Był bal…

Pomiędzy epoką napoleońską a epoką kongresu wiedeńskiego zachodzi różnica zasadnicza. W epoce konsulatu i cesarstwa decydowało pole bitwy i wódz. W epoce kongresu wiedeńskiego – jak to wszyscy historycy zgodnie uznają – decydowało „załatwienie dyplomatyczne”, decydował dyplomata, a działania dyplomatów były pod wpływem salonów.

Oto różnica między tymi dwoma epokami:

Wyobraźmy sobie burzę na morzu. Marynarze zlani deszczem i zmrożeni wiatrem wdrapują się na maszty. Kapitan, któremu lada chwila grozi zatopienie okrętu, wydaje odważne rozkazy. I oto obraz inny: w eleganckim, wykwintnym salonie rozmawiają rozmarzeni panowie z uprzejmie uśmiechniętymi damami. Nie jest to salon taki, jaki znamy z późniejszych czasów. Salon, o którym mówimy, oświecony jest tylko świecami, a więc półmrok; delikatne, delikatniutkie, dyskretne światło czepia się złoceń ścian, aksamitu mebli, jedwabi strojów kobiecych.

Pamiętajmy, jaką rolę odegrała w czasie kongresu wiedeńskiego chociażby pani Krüdener, która stała się egerią Aleksandra I.

Ofensywa pięknych pań na wydarzenia historyczne, jak każdy proces historyczny, musiała się rozpocząć oczywiście wcześniej. Za konsulatu większość arystokracji francuskiej była na emigracji, głodowała, uczyła dzieci obce francuskiego i dobrych manier, prowadziła żywot podobny do naszych książąt i naszych hrabianek kelnerujących po spelunkach nocnych w Londyniszczu. Wicehrabia de Chateaubriand, kiedy później za czasów Ludwika XVIII będzie ambasadorem francuskim w Londynie, zapisze, że łykał tokaj niedaleko od miejsca, w którym czerpał wodę dzbankiem i zdychał z głodu. Lubił nawet przypominać czasy, kiedy był „emigrantem wychudzonym i na wpół nagim”. Arystokracja ta powoli zaczyna powracać do Francji. Otwierają się salony. W roku 1807 Talleyrand porzuca ministerstwo spraw zagranicznych i przerzuca się do zwalczania Napoleona na terenie międzynarodowym, z dziwną odwagą pozostając w Paryżu. Coraz bardziej otoczony jest przez kobiety: hrabina von Kielmannsegge, wicehrabina de Laval, księżna de Vaudémont, hrabina Tyszkiewiczowa, księżna de Luynes, pani de Rémusat, pani de Brignole, pani de Canisy, pani de Souza.

Talleyrand i Metternich – dwaj twórcy kongresu wiedeńskiego, dwaj rzeźbiarze tego dzieła. Talleyrand w okresie kongresu jest już opanowany przez najpiękniejszą kobietę ówczesnej Europy, byłą narzeczoną naszego księcia Adama Czartoryskiego, żonę swego synowca, księżnę Dino. Wspaniały profesor literatury francuskiej Villemain, pisząc wówczas o stylu starego dyplomaty kochającego się w kobiecie, która mogła być jego wnuczką, powiada, że styl ten miał „dotyk żywy i delikatny, odcienie wdzięcznie sugestywne, w których znać było rękę księżnej Dino”.

Metternich, piękny Metternich, bez którego nie byłoby ani wydania za mąż arcyksiężniczki za Napoleona, ani zdradzenia Francji przez Austrię, ani świętego aliansu, miał największe powodzenie u kobiet. Za czasów jego ambasady przy Napoleonie jego kochanką była Karolina, żona Murata – króla Neapolu. Miał od niej bransoletę z ukrytymi jej włosami. Co więcej, otrzymywał od niej informacje o charakterze politycznym i nawet wojskowym.

Znacznie później, kiedy się ożeni z córką małego urzędniczka, powiedzą o nim salony: „Święty alians zamienił się w mezalians”.

By uplastycznić ów wpływ salonów i kobiet na ówczesne rozstrzygnięcia dyplomatyczne, na bieg historii, chciałem sięgnąć do wierszy. Przyszedł mi do głowy cudowny wiersz Boya, pisany podczas oblężenia Krakowa, o większym znaczeniu oczu strzelistych nad wszystkie inne. Potem chciałem zacytować uroczą frywolność francuską wyrytą diamentem na szkle okiennym jakiegoś zamku we Francji, w pierwszej połowie XVIII wieku, nieznanego autora. Ale zrozumiałem, że i jedno, i drugie nie nadaje się do oddania nastroju. Aby oddać klimat epoki, ściśle uzmysłowić, jak się to działo, że inteligentne i piękne kobiety nabrały wówczas takiego wpływu, że pięknych i inteligentnych dam było aż tak dużo w tych czasach, trzeba by znaleźć jakieś wiersze markiza francuskiego napisane co najmniej w 1814 roku. Ponieważ ich nie mam pod ręką, więc zacytuję tylko urywek prozy Chateaubrianda:

„…elegancja marzycielska dam w zamyśleniu tańczących”.

Kongres wiedeński otwarty został dnia 1 listopada 1814 roku[1]. Obecni byli wszyscy. Talleyrand ratował Francję. Metternich walczył z Aleksandrem I. Aleksander kochał się w swej siostrze Katarzynie. Angielski minister Castlereagh, ten, który odebrał sobie życie osiem lat później, twierdził, że konie się z niego śmieją. Wychodził na chodnik, cofał się zmieszany przed powozem, twierdząc, że lewa klacz z lejcowej pary patrzy na niego i śmieje się. Potem doszedł już do tego, że nawet konie na obrazach, wiszących na ścianach sali jadalnych, śmiały się z niego podczas bankietów oficjalnych. Zresztą także Aleksander I, który źle słyszał, podnosił ramiona, bo mu się zdawało, że za plecami go ciągle obgadują. Dyplomatyczna wojna toczyła się o Saksonię i Polskę. Aleksander I chciał oddać Saksonię Prusom, całą Polskę zabrać dla siebie. Talleyrand doprowadził do powstania w dniu 3 stycznia 1815 roku układu dyplomatycznego pomiędzy Francją, Austrią i Anglią przeciwko tym planom Aleksandra. W ten sposób złamał na dwoje koalicję zawartą w 1813 roku przeciwko Napoleonowi. Korespondenci, którzy pisali z Wiednia do wszystkich stolic świata, to znaczy – Europy, bo inny świat się wtedy nie liczył, wyrażali się następująco: „Kongres nie pracuje, kongres tańczy”.

Istotnie, bal następował po balu. Wśród delikatnych, dystyngowanych, spokojnych tańców ówczesnych, jakże niepodobnych do tańców dzisiejszych, dalej damy szeptały dyplomatom swoje poglądy i plany polityczne. Więcej tańczono jednak, niż myślano.

I oto w dniu, a raczej w nocy z 11 na 12 marca był u Metternicha wielki bal na kilkaset osób. Znowu elegancko marzyły damy w zamyśleniu tańczące. Aż raptem zmieszała się muzyka, w jednej chwili przerwano tańce, w oczach wszystkich pań pojawiły się błyski przestrachu i zaciekawienia. Podczas balu otrzymano wiadomość, że Napoleon porzucił Elbę i wylądował we Francji.

…aż w klarnet, flet i skrzypce, w ukłony margrabin

czerwoną, rozwichrzoną wpada nutą Skriabin…

drze ciszę dysonansem, wali w okiennice…

Karol Maurycy hrabia de Talleyrand-Périgord był zrobiony przez Napoleona księciem Beneventu i zaszczycony listem Ludwika XVIII: „Rodzina pańska jest równie stara jak moja”. W tamtych czasach wiele znaczyło takie zdanie w liście pierwszego arystokraty na świecie, bo Burbonowie byli pierwszą rodziną w Europie, a pokoleń mikada japońskiego wtedy nikt u nas nie liczył.

Talleyrand był kulawy od urodzenia, więc rodzice przeznaczyli go do stanu duchownego. Mając lat dwadzieścia pięć otrzymał sakrę biskupią i jako biskup odprawiał mszę rewolucyjnych księży, którzy przysięgli na rewolucyjną konstytucję, potem służył rewolucji, wypędzony z Anglii jako reprezentant francuskiego rządu rewolucyjnego, mieszkał przez pewien czas w Ameryce, potem, za dyrektoriatu, został ministrem spraw zagranicznych. Popierał Napoleona od chwili jego zamachu stanu; w tym czasie ożenił się – był to pierwszy biskup żonaty. W roku 1807 porzucił ministerstwo spraw zagranicznych i zaczął intrygować przeciwko Napoleonowi. Na kongresie wiedeńskim odegrał rolę zbawienną dla Francji.

Radziecki historyk profesor Tarle w swej książce o Talleyrandzie nawraca wciąż do twierdzenia, że Talleyrand był łapownikiem, że brał łapówki od wszystkich, na prawo i na lewo. Stwierdzenie to jest słuszne, ale nie można na nim poprzestać w charakterystyce wielkiego, może największego dyplomaty. Łapownictwo Talleyranda jest jednym ze szczegółów składających się na jego indywidualność, ale nie tylko nam niczego nie tłumaczy, ale dopiero my je sobie tłumaczyć musimy. Łapowników jest bardzo wielu, tysiące, może miliony. Talleyrand był jeden. Nie był wielkim dyplomatą dlatego, że był łapownikiem, lecz z innych przyczyn.

Talleyrand nie dbał o opinię publiczną o swej osobie. Co prawda było to dla niego jedyne wyjście. Był to człowiek idealnie amoralny, jeśli się można tak wyrazić. Ale oto, gdy powiada dumnie o sobie: „Służyłem zawsze interesom Francji, niezależnie od ustroju mego państwa” – to doprawdy trudno nam jest z tym twierdzeniem dyskutować.

Prawda, przesyłał Aleksandrowi nie tylko rady, jak zwalczać Napoleona, ale przesyłał mu także sekrety wojskowe armii francuskiej. Wspaniały historyk francuski Sorel powiada, że tego przecież inaczej jak zdradą określić nie można. Ale wielki i szlachetny Albert Sorel żył w czasach, kiedy jeszcze nie rozpracowano publicznie różnych szkół prowokacji. Dodajmy do tego, że Talleyrand w tym samym czasie, kiedy udzielał Aleksandrowi sekretów wojskowych, popychał Napoleona w kierunku wojny hiszpańskiej, którą z góry uważał dla cesarza za zgubną, a w czasie wojny hiszpańskiej zaczął namawiać Austriaków do wystąpienia przeciwko Napoleonowi. Mamy tu do czynienia nie tylko ze zdradą, ale ze złośliwą prowokacją obliczoną na upadek cesarstwa. I Talleyrand nam na to odpowiada, że Napoleon był wówczas głównym niebezpieczeństwem dla Francji, ponieważ prowadził politykę ekscesów, politykę przesady, która musiała zgubić państwo. Coś w rodzaju naszego „silni, zwarci, gotowi” sprzed 1939 roku. Politykę świadomie dążącą do zguby Napoleona prowadził Talleyrand w przekonaniu, że jest ona Francji potrzebna.

Napoleon powróciwszy z Hiszpanii, ostrzeżony o intrygach Talleyranda, robi mu słynną scenę, wymyślając mu publicznie. Woła do niego wobec szeregu ministrów i innych dostojników: „Jesteś g… w jedwabnej pończosze!” Replika Talleyranda, po chwili, głośna, tak, aby Napoleon ją słyszał: „Jaka szkoda, że tak wielki człowiek jest tak źle wychowany!” Twarz miał wtedy niezmąconą, wyniosłą, spokojną. Jeden z jego współcześników pisze o nim: „Gdyby Talleyranda kopano nogą w zadek, toby się jeszcze nie wyzbył olimpijskiego spokoju na swojej twarzy”.

Talleyrand przypomina nam szatana, do tego stopnia jest przenikliwy, mądry, silny, a przede wszystkim – odważny. Zdradzając Napoleona, jak tylko może, pozostaje w jego otoczeniu, nosi klucz wielkiego szambelana. Napoleon go wysoce ceni i boi się go, boi się jego intryg i jego mózgu. W innych czasach rozstrzelano by takiego Talleyranda, bez żadnych ceremonii, w ciągu godzin kilkunastu, ale za czasów Napoleona nie było tej mody.

Tenże Sorel powiada przepięknie: „Nie panuje się nad pasją, której się nie rozumie, nie rządzi się ludźmi przez pogardę albo przez nienawiść”.

Oto jest tłumaczenie, dlaczego Talleyrand nie odegrał roli pierwszorzędnej, nie był szefem państwa, a tylko intrygował z boku. Miał inteligencję wszechpotężną, ale nie podzielał pasji ludzkich. Kapitulował przed rewolucją, ale serce jego nie biło w takt gniewu ludu paryskiego. Ludźmi pogardzał. Do działań poczętych w głupocie miał nienawiść. Nie mógł więc rządzić, jak to nam wyjaśnia powyższa arcyrozumna formuła Sorela.

Kiedy Aleksander w początkach 1814 roku wkracza do Paryża, jest to Aleksander–republikanin, wychowanek La Harpe’a, szwajcarskiego nauczyciela, którego dała mu babka Katarzyna II. W niczym nie przypomina tego Aleksandra, który pod wpływem rzekomej mistyczki baronowej Krüdener stanie się niemądrym bigotem, zawziętym despotą, wybuchowym sadystą, przypominającym nie swoją zrównoważoną babkę, lecz swego wariackiego ojca. Wtedy w Paryżu jest to jeszcze Aleksander liberalny. Niechętnie zgadza się z Talleyrandem, że trzeba restaurować Burbonów, ale zastrzega się, że Burbonowie muszą dać Francji konstytucję. Nie lubi on Burbonów, może także dlatego, że ta rodzina jest o tyle większa od rodziny, którą on reprezentuje, a którą nie wiadomo, czy należy nazywać Romanow, czy po prostu Holstein-Gottorp?

Ludwik XVIII, który tak niedawno jeszcze jadł gorzki chleb emigracyjny, między innymi w Warszawie i w Mitawie, do niedawna pogardzany emigrant, teraz pretendent do tronu bez poparcia żadnej siły politycznej poza argumentami Talleyranda, ten Ludwik XVIII każe czekać Aleksandrowi I na chwilę audiencji, którą mu udzieli, chociaż Aleksander I przyjechał go powiadomić, że czyni go królem.

Ten sam Ludwik XVIII rozkraczy się później na moście Jena, jednym z mostów nad Sekwaną w Paryżu. Prusacy chcą ten most wysadzić ze względu na jego nazwę, Ludwik XVIII powiada im: „Jeśli go wysadzicie, to razem ze mną”. On także uważał, że tradycje i chwała narodu są niepodzielne. Nie można sławić tylko tego, co zdziałał jeden ustrój, a plwać na wszystko to, czego dokonał inny ustrój polityczny.

Mało znaną jest rzeczą, że aż trzech królów Francji było synami królewny polskiej. Chodzi tu właśnie o Ludwika XVI, Ludwika Stanisława, późniejszego Ludwika XVIII, i Karola X. Wszyscy ci trzej królowie byli synami królewny polskiej, córki Augusta III.

Wróćmy jednak do Talleyranda. Na pierwszym posiedzeniu przedstawicieli wielkich mocarstw, jeszcze przed zwołaniem kongresu wiedeńskiego, żąda on, aby zostało ustalone, iż kongres będzie działał w imię prawa publicznego.

Francja była wtedy wojskowo rozbita, powołanie się na prawo, zaapelowanie do zasad legitymizmu, było jedyną siłą, która Francję wówczas chroniła.

Pisze wtedy Talleyrand do Metternicha: „Francja jest państwem tak potężnym, że w interesie innych państw leży, aby polityka francuska podporządkowana była zasadzie umiarkowania”.

Na wewnątrz Talleyrand tłumaczy swemu królowi, że Francja nie powinna dopuścić, aby Austria panowała we Włoszech, a Prusy nad Niemcami.

Rozumne słowa, których niestety nie pojmie drugi Bonaparte na tronie francuskim, a mianowicie Napoleon III, który co prawda wypędzi Austrię z Italii, ale zjednoczy przeciwko Francji dwa narody: Włochów i Niemców.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment książki „Był bal”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2012.

Portal KRESY.PL jest patronem medialnym wydania „Pism wybranych” Stanisława Cata-Mackiewicza w krakowskim Universitas.


[1]Kongres wiedeński obradował od września 1814.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply