccy, przynajmniej w dużej swej części, przestawali mu być wierni i chcieli się przyłączyć do Niemiec. Korona musiała szukać sprzymierzeńców wśród nieniemieckich ludów. Do tej roli z wielu względów przede wszystkim nadawali się Polacy. Państwu austriackiemu ugoda z Polakami była potrzebna.

Pomiędzy więc sytuacją polityczną zaboru rosyjskiego a austriackiego i wynikającymi z tej sytuacji politycznymi możliwościami zachodziły nie tylko różnice, lecz wręcz była tu przeciwstawność.

Inne pytanie, nader gorzkie, nasuwa się na usta. Dlaczego tych swoich wielkich wpływów w Austrii nie wykorzystali Polacy dla sprawy polskiej jako całości. Owszem, mówiono tam o Galicji jako Piemoncie, z którego wyjdzie zjednoczenie i niepodległość całej Polski, straszono kiedyś Franciszka Józefa, że Polacy chcą go obwołać królem polskim, ale były to raczej rozważania uroczystościowo-poetyczne, a nie realne koncepcje polityczne. Oto było tak, że wszystkie ważniejsze resorty rządzenia państwem znajdowały się w rękach polskich – zdawałoby się – obowiązywało to wprost tych Polaków do skorzystania z okazji i stworzenia chociażby jakiejś koncepcji użycia państwa austriackiego jako instrumentu dla odtworzenia sprawy polskiej w polityce międzynarodowej. Otóż nie tylko nie było próby jakiejkolwiek w tym kierunku, ale w XIX wieku zabrakło nawet koncepcyjnego szkicu tego rodzaju polityki.

Warszawą rządzili generał-gubernatorowie, którym podlegało dziesięciu gubernatorów Królestwa. Zresztą, „Królestwo” mówiliśmy tylko my, Polacy, administracja rosyjska wolała używać terminu: „Kraj nadwiślański”. O tych generał-gubernatorach wiemy bardzo mało – opowiadali sobie o nich ludzie trochę plotek, trochę złośliwości ukazywało się w korespondencjach do krakowskiego „Czasu”, poza tym kraj cały żył w izolacji od administracji rosyjskiej, która go otaczała, starał się jej nie widzieć, nie zauważać, bojkotować, jak tylko mógł.

Należy się jednak postarać o to, aby były wydane raporty, które władze rosyjskie urzędujące w Warszawie składały do Petersburga. Przecież muszą leżeć gdzieś w archiwach. Dla nas byłoby to wspaniałe źródło historyczne. Dziwię się, że dotychczas o tym nie pomyślano.

Izolacja od wszystkiego, co rosyjskie, była tak wielka, że Sienkiewicz, kiedy mu w 1897 roku nadano godność członka Cesarskiej Akademii Nauk, pisze list z podziękowaniem jeden po łacinie, drugi po francusku. Trudno o bardziej manifestacyjne podkreślenie, że on, poddany cara, po rosyjsku pisać nie będzie. Tenże Sienkiewicz oburza się na Francuzów i lży ich za to, że zawarli sojusz z Rosją.

Oczywiście był to jedyny tego rodzaju spektakl w historii. Społeczeństwo liczne, cywilizowane, na wskroś europejskie; naród o jednych z najstarszych w Europie tradycjach parlamentarnych zamykał oczy na wszystkie instytucje państwowe, jakby ich wcale nie było. Coś jakby człowiek normalny, inteligentny, pracujący, cierpiący i miłujący, lecz pozbawiony jednego ze zmysłów. Człowiekowi można zabrać ukochaną kobietę, społeczeństwu polskiemu w zaborze rosyjskim zabrano formy życia politycznego – zabrano wolność, temu narodowi, który przez wieki całe tę wolność kochał i jej… nadużywał.

Znamy te czasy w latach 1870–1900 w Warszawie i w całym zaborze rosyjskim z pamiętników, z opracowań historyczno-literackich, chwała Bogu dość licznych. Przede wszystkim znamy je jednak z odbicia w lustrze literatury. Krzywe to czasami lustro, czasami mętne, ale przecież miarodajne.

Kraj się wtedy bogaci, martwe jest w nim życie polityczne, bo pracy konspiracyjnej, spiskowej nie można uznać za życie polityczne, lecz za walkę o stworzenie życia politycznego, za przygotowanie do życia politycznego – poza tą martwotą polityczną jednak bujnymi kłosami urasta życie artystyczne, literackie, teatralne, a także gospodarcze, przemysłowe i rolnicze. Bale są piękniejsze niż w Paryżu, kobiety mówią wykwintniejszą francuszczyzną niż paryżanki. Warszawa jest dumna z nazwy małego Paryża; istotnie poza carsko-rosyjskim, bardzo zresztą nieszczelnym i nieświetnie pachnącym pokostem, wszystko jest w niej bliższe Paryżowi niż Berlinowi czy Petersburgowi.

Każdy Polak niezależnie od zaboru, w którym przemieszkiwał, uważał Warszawę za swoją stolicę – Sienkiewicz z głównego miasta rosyjskiej generalnej guberni pisał:

„Każdy człowiek ma dwie ojczyzny: swoją własną oraz Włochy”.

Warszawa żyła iluzją, jak gdyby ciało Stanisława Augusta już było pokryte całunem, lecz jeszcze nie pochowane, jak gdyby Stanisław August przed śmiercią nie był z Warszawy wywieziony. Rozmyślałem czasem o komedii, która by się odbywała w Warszawie, powiedzmy w roku 1885 i która by ignorowała rozbiory Polski. Na scenie byłby jakiś Stanisław August II, miałby kłopoty z kryzysami ministerialnymi, z jakimiś zaburzeniami ulicznymi, z jakimś polskim Boulanger czy polskim Dreyfusem. Sanki posłów i senatorów zajeżdżają przed Zamek dla omówienia kryzysu. Królewska żona, kuzynki, kochanki. Oczywiście pisanie takiej sztuki byłoby nonsensem. Widzowie nie umieliby się wczuć w atmosferę 1885 roku. Ach czemuż wtedy ktoś czegoś podobnego nie napisał?

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment książki „Był bal”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2012.

Portal KRESY.PL jest patronem medialnym wydania „Pism wybranych” Stanisława Cata-Mackiewicza w krakowskim Universitas.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply