Działalność w Szarych Szeregach

Najgorzej było przeprowadzać Ślązaków, którzy będąc na przepustce z frontu, bo przecież wszystkich powoływano do służby wojskowej w Wehrmachcie, uciekali do generalnego Gubernatorstwa. Każdy z nich miał przy sobie pistolet i w razie czego był go gotowy użyć. Było to niedopuszczalne, bo to mogło spalić kanały przerzutowe i groziło wpadką. Mieliśmy instrukcję, by każdego takiego zrewidować, ale nie zawsze było to możliwe.

Wacław Lamecki – rezes Częstochowskiego Oddziału Związku Byłych Żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego urodził się w 1927 r. w Gnaszynie k. Częstochowy, dziś stanowiącego dzielnicę tego miasta.

-Mój ojciec był kolejarzem – wspomina. – W Gnaszynie była wówczas stacja kolejowa. Miałem jeszcze trzech braci. Najstarszy z nich był żołnierzem 85 pułku strzelców wileńskich. Poszedł on oczywiście na wojnę we wrześniu 1939 r. i dostał się do niewoli niemieckiej, w której siedział aż do końca wojny. Drugiego brata wywieziono na roboty do Niemiec i też wrócił dopiero po wyzwoleniu. Ja w czasie wojny związałem się z Szarymi Szeregami, organizacją, która na terenie Gnaszyna były dość mocna. Wchodziła ona w skład konspiracyjnego I Hufca Częstochowskiego Rój „Obraz”, założonego przez harcmistrza Eugeniusza Stasieckiego „Piotra”, postaci legendarnej w Szarych Szeregach.

Uniknął niewoli

– Trafił on na bardzo podatny grunt, bo dzięki komendantowi częstochowskiego hufca męskiego harcmistrzowi Eugeniuszowi Czarnołęskiemu, pozycja harcerstwa w regionie była ugruntowana. Podkreślić trzeba, że przed wojną Związek Harcerstwa Polskiego dzielił się na dwie odrębne organizacje: męską i żeńską, połączone dopiero na szczeblu naczelnictwa, które było wspólne. W Częstochowie hufce żeńskie należały do chorągwi kieleckiej, męskie zaś do chorągwi zagłębiowskiej. Eugeniusz Stasiecki, o którym wspominałem, był przed wojną kierownikiem w Szkole Powszechnej Nr 21 na dzisiejszym Stradomiu, a wówczas dzielnicy Częstochowy, zwanej Zaciszem. Jako oficer rezerwy został zmobilizowany i wziął udział w obronie Polski w 1939 roku. Udało mu się wrócić z wojny do domu, unikając niewoli.

Placówka w Gnaszynie

Od samego początku zaczął on skupiać wokół siebie częstochowskich harcerzy, tworząc struktury organizacji w terenie. Gnaszyn, w którym mieszkałem, był obszarem strategicznym, ponieważ Niemcy w odległości kilkuset metrów od niego przeprowadzili granicę między Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem. Moja komórka Szarych Szeregów miała ją obserwować i nadzorować, budując jednocześnie biegnące przez nią linie przerzutowe. Dla nas młodych chłopaków granica nie stanowiła żadnego problemu. Znaliśmy tu przecież każdą ścieżkę i przechodziliśmy ją bez żadnych problemów. Obok mieliśmy też inne wsie nam dobrze znane jak: Dźbów, Kawodrza czy Wielki Bór.

Pomoc ludziom

Pamiętam, że moim głównym zadaniem było przeprowadzanie ludzi przez granicę. Bardzo intensywnie się tym zająłem od 1943 r., gdy formalnie jako „Daniel” zacząłem się tym trudnić. Wcześniej zajmowaliśmy się głównie pozyskiwaniem nowych członków, organizowaniem kwater dla ukrywających się ludzi i dostarczaniem zagrożonym osobom dokumentów osobistych. To było jedyne zadanie realne do wykonywania w tamtych czasach. Niemcy strzegli przecież granicę także metodami operacyjnymi i mieli w terenie masę różnych szpicli. Przekazywaliśmy też pomoc materialną dla rodzin aresztowanych, jeńców wojennych itp.

Kontrwywiad i wywiad

– Zajmowaliśmy się też pracą kontrwywiadowczą i wywiadowczą. Oczywiście całą rzecz trzeba widzieć w określonych proporcjach. Obserwowaliśmy okolicznych sąsiadów starając się ustalić, który z nich zajmuje się działalnością szkodliwą dla państwa polskiego. Szczególnie zwracaliśmy uwagę na osoby często kontaktujące się z Niemcami, wychodząc z założenia, że mogą z nimi współpracować. Sporządzaliśmy również listy kobiet i dziewczyn, zadających się z Niemcami. Dane te przekazywaliśmy odpowiedniej komórce AK, która załatwiała resztę. Uczestniczyliśmy też w zwalczaniu bandytyzmu. Ludzie nim się zajmujący niestety też byli. Sprzyjała temu blisko leżąca granica. Złodzieje napadali na bogatsze gospodarstwo, zabierali z niego konie czy krowy i przeprowadzali na drugą stronę granicy, gdzie sprzedawali z dużym przebiciem. Najwięcej jednak emocji dostarczało nam przeprowadzanie ludzi przez granicę.

Dominowali żołnierze

– Najczęściej były to osoby przemycane z Rzeszy do Generalnego Gubernatorstwa. Odbieraliśmy je głównie w jednej z chałup stojącej w Ostrowach pod lasem i przeprowadzaliśmy do meliny pod Dźbowem. Dominowali wśród nich żołnierze, którzy uciekli z obozów jenieckich. W drugą stronę też oczywiście zdarzało mi się przeprowadzać różnych ludzi. Odbierało się ich w punkcie w Kawodrzy Górnej i przeprowadzało do Liszki Dolnej. Stamtąd członek organizacji z Ostrów zabierał ich do Blachowni, w której wsadzał na stacji do pociągu, do Lublińca, w którym dopiero kolejny przewodnik wsadzał go do pociągu jadącego ze Śląska w głąb Niemiec.

Naprawdę niebezpieczne

– Czasami jednak bywało tak, że kurier asystujący osobie przeprowadzanej musiał zawieźć ją o Lublińca, a z niego po umieszczeniu w pociągu zabrać jeszcze osobę jadącą do Częstochowy. Było to naprawdę niebezpieczne i w każdej chwili mogło się skończyć bardzo źle. Mieliśmy co prawda dokumenty i jako młodzi nie zwracaliśmy na siebie uwagi żandarmów, ale jednak każdy z nas miał stracha. Tym bardziej, że ze stacji Blachownia przez Ostrowy taką „specjalną osobę” należało odeskortować aż na dworzec kolejowy w Częstochowie i tam wsadzić go na pociąg do Warszawy. Trzeba było z takim przemknąć się przez granicę, a następnie przez Kawodrzę i Zacisze dostać się na ulicę św. Barbary. Nią dojść do Jasnej Góry, a stamtąd na częstochowski dworzec.

Ruchy wojsk

– Najgorzej było przeprowadzać Ślązaków, którzy będąc na przepustce z frontu, bo przecież wszystkich powoływano do służby wojskowej w Wehrmachcie, uciekali do generalnego Gubernatorstwa. Każdy z nich miał przy sobie pistolet i w razie czego był go gotowy użyć. Było to niedopuszczalne, bo to mogło spalić kanały przerzutowe i groziło wpadką. Mieliśmy instrukcję, by każdego takiego zrewidować, ale nie zawsze było to możliwe. Jaki to bowiem żołnierz dobrowolnie rozstanie się z bronią. Większość miała buty z cholewami i za nie wkładała pistolet. Na szczęście jednak ani ja, ani żaden z moich kolegów nigdy nie mieliśmy wpadki. Pod koniec lata 1944 obserwowaliśmy też ruchy wojsk niemieckich, przygotowujących się do ewakuacji na Zachód. Niemcy początkowo robili to planowo, a później gdy ruszyła sowiecka ofensywa, zaczęli bezładnie uciekać.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply