Historię tworzą tak wydarzenia doniosłej wagi, jak i zupełnie błahe. Dawne diariusze i pamiętniki są tak ciekawym źródłem informacji, gdyż nie zapominają o rzeczach banalnych, które czasem bawią, czasem wprawiają w osłupienie, choć dla biegu wydarzeń nie mają większego znaczenia. Zbyt często naukowe książki pomijają je, traktując jako zbyteczny balast informacyjny. Tymczasem to właśnie dzięki nim historia jest taka ciekawa. I to nimi, a nie wyliczaniem suchych faktów, można przykuć uwagę zwykłego śmiertelnika. Dlatego pisząc poniższy tekst, starałem się podać jak najwięcej ciekawostek. Jest to więc bardziej historia anegdotyczna, niż stricte naukowa. Właśnie taka, w jakiej kochali się nasi przodkowie i jaką sam uwielbiam. Jest to opowieść o drodze, którą 330 lat temu przebył ze swoim wojskiem polski król, Jan III Sobieski, idąc na odsiecz cesarskiej stolicy. A zaczyna się ona na ówczesnej granicy Rzeczypospolitej.

22 sierpnia 1683 roku

Pod Tarnowskimi Górami doszło do popisu (czyli lustracji) kawalerii polskiej. Świadek tego zdarzenia, Françoise Paulin Dalerac, czyli francuski dworzanin polskiego króla, opisał to następująco:

„Nazajutrz, dwudziestego drugiego dnia sierpnia, po Mszy Świętej, król świetną odziany zbroją, wyjechał w pole między wojsko, pod znak wojenny. Jak ruszył z miejsca, buńczuk przed nim niesiono. Gwardia go w tym czasie poprzedzała i konie jego wojskowe, dosyć dzielne prowadzono. Na których rzędy były bardzo bogate, od złota i drogich kamieni, jakich przedtem nigdy nie widziano, tak iż między Turkami i Persy, ledwo by się podobne znaleźć mogły. O kilka kroków poprzedzał konie giermek niosąc przed monarchą wojenne znaki, tarczę i kopię, sam także będąc uzbrojony, co piękne czyniło widowisko. Jeszcze przede dniem kazał król wyjechać swojej infanteryi [piechocie], dlatego ażeby Niemcy nie widzieli, jak była szczupła [nieliczna] i nieprzystojnie odziana. Artyleria, która także była, ze dwudziestu ośmiu sztuk armat niewielkich złożona, przy pierwszym korpusie, z tejże racji poszła: ponieważ prócz pięciu, lub sześciu dział wielkich, do pola służących, insze i nazwiska tego niegodne były. Nie chciał tedy czynić parady dnia onego tylko z kawalerii polskiej a dragoni, które prawdziwie przyznać trzeba, że były jedne z najpiękniejszych kompanii Europy, i regimenty porządne jako mogły być najlepsze u Niemców, co wielce komisarzy cesarskich ukontentowało. Zatem hetman wielki w bataliony ich poszykował. A książęta i senatorowie, którzy tam mieli swoje husarskie kompanie, na froncie wojska tego jechali. Wszystko to król sam zlustrowawszy, na czele potem przed wszystkimi jechał.”

W innym miejscu ten sam autor dodaje:

„Polacy, miewali niegdyś puklerze [tarcze], robione z ryżowych patyków i skórą, albo jedwabiem podszyte [chodzi o kałkany]. Te były figury okrągłej, trochę wypukłe, mające we środku żelazo kończyste. Ale zażywanie tych puklerzy, jest zaniechane. Widziałem też niektórych panów, powracających z batalii, mających te puklerze, nie tak dla obrony, jako raczej dla ozdoby: albowiem pod czas okazyi [bitwy], te puklerze, bywają zawieszone na kulbakach u koni powodnych [zapasowych]. Kiedy król jechał na sukurs Wiedniowi, chciał wprzód uczynić popis swojej kawalerii pod Tarnowskimi Górami, pierwszym miastem śląskim, przed hrabią z Karrafy, który był przybył z strony cesarza, dla odebrania aliansu do wejścia w państwo cesarskie. Kazał się tedy wojsku w bataliony szykować, zaraz z rana, w dzień swego odjazdu, a to dla tego, żeby pokazał piękność swojej kawalerii ministrom cesarskim. Senatorowie polscy, którzy tam mieli swoje chorągwie husarskie i pancerne, stanęli na froncie całego wojska ze wszytką swego kraju aparencją: z buzdyganami suto wyzłacanymi, mając kamieniami drogimi rzędy wysadzone na koniach: wytoki [czapraki] także wspaniałe, pancerze bogate i każdy miał z nich tarczę taką [kałkan], ale bardzo bogatą, ponieważ każda tarcza kosztowała u nich najmniej po trzysta czerwonych złotych [dukatów] i powiadają, że w samej rzeczy są tego szacunku i do wojny bardzo wygodne. A jako widzieć na nich różne kolory, tak z tej racji większą czynią przyjemność. Wewnątrz zaś jedwabną materią są podbite.”

23 sierpnia 1683 roku

Skarżył się Marysieńce Jan III Sobieski, pisząc o piątej rano, w klasztorze ojców reformatów w Gliwicach. Problem z palcami nie przeszkodził królowi zapoczątkować ciekawy zwyczaj. Posadził on mianowicie drzewa lipowe przy wspomnianym klasztorze. Mieszkańcy Śląska poszli w ślady króla. Stąd mnóstwo tam „drzew Sobieskiego”, z których niektóre przetrwały do dzisiaj.

24 sierpnia 1683 roku

Niezbyt fortunnie zaczynała się królowi wyprawa wiedeńska. O nieprzyjemnym noclegu w Gliwicach z 22 na 23 sierpnia już wspominałem. Z kolei 24 sierpnia na zamku w Raciborzu, „najstarsza jakaś i najszpetniejsza” z trzech córek gospodarza, grafa Franza von Oppersdorf, ograła Jana III Sobieskiego w karty.

Tego też dnia monarcha, z wydzielonymi siłami (po 6 towarzyszy z każdej chorągwi husarskiej pułku królewskiego; do tego dwadzieścia chorągwi pancernych i kilka wołoskich, a także niemal tysiąc dragonów; łącznie około 3000 żołnierzy), oddzielił się od wojska i ruszył przodem. Siły główne, czyli przede wszystkim husaria i piechota, pozostawione komendzie hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jana Jabłonowskiego, ciągnęły wolniej. Wojsko otrzymywało przygotowaną dla niego żywność i to w ilościach znacznie przekraczających jego potrzeby. Między innymi dlatego wzajemne relacje między żołnierzami a ludnością Śląska układały się wyśmienicie. Jan III Sobieski w liście do żony notował:

„Lud tu niewymownie dobry i błogosławiący nam; kraj cudownie wesoły.”

25 sierpnia 1683 roku

Trosk i zmartwień Jana III Sobieskiego ciąg dalszy. W liście do żony pisanym o godzinie trzynastej 25 sierpnia w Opawie (czyli już na Morawach), informował:

„Fanfanika osypało bardzo, tak jako po największej febrze.”

Fanfanikiem owym był piętnastoletni Jakub Sobieski, który przy boku ojca wyruszył na odsiecz Wiednia. Wysypka nie przeszkodziła młodemu Sobieskiemu brać udział w dalszej kampanii.

Tego też dnia husaria, wyruszając spod Raciborza, idąc drogą przez Piotrowice, Kietrz i Rozumice, dotarła pod Opawę i tam nocowała. Król zaś w południe minął Opawę i nocował we wsi Dvorce, około 30 km od tego miasta.

26 sierpnia 1683 roku

Król Jan dotarł do Ołomuńca na Morawach. Jak sam notował:

„z wielką fatygą dla oracyj ustawicznych i dziwów, tak że się co dzień jako do ślubu ubierać muszę i jak pan młody wjeżdżać z kawalkatą”

Lud Moraw, tak jak i na Śląsku, witał polskiego monarchę jak wybawiciela:

„Ludzie tu nas wszędzie błogosławią, wznosząc ręce do P. Boga za nami.”

W Ołomuńcu Jan III Sobieski spędził noc z 26 na 27 sierpnia. W tym czasie wojsko koronne rosło w siłę. Przybywały do niego wciąż nowe regimenty, a spóźnieni towarzysze i ich poczty podjeżdżali pod swoje macierzyste jednostki. Armia ciągnąca za królem, pozostawiona komendzie hetmana Jabłonowskiego, maszerowała spod Opawy na Dvorce.

27 sierpnia 1683 roku

Po noclegu w Ołomuńcu, Jan III Sobieski zwiedzał miasto. Bardzo podobały mu się i pałac biskupi, i kościół ojców jezuitów, które zdaniem króla były godne Rzymu. Nie podobała mu się drożyzna w mieście. Po mszy świętej u jezuitów ruszono w dalszą drogę. W drodze monarcha otrzymał wiadomość o zwycięskiej bitwie, którą 24 sierpnia stoczyły wojska cesarsko-polskie (Polacy pod dowództwem Hieronima Augustyna Lubomirskiego) z wojskami tatarsko-tureckimi pod Bisambergiem. Jan III Sobieski wraz z 3000 żołnierzy nocowali pod namiotami, pod miastem Vyškov (Wyszków). W ten oto sposób, w ciągu pięciu dób, przemaszerowali 220 km, co daje średnio 45 km na dobę. Jak na owe czasy było to imponujące tempo marszu.

Siły główne pod wodzą hetmana Jabłonowskiego przemieszczały się wolniej. Tego dnia dotarły do miejscowości Dvorce, czyli 140 km od Tarnowskich Gór. Średnio przebywały więc 28 km na dobę. Tyle, że z Jabłonowskim ciągnęła i artyleria, i piechota, i tabor złożony z wielu tysięcy wozów. Biorąc to pod uwagę, tempo marszu tej grupy wojsk należy uznać za bardzo dobre.

28 sierpnia 1683 roku

Król i jego asysta maszerowali spod Vyškova do wsi Kovalovice, gdzie urządzono nocleg z 28 na 29 sierpnia. Tego dnia przed królem stawił się Hieronim Augustyn Lubomirski, zdając relację między innymi z bitwy pod Bisambergiem.

Wojsko hetmana Jabłonowskiego maszerowało spod Dvorca na Ołomuniec, w pobliżu którego nocowało z 28 na 29 sierpnia. Ołomuniec zrobił wrażenie na żołnierzach polskich. Skarbnik bracławski i zarazem rotmistrz, Wojciech Kunaszowski, notował:

„Ten Ołomuniec jest daleko piękniejszy od Opawy, jakiego miasta Polska nie ma”

29 sierpnia 1683 roku

Jan III Sobieski wizytował stolicę Moraw, Brno. Jak pisał:

„Miasto piękne i obronne, osobliwie zamek na wysokiej górze, forteca wielka.”

Zachwycał się również Morawami:

„Co do kraju, nie masz na świecie nic [jemu] równego: ziemia lepsza niżeli w Ukrainie. Góry wszystkie pełne winogradów, którymi a brzoskwiniami domy swe okrywają. Gęstość taka kop [zboża] w polu, że temu nikt nic nigdy podobnego nie widział.”

Noc z 29 na 30 sierpnia król i jego eskorta spędzili w namiotach w miejscowości Na Bobravě w pobliżu Modřice, czyli około 10 km poza Brnem, w kierunku na Wiedeń. Obozowisko znajdowało się ledwie dwa kilometry od klasztoru Rajhrad, gdzie miejscowy mnich, Bernard Brulig, obserwował i notował przemarsze wojska idącego na odsiecz Wiednia. O pobycie polskiego monarchy pisał:

„przybył osobiście jego królewska wysokość Jan trzeci z rodu Sobieskich, ze starszym, około siedemnastoletnim synem Jakubem, a wraz z nimi znajdowali się pan kasztelan inflancki, Conte Maligni brat królowej, wojewoda krakowski Polawsky, poseł cesarski pan Czierowsky, pan hrabia Schaffgotsch, i asystent klasztoru w Oliwie zakonu cystersów, jako pisarz i tłumacz listów królewskich, wszyscy równocześnie rozbijając swoje obozy w miejscowości Wobrava [Na Bobravě] pomiędzy Mödritz [Modřice] a Popowitz niedaleko Raygern [Rajhradu], mając – 30 chorągwi jazdy, 10.000 ludzi.”

Wśród wymienionych osób szczególnie ciekawą był ów „asystent klasztoru w Oliwie zakonu cystersów”, czyli Michał Antoni Hacki. Nie był on tylko pisarzem i tłumaczem listów (znał 7 języków). Był on przede wszystkim bardzo utalentowanym kryptografem. Sobieski miał z niego wielki pożytek, bo żadne ówczesne szyfry nie były w stanie oprzeć się geniuszowi Hackiego. To właśnie on, łamiąc szyfr tajnej korespondencji, zdemaskował francuskie intrygi, dzięki czemu sejm 1683 nie został zerwany. Gdyby nie to, nie byłoby Polaków pod Wiedniem.

Jeśli chodzi o wojsko pozostawione pod komendą hetmana Jabłonowskiego, to tego dnia maszerowało ono spod Ołomuńca na Vyškov (Wyszków).

30 sierpnia 1683 roku

Po zwinięciu obozu o drugiej w nocy i ruszeniu w dalszy pochód, nad głową Jana III Sobieskiego przez kilkadziesiąt kilometrów krążył orzeł, pokazując mu dalszą drogę.

„Niezmierna stąd radość była całemu wojsku, które z tej okazyi dobrą brało otuchę, że szczęśliwym ten orzeł miał być powodem.”

Wojsko idące z królem, po przemaszerowaniu około 35 km, rozbiło się pod miejscowością Drnholec. Sam monarcha, w dużo mniejszej asyście, jeszcze tego samego dnia ruszył do morawskiego Mikulova (15 km od Drnholca), gdzie oglądał „sławną z niezwyczajnej wielkości beczkę”, która miała w sobie mieścić „2200 wiader, z których w każdym po 18 garncy” bardzo dobrego wina. Późną nocą król powrócił do obozu pod Drnholcem.

Z kolei wojsko idące z hetmanem Jabłonowskim dotarło do Vyškova, gdzie nocowało.

31 sierpnia 1683 roku

Ten dzień obfitował w ciekawe wydarzenia. Zaczął się o 5 rano wymarszem wojska asystującego Janowi III Sobieskiemu spod Drnholca. O godzinie 7 nad tym wojskiem pojawiła się niezwykłego kształtu tęcza. Wkrótce potem zeszły się oddziały prowadzone przez króla z wojskiem hetmana polnego koronnego Mikołaja Hieronima Sieniawskiego. Sieniawski wiódł przede wszystkim lekką jazdę i dragonów, ale było też z nim nieco husarii. Podążał on na Wiedeń inną drogą niż do tej pory opisywano.

Wkrótce po zejściu się obu kolumn marszowych, nieoczekiwanie dla Polaków, przed obliczem króla stanął głównodowodzący wojskami cesarskimi, książę lotaryński Karol V Leopold. Jak zanotował świadek tego zdarzenia, generał artylerii koronnej, Marcin Kątski:

„Potkał się Król Jmć z partyją [wojskami] jmć p. hetmana polnego [Mikołaja Hieronima Sieniawskiego], który przychodził z boku, od Nikielsburgu [Mikulova]. W kwadrans po złączeniu się naszych przyjechał insperatissimus [nieoczekiwany] książę lotaryński z kilką pierwszych oficyjalistów. Prędko tedy Król Jmć zordynował wojsko i przyjął książęcia przed usarską hetmana polnego chorągwią w pięknym porządku, który że się mógł stać w momencie, rzecz była godna podziwienia.”

Ku nieukrywanej satysfakcji króla, sprawność Polaków w formowaniu szyku podziwiał i książę lotaryński, i przybyli z nim ludzie. Jan III Sobieski w liście do żony chwalił się:

„Zszedłem się z rana z p. wojewodą wołyńskim [Mikołajem Hieronimem Sieniawskim] i tak nas w kupie przecię zbiegł [naszedł] książę lotaryński niespodziewanie bardzo, bo go i pierwsze nie poznały straże. W kilkunastą tylko koni przybieżał, ale nas przecię w dobrej zastał sprawie [szyku], z wielkim swoim i tych ludzi, co z nim byli, podziwieniem; bom trafunkiem [szczęśliwym trafem] pół godziny przedtem, jako iść mieli nazajutrz, zordynował. Mamy też tu przecię cztery usarskie chorągwie i z dzidami niemało [pancernych]; co się zdało wielce okazało.”

Król i książę, choć tak bardzo różni wyglądem (Karol nosił się z niemiecka, na dodatek nadzwyczaj skromnie, wręcz ubogo), przypadli sobie do gustu. Po przywitaniu, wsiedli na konie i na czele wojska polskiego pojechali do Hollabrunn, gdzie Sobieski urządził bankiet, na którym spił księcia Karola. Ten, nienawykły chyba do alkoholu, początkowo sączył bardzo rozcieńczone wodą wino mozelskie. Ale jak donosił żonie król:

„Rozochociwszy się jednak, pił i węgierskie.”

Gdy już książę lotaryński miał nieźle w czubie, zapragnął się nauczyć nieco polskich słów. Nie szło mu to jednak najlepiej, co zważywszy na jego stan, niczym dziwnym być nie mogło. W końcu „rozjechaliśmy się z sobą obie stronie wielce z siebie kontente. Książę jechał całą noc do swego obozu”, a wojsko Sobieskiego i Sieniawskiego nocowało pod wspomnianym Hollabrunn. Stamtąd do oblężonego Wiednia było już tylko 60 km. Armia pod hetmanem Jabłonowskim była jednak ponad 100 km dalej, gdyż tego dnia maszerowała z Vyškova w kierunku na Brno.

1 września 1683 roku

Wojsko będące przy Janie III Sobieskim obozowało pod Hollabrunn, czekając na ciągnące spod Brna oddziały hetmana Jabłonowskiego. Żołnierze korzystali z okazji, pisząc listy do rodzin. Dla niektórych były one ostatnimi w życiu. Stanisław Potocki napisał do matki między innymi te słowa:

12 września 1683 roku zginął jednak śmiercią bohatera…

Wojsko hetmana Jabłonowskiego, w którym znajdowało się między innymi 20 chorągwi husarskich, maszerowało w pobliżu klasztoru Rajhrad. Bernard Brulig, czyli mnich z tego klasztoru, notował:

„nadciągnął hetman Jabłonowski, z trzydziestoma wielkimi działami
także z – 34-ma chorągwiami jazdy, 6 000 ludzi
także z – 18-ma chorągwiami dragonów, 5 000 ludzi
także z – 80-ma chorągwiami piechoty, 14 000 ludzi

Tego dnia nadeszła gwardia królewska z:

1 chorągwią hajduków, 100 ludzi
także z 2 chorągwiami janczarów [królewskich], 200 ludzi
także z 7 chorągwiami mieszanego wojska, 700 ludzi”

W innym miejscu Brulig dodał:

„Co zaś dotyczy ich dyscypliny wojskowej, zaprowiantowania i szyku, oficerom udawało się utrzymywać porządek i okazywać dobre zamiary, wydając się być wraz ze szlachtą uprzejmymi ludźmi, a byli przy tym zarówno co dotyczy ubioru, jak i uzbrojenia, i koni wybornie wyposażeni; ale przede wszystkim ci z ponad 2000 ze szlachty zwracali na siebie uwagę, spośród których każdy uskrzydlony był dwoma orlimi skrzydłami, od hełmu na głowie po kolana [ubrany] w piękną zbroję, uzbrojony w dwie pary pistoletów, muszkieton lub dobytą krócicę, w szablę i kopię, na nadzwyczaj wielkich i pięknych koniach, także w błyszczące pancerze zdobnych, w dużym porządku, z wielkim szumem bardziej paradowali niż maszerowali.”

Dyscyplina wojsk polskich, która przemierzała obce krainy, bardzo odbiegała od tej, jaką zachowywali żołnierze tureccy wyprawiając się na Wiedeń. Osmański kronikarz, silahdar Mehmed aga z Fyndykły, podał kilka przyczyn klęski wojsk muzułmańskich. Wśród nich miał być gniew Allaha za bezeceństwa popełniane przez jego wyznawców, którzy wyruszyli na tę wojnę. Mehmed wypomina im, zakazane surowo przez Islam: pijaństwo, sodomię, czy też gwałty czynione we własnym kraju. Na przykład sami tylko lewandowie (czyli zaciężni żołnierze) Kara Mehmeda, mieli w drodze na Wiedeń, ale we własnym jeszcze kraju, zgwałcić dwieście dziewcząt!

2 września 1683 roku

Przez całą noc z pierwszego na drugiego września lało jak z cebra. Z tego to powodu oraz czekając na wojsko wiedzione przez hetmana Jabłonowskiego, król zmienił decyzję i zamiast maszerować dalej, zatrzymał swą armię jeszcze jeden dzień pod Hollabrunn. W tym też czasie sprzymierzone wojska budowały most na Dunaju naprzeciwko miejscowości Tulln, czyli około 30 km od Hollabrunn. Mimo że Tulln leży ledwie 35 km od Wiednia, wojska tureckie nijak chrześcijanom nie przeszkadzały. Był to jeden z najpoważniejszych błędów popełnionych przez głównodowodzącego armią turecką, wielkiego wezyra Kara Mustafę. O nim to Françoise Paulin Dalerac, czyli francuski dworzanin Jana III Sobieskiego, pisał:

„Był to człowiek, który dziwnie kochał wygody i wspaniałości, nawet i na samych wojnach. Starania jego koło oblężenia miasta nie odjęły mu apetytu do rozrywek, ani chuci jego nierządne nie były na ten czas przerywane. Wiem o tym, że mufti [uczony muzułmański], który był jego na tej tak sławnej ekspedycji [wyprawie wiedeńskiej] towarzyszem, często mu ganił jego nałogi bydlęce, grożąc mu w ostatku zemstą boską i napominając go, niby duchem prorockim, że jego niecnotliwe zażywanie chłopców (co im jest także, jak i chrześcijanom, pod najokrutniejszą karą zakazane) miało być wkrótce okazją [przyczyną] ruiny całego państwa tureckiego.”

3 września 1683 roku

Król, wraz z dwoma chorągwiami pancernymi, przeniósł się do zamku Stetteldorf, czyli około 11 km od budowanego na Dunaju mostu. Wojsku zaś kazał powoli maszerować do „Wachendorff” (Grossweikersdorf?). Armia hetmana Jabłonowskiego wciąż nie połączyła się z wojskiem Sobieskiego, choć sam hetman wielki tego dnia stanął przed obliczem króla. Zdążył on bowiem na naradę, którą po obiedzie zaczęto w Stetteldorf. Przeciągnęła się ona do późna w nocy. Stawili się na nią niemal wszyscy książęta i generałowie chrześcijańskiej koalicji. Jak notował obecny na niej generał artylerii koronnej Marcin Kątski:

Ostatecznie wyjaśniono kwestię naczelnego dowodzenia wojskiem. Ogólną komendę (wbrew temu, w co dziś wierzy większość Austriaków) objął Jan III Sobieski, a nie książę lotaryński Karol. Przyjęto plan działań, wypracowany jeszcze w lipcu, niezależnie od siebie, przez obu tych wielkich wodzów. Plan ten zakładał marsz przez góry i las wiedeński oraz atak od zachodu na wojska oblegające miasto. Postanowiono również, że wojsko polskie pierwsze przejdzie most na Dunaju, biorąc na siebie ciężar ewentualnych zmagań z nieprzyjacielem, który w trakcie przeprawy miał znakomitą okazję uderzenia na rozdzielonych rzeką żołnierzy. Uzgodniono, że w czasie bitwy, na prawym skrzydle wojsk chrześcijańskich, czyli w najbardziej prestiżowym miejscu, stanie armia koronna. Jednym słowem Polakom i polskiemu królowi powierzono zadania najtrudniejsze, ale też i najbardziej prestiżowe.

4 września 1683 roku

Król narzekał na katar i bóle w tyle głowy, co zapewne miało związek z deszczami, które uprzykrzały żołnierzom życie od nocy z pierwszego na drugiego września. Rzęsisty deszcz padał przez kilka dni; także i 4 września. Mimo to król wybrał się nad Dunaj, zlustrować most, który przerzucano przez rzekę.

Tego dnia wojsko hetmana wielkiego koronnego, Stanisława Jana Jabłonowskiego, dołączyło do wojsk Jana III Sobieskiego i hetmana polnego koronnego Mikołaja Hieronima Sieniawskiego.

5 września 1683 roku

Wojsko polskie, idąc do mostu nad Dunajem, mijało zamek Stetteldorf „gdzie książę lotaryński z siłą generałów był znowu u Króla Jmci.” Generał Marcin Kątski notował:

„Mijały tedy pułki i regimenty, pod sam zamek idąc do mostu, które obadwaj hetmani prowadzili w pięknym bardzo porządku. I książę [lotaryński Karol], i generałowie cesarscy chciwie i z wielkim ukontentowaniem patrzali na wyciągnione in plainitie [na równinie] wojsko. Jakoż nadspodziewanie piękne bardzo i liczne, i tymi co za nami pospieszyły magnis itineribus [szybkimi pochodami], chorągwie, regimenty i towarzystwo suplementowane [w zwiększonej liczbie].
Stanęliśmy tedy nad samym mostem, naprzeciwko miastu Tulna [Tulln], w obozie już generalnym, do którego przeniósł się z zamku [Stetteldorf] i Król Jmć.”

6 września 1683 roku

To dzień przeprawy wojska koronnego przez Dunaj. Przeprawiali się sami żołnierze, bez wozów. Był to jeden z tych momentów, które mogły zakończyć się tragicznie dla idącej Wiedniowi z odsieczą armii. Aż prosiło się, by na rozdzielonych rzeką żołnierzy uderzyły wojska Kara Mustafy. Jednak nikt nie niepokoił Polaków. Dlaczego? Oddajmy głos tureckiemu kronikarzowi, silahdarowi Mehmedowi adze z Fyndykły:

„Chan jegomość jeszcze na początku oblężenia otrzymał był rozkaz, aby wraz z wojskiem tatarskim stał na straży kamiennego mostu Aleksandra na Dunaju, o sześć godzin powyżej Wiednia. Był on w stanie nie dopuścić wojska niemieckiego i polskiego do mostu, ale mimo to nie przeszkodził mu w tym, więc całe ono, oddział za oddziałem przeszło [przez Dunaj] i ruszyło na wojska muzułmańskie. Chan stał tego dnia na koniu, z biczem w dłoni, na wzniesieniu pewnym z widokiem na most, a ściskając w jednym ręku nahaj i rękojeść szabli, drugą zaś oparłszy na biodrze, przyglądał się ciągnieniu giaurów.

Imam [przywódca duchowy, kapelan] jego podszedł do niego i powiedział:

  • Gdybyście, mój chanie, kazali rozbić tych oto giaurów, którzy tak ciągną oddział za oddziałem, to by się chyba powstrzymało tych, co są za nimi, nieprawdaż?
  • Ech ty, efendi! – odpowiedział chan. – Czy ty nie wiesz, jak się ten Osman znęcał nad nami? Doprowadził nas do tego, że nie znaczymy dla niego nawet tyle, co ci giaurzy – Wołoszyn i Mołdawianie. Ileż to razy pisałem o gromadzeniu i ruchach tego nieprzyjaciela dając znać, że wrogów jest moc i że niepodobna stawić im czoła, oraz namawiałem go, żeby wojska i armaty wyprowadził z okopów [wokół Wiednia] i byśmy w razie potrzeby podjęli walkę otwartą, a jeśli nie, to odeszli w spokoju! Ale on trwał w swoim uporze i nie udało mi się uzyskać uznania dla mojego słowa, w listach zaś, które przysłał w odpowiedzi na moje, wśród tysiąca najrozmaitszych połajanek pisał nawet takie rzeczy jak to, że jemy śmierdzącą koninę! A przecież z pomocą Ałłaha Najwyższego nic by mu nie znaczyło do spółki ze mną pokonać tego nieprzyjaciela… Ja wiem, że czyn to haniebny, z religią naszą niezgodny, ale już nie czuję w sobie zapału… Niech sami zobaczą, jak mało wart jest ten człowiek [Kara Mustafa], i niech wiedzą, co znaczy Tatarzyn!

To rzekłszy, smagnął konia i zabrawszy wojsko tatarskie, puścił się przed giaurami wymachując rękami, śmiejąc się i wyprawiając harce.”

Polacy na drugą stronę rzeki przeprawiali się budowanym od kilkunastu dni mostem. A właściwie trzema mostami, gdyż na Dunaju, w pobliżu Tulln znajdowały się w tym miejscu dwie wysepki. Mostami owymi spięto dwa brzegi tak, aby żołnierze szli miejscami po nich, a miejscami po tych wysepkach. Wysepki owe, po ulewnych deszczach, które padały od kilku dni, były jednak niesłychanie błotniste. Dlatego, jak notował generał artylerii koronnej, Marcin Kątski:

„Die 6. Septembris [6 września], w poniedziałek, prawie wszyscy odradzali, żeby się nie ruszać, aż wprzód drogi ponaprawowawszy na wyspach między mostami haniebnie błotnistych. Król Jmć jednak, momenta rerum [znaczenie sprawy] ważąc i nie chcąc czasu gubić, vivit exemple difficultates [przezwyciężył przykładem trudności], kiedy raniusieńko wstawszy, poszedł pierwszy przez mosty i kazał sobie rozbić namiot na tamtej stronie invitando [zapraszając] drugich. Co się tedy rzeczą zdało niepodobną, dokazał pan [król], któremu nihil impervium et aether militat [nic nie do przebycia i powietrze sprzyjało], bo w tenże dzień tak ciepłe słońce grzało, że wpół większe błota wyschły […]”

Z przeprawą przez Dunaj związana jest zabawna anegdota spisana przez francuskiego inżyniera w służbie polskiego króla, imieniem Philippe Dupont. Zanim ją jednak przytoczę, przypomnę, jak do tej pory Jan III Sobieski eksponował polską kawalerię, która imponowała wszystkim ówczesnym obserwatorom, a jak starannie ukrywał opłakany wygląd swojej piechoty. Otóż 22 sierpnia, pod Tarnowskimi Górami, przed świtem wysłał piechotę w drogę, aby na popisie wojsk koronnych, obserwatorzy widzieli tylko rycerstwo polskie. A co zrobił tym razem? Oddajmy głos Dupontowi:

„Kawaler Lubomirski […] zauważywszy, że jeden z regimentów naszej piechoty jest źle ubrany […] powiedział królowi, że trzeba poczekać do nocy i przepuścić ten regiment razem z taborami. Król na to odrzekł, że regiment ma przejść w swojej kolejności i na pewno wywoła najwięcej zachwytów. I faktycznie, gdy ten regiment pojawił się na moście, wszyscy wielcy panowie byli zdumieni, widząc żołnierzy w tak złym stanie. Król, czytając zaskoczenie w ich oczach, powiedział:

‘Panowie, zwróćcie uwagę na ten oddział. Jest on niezwyciężony. Każdy żołnierz, którego przyjmują, musi złożyć na ręce oficera przysięgę, że dopóki pozostanie na służbie, nosić będzie jedynie mundur zdarty z zabitego wroga. Przy ostatnim pokoju, jaki zawarliśmy, byli wszyscy ubrani po turecku, z turbanami na głowie. I za parę dni zobaczycie ich tak samo ubranych.’

Od tamtej pory bardzo pilnie obserwowano ten regiment.”

W ten oto sprytny sposób, Sobieski wyszedł z twarzą. Co by jednak nie mówić o tych wybiegach, wygląd piechoty chwały Polakom nie przynosił. Trzeba jednak dodać i taką obserwację, która nieco złagodzi jej krytyczny obraz:

„Piechota [polska] mizerna, bardziej podarte suknie [ubiór] mająca, niżeli słyszymy o piechocie hiszpańskiej, albo włoskiej. […] Ci nieszczęśliwi żołnierze, tak obdarci, podobni są nie tak do wojskowych ludzi, jako raczej do drabów, będąc jedni w płaszczu, a drudzy w kawałku sukni podartej. Ci mówię żołdacy, tak akomodowani, są jednak mocy niepojętej, których by nazwać junakami potrzeba. Oni bowiem wytrzymują wszelkie niewygody, głód, nagość i inne trudy, odważną statecznością. Znoszą wszystkie ciężary wojenne i wszelkie niebezpieczeństwa […] Widziałem tych żołnierzów umierających od głodu, sfatygowanych usilną pracą, którzy się na ziemi kładli, aby nabijać mogli flinty, które ledwo co dźwigali, a przecie z nich nieustannie ognia dawali. Wprawdzie ta milicyja [siła zbrojna], nie czyni honoru wojsku polskiemu, widząc jej taką mizeryję, i tak nieproporcjonalnych kawaleryi stronę, ale jednak czyni wielką usługę i bezpieczeństwo wojsku, któremu inni tylko ozdobę czynią.”

Pisał to francuski dworzanin Jana III Sobieskiego, Françoise Paulin Dalerac.

7 września 1683 roku

Żołnierze polscy, rozłożeni obozem pod Tulln, czekali na przeprawienie się przez Dunaj żołnierzy cesarskich pod księciem lotaryńskim Karolem. Przeprawił się także ze swoimi żołnierzami Hieronim Augustyn Lubomirski. „Wozów też część przeprawiła się”. Jednak zdecydowana ich większość pozostała na drugiej stronie rzeki. Z tego powodu zaczęły się poważne kłopoty z zaopatrzeniem. Najwięcej powodów do narzekań miała kawaleria:

„bo tu na tej stronie i ździebła słomy nie dostanie, nie tylko siana, bo tu na tym miejscu właśnie chan z swymi wojskami stał przez kilka niedziel”

Czekać trzeba było nie tylko na przeprawę wojsk cesarskich i taboru. Czekać również musiano na nadciągające wojska bawarskie, saskie i frankońskie. Te jednak maszerowały już po tej stronie Dunaju, gdzie leży Tulln i Wiedeń.

8 września 1683 roku

Przeprawiły się ostatnie oddziały wojska cesarskiego. Trwała przeprawa wozów wojska koronnego, ale tych było tak wiele, że jeszcze do następnego poranka nawet połowa z nich nie stanęła pod Tulln.

Z wojskami koronnymi łączyły się armie: bawarska, saska, frankońska i szwabska. Ostatnie ich oddziały wchodziły do obozu w nocy.

Polakom podobały się przybyłe z Rzeszy kontyngenty wojsk niemieckich. Na przykład król pisał o nich:

„arcypiękne, gromadne, munderowane i w wielkim porządku. Może się rzec o Niemcach, co o koniu powiedziano, że nie znają siły swojej.”

Generał artylerii koronnej, Marcin Kątski, bardziej lakonicznie notował:

„bardzo piękne i w wielkim porządku”

Bawarczykami dowodził elektor Maksymilian II Emanuel, od 1695 zięć Jana III Sobieskiego, gdyż w roku tym poślubił córkę króla, Teresę Kunegundę Sobieską.

Sasami dowodził książę elektor saski, Johann Georg III (Jan Jerzy III). Jego syn, August, po śmierci Jana III Sobieskiego, został obrany królem Polski.

Nad wojskami frankońskimi i szwabskimi komendę trzymał Georg Friedrich (Jerzy Fryderyk) von Waldeck, postać w inny sposób związana z Polską. W latach „potopu” dowodził on armią brandenburską, która w sojuszu ze Szwecją walczyła przeciwko Polakom. To on komenderował wojskami brandenburskimi w zwycięskiej dla Polaków bitwie pod Prostkami 1656 roku.

Tego dnia nastąpiła więc koncentracja całej armii koalicyjnej. Było w niej około: 21 000 żołnierzy wojsk koronnych, 18 500 żołnierzy wojsk cesarskich (wśród nich żołnierze Lubomirskiego na żołdzie cesarskim), 10 300 Bawarczyków, 9 000 żołnierzy saskich i kolejne 9 000 wojsk frankońskich i szwabskich. Łącznie niemal 68 tys. żołnierzy.

Czekając na złączenie się z Polakami wojsk niemiecko-cesarskich, król 8 września wysłuchał Mszy Świętej, odprawianej przez ojca Marco d’Aviano. Monarcha pisał o nim między innymi:

„prawdziwie to jest człowiek złączony z P. Bogiem, nie prostak i nie bigot”

9 września 1683 roku

W nocy z 8 na 9 września dwa fałszywe alarmy postawiły wszystkie wojska na nogi. Żołnierze rzucili się do broni i szykowali do walki. Alarmy wszczęto wśród żołnierzy cesarskich. Krzyczano „Allah! Allah!”, strzelano… Wydawało się, że to Tatarzy atakują, choć w istocie nic takiego nie miało miejsca.

W dzień kontynuowały przeprawę tabory armii polskiej. Były one i zbawieniem, i kłopotem. Z jednej bowiem strony w wozach znajdował się prowiant, bez którego w dokumentnie spustoszonej okolicy nie można się było obejść. Z drugiej strony, nawet ich przybycie jedynie chwilowo mogło poprawić stan aprowizacji wojska. Kilka kilometrów na wschód od Tulln zaczynał się bowiem Las Wiedeński, który porastał góry otaczające Wiedeń od zachodu. Był to teren praktycznie nie do przebycia dla taborów. Miał więc Sobieski spory problem, o czym pisał do żony:

„nie tylko że wozy nie przejdą, ale co z nimi będzie dalej czynić, jest trudność niewymowna, ponieważ z jednej strony drogi nieprzebyte, a z drugiej w tak pustym i głodnym kraju, gdzie wszystko nieprzyjaciel z ziemią porównał, bez nich się obejść niepodobna.”

Problemem były także deszcze, które nie przestały padać. Wezbrane nurty Dunaju co i rusz uszkadzały mosty, spowalniając przeprawę taboru.

Po południu armia polska ruszyła kilka kilometrów w stronę Lasu Wiedeńskiego. Nocowała 7 kilometrów od Tulln, w pobliżu całkowicie spalonego miasteczka Königstetten. Jan III Sobieski wykorzystał ten krótki marsz na szkolenie swojej kawalerii. Królewicz Jakub notował:

Tego też dnia wróciły podjazdy, wysłane tak w celu lustracji terenu, jak i pojmania „języków”, czyli ludzi, którzy mogli coś powiedzieć o armii nieprzyjaciela. Podjazd pod komendą podstolego podlaskiego wywiązał się z obu tych zadań. Siedmiu janczarów przyprowadził rotmistrz Damian Szumlański, choć swój rajd przypłacił stratą kilku własnych ludzi i raną, od której zmarł 4 dni później. Najskuteczniejszy był jednak Roman Ruszczyc, który przyprowadził 13 jeńców nie tracąc nikogo z własnych ludzi.

Rozpoznawcze rajdy polskiej kawalerii, mimo że uczestniczyło w nich tylko po około 100 jeźdźców, wyraźnie deklasowały działania kawalerii cesarskiej, która wysłana 8 sierpnia w podjazd, w sile aż 1600 ludzi, mimo iż dwukrotnie spotykała się z niewielkimi grupami Tatarów, wróciła do obozu bez jeńców.

10 września 1683 roku

Tabor wojsk koronnych w końcu przeprawił się przez Dunaj. Nie wszystkie wozy przeszły jednak mostami. Jak pisał król:

„wozów większa część brodów sobie szukać musiała (i kilka ich znalazła sur tous bras du Danube [po wszystkich odnogach Dunaju], prócz samej tylko macicy [głównego łożyska rzeki], gdzie sam idzie courant d’eau [główny nurt], bo drugiej tak bystrej rzeki nie ma na świecie)”

Tabor polski, szacowany na 32 000 wozów, odesłano do leżącej nad Dunajem wsi Greifenstein, gdzie go okopano, tworząc warowny obóz.

Żołnierze koalicji wojsk chrześcijańskich zaczęli wdrapywać się na porośnięte Lasem Wiedeńskim góry. Wojsko polskie, które miało utworzyć prawe skrzydło, szło przez najtrudniejszy teren. Żołnierze cesarscy mieli najłatwiejsze przejście, od strony Dunaju. Pośrodku szli żołnierze książąt niemieckich.

Ponieważ wozy z zaopatrzeniem nie towarzyszyły żołnierzom, to jak notował rotmistrz husarski Jan Dobrogost Krasiński:

„Trzy noclegi w wielkim niewczasie, ludzie na wodzie i sucharach, konie na liściach dębowych trawić musieli.”

Szczególnie zła była sytuacja rumaków, które aż do 13 września cierpiały pragnienie. Na takich to, spragnionych i przez dwie doby karmionych dębowymi liśćmi koniach, rycerstwo polskie walczyło 12 września…

W trakcie przedzierania się przez las i góry doszło do dziwnego incydentu. Opisał go Françoise Paulin Dalerac:

„Co się zaś z kolumną infanteryi [piechoty] polskiej stało, jest [rzecz] jeszcze dziwniejsza. Pewien oficer tatarski, w kilkadziesiąt koni swoich napadł [natknął się] na nią, na dolinie pewnej między górami i widząc ludzi wojennych, nie zmieszany tym bynajmniej do generała [Ernesta] Dönhoffa, który był na froncie tej kolumny prędko przybiegł, nie żeby strzelał, lub atakował onego, ale jakoby był właśnie przyjacielem, prosić go pięknie począł o nowiny. Kiedy zatem owemu Tatarzynowi powiedziano, że to było wojsko polskie pod komendą samego króla polskiego, on natychmiast uśmiechnąwszy się, rzekł na to ‘Wiem ja, wiem dobrze, że tu jest Lubomirski z kilką Polakami, Niemcom na sukurs’. I zatem od niego [generała] w onym czasie z ludźmi swoimi pierzchnął. Nad tą akcyją niepomało zdumiony Dönhoff, różnie to sobie konsyderował. Nie wiedzieć zaś dlaczego go łapać nie kazał, czyli dlatego, że ścigać za nim zła droga była, czyli też z tej przyczyny iż Tatarowie w wielkiej się kupie blisko znajdowali.”

Wszyscy podkreślali, że przejście przez góry było nadzwyczaj trudne. Król na przykład pisał:

„przeprawialiśmy się przez takie góry, żeśmy nie wchodzili albo nie wstępowali, mais nous avons grimpe [aleśmy się wspinali]”

Generał Marcin Kątski:

„poszliśmy w Imię Pańskie w nieprzebyte, jako się rozumowi ludzkiemu zdały, dla ciasności dróg, kamieni i gęstych lasów, góry”

Mimo to, Polakom udała się nieprawdopodobna wręcz sztuka – przeciągnęli przez lasy i góry całą swoją artylerię! Nie dokonały tego ani wojska niemieckie, ani cesarskie. Ale wysiłek, jaki w transport dział włożyła piechota polska był morderczy. Gdy kawaleria spała w nocy z 10 na 11 września, to piechota (każdej brygadzie piechoty przydzielono dwa działa):

„włócząc przez całą noc armatę na góry, za konnym wojskim było, całą noc nie śpiąc, bo do każdego działa i wozu armatnego ledwie nie wszystkie konie zaprzągać było trzeba i rękami ciągnąć, tak że ledwo w południe nazajutrz [11 września] dobiliśmy się na to miejsce, gdzie lewe skrzydło nocowało.”

Noc ta nie była spokojna. Wśród kawalerii polskiej wszczęto alarm. W zamieszaniu, jakie przy tym powstało, a dodać trzeba, że noc była bardzo ciemna, poginęło mnóstwo koni i ich rzędów.

Jeśli chodzi o króla, to ten 10 września oddzielił się na 26 godzin od swojej armii. Pojechał przodem aby zlustrować teren przyszłego boju i na kolejną naradę dowódców. Towarzyszyli mu jego hajducy. Za nim ciągnięto dwa wozy i muły z niezbędnym bagażem. Po zmierzchu „w maleńkim lasku król z konia zsiadłszy noc tę u ogniska małego przesiedział”.

11 września 1683 roku

Wojska kontynuowały marsz, a właściwie przedzieranie się przez Las Wiedeński i góry.

„Te górskie drogi są tak trudne, że w przyszłości ktokolwiek je pozna, nie będzie mógł uwierzyć, że tak wielkie wojsko przeszło tamtędy.”

Pisał francuski inżynier w służbie polskiego monarchy, Philippe Dupont. Tak on, jak i inni nie mogli się nadziwić niefrasobliwości Kara Mustafy, który minimalnymi siłami mógł powstrzymać odsiecz dla Wiednia, blokując leśne ścieżki. Nie zrobił tego. Nikt nie przeszkadzał chrześcijanom w ich marszu. Był to kolejny, bardzo poważny błąd tureckiego wodza, który doskonale wiedział o nadciągającej armii.

Zamiast deszczy, które już ustały, żołnierzom zaczął dokuczać:

„taki wiatr, a właśnie prosto w oczy nam od nieprzyjaciela, że się ludzie na koniach ledwie osiedzieć mogą. Właśnie na nas spuścili les puissances aériennes [moce powietrzne], bo wezyr ma być wielki czarownik”

Jan III Sobieski, którego powyżej cytowałem, w południe złączył się z wojskiem polskim, które nie widząc króla przez ponad dobę, zaczynało się już niepokoić. Mimo wszystkich przeciwności, mimo tego, że „nie masz prowiantu dotąd obiecanego ni na konie, ni na ludzie”, to: „ludzie jednak nasi bardzo ochotni”.

W trakcie marszu doszło do spotkania Kozaków i dragonów polskich z luźną czeladzią turecką, która w jednej dolince wypasała bydło. Przyjrzyjmy mu się bliżej…

Françoise Paulin Dalerac opisał je tak:

„Chłopców niektórych z wojska tureckiego napadli w jednym miejscu, którzy gdzieniegdzie woły paśli. A wszakże i ci, postrzegłszy kęs chrześcijan, nie dobywając nawet szabel, rączo natychmiast pouciekali.”

Sam król, 12 września o trzeciej nad ranem, w liście do królowej pisał:

„bydeł im [Turkom] moja dragonia i Kozacy niemało zabrali. (O Mężyński, Mężyński!)”

Philippe Dupont notował:

„Polacy, gdy doszli do ostatniej dolinki, zobaczyli wielkie stado wołów pilnowane przez tureckich pachołków. Żołnierze pojmali tych ostatnich, a woły zabrali na własne potrzeby.”

Dlaczego ten, praktycznie nieistotny dla odsieczy wiedeńskiej epizod, jest tak interesujący? Dlatego, że jest to jedyna akcja Kozaków Zaporoskich, którą opisują źródła, a którzy w liczbie 150 znaleźli się w składzie armii koronnej pod Wiedniem. Inni Kozacy, na których przybycie tak liczył Sobieski, a których miał przyprowadzić wspomniany przez króla pułkownik Jakub Mężyński, nie dołączyli do armii na czas. Nie brali udziału w bitwie wiedeńskiej.

Dzisiaj ci Kozacy, zasłużeni przegonieniem tureckich pachołków i zagarnięciem bydła, mają w Wiedniu swój pomnik. Nie ma go zaś ani husaria, ani Jan III Sobieski…

Do wieczora niektóre oddziały wojska polskiego stanęły w miejscu, skąd mogły obserwować obóz turecki. Jednak inne pozostały w głębi lasu i gór. Front wojsk koronnych rozciągał się na około 4 kilometry.

Obóz turecki, który tego dnia z góry obserwowali i król, i wodzowie koalicyjni, i część żołnierzy, zrobił na wszystkich olbrzymie wrażenie. Dupont notował:

„Co za widok, wielki Boże! Dlaczego nie mam dość talentu, by należycie odmalować to, co ujrzeliśmy z góry. Był to jeden z najpiękniejszych obrazów. Oficerowie chorągwi i ja przypatrywaliśmy się temu przez co najmniej kwadrans, nie mogąc wyjść z podziwu.”

Obrońcy Wiednia wiedzieli już o bliskiej odsieczy dla miasta. Dali Sobieskiemu umówiony znak, puszczając race. Monarcha ostatnią noc przed bitwą spędził na górze Kahlenberg.

12 września 1683 roku

W tym pamiętnym dla całego chrześcijaństwa dniu, wypełniły się proroctwa, które od przynajmniej XVI wieku krążyły po Rzeczpospolitej. Na przykład w księdze z 1594 roku, zatytułowanej „Prognostikon”, którą w Akademii Ostrogskiej spisano pod kierownictwem polskiego lekarza i astronoma, Jana Latosza, opisano wiedeńskie zwycięstwo Jana III Sobieskiego. Co ciekawe, nie tylko Polacy je przewidywali. Już co najmniej w pierwszej połowie XVII w. po Imperium Osmańskim krążyły pogłoski o tym, że schyłek potęgi tego państwa nastąpi w wyniku wojny toczonej z krajem północy. Przepowiednię taką odnotował na przykład Albrycht Stanisław Radziwiłł. W 1634 roku Imperium szykowało się na wojnę z Rzeczpospolitą:

„Ale wbrew zamierzeniom tureckim źle wróżono o wojnie przeciw Polsce. Sam wezyr przebywający w Persji ganił przygotowania i przysłał list do cesarza [sułtana] odradzający mu tę wojnę. Między innymi dodał te słowa, że raczej należy zostawić w spokoju tego chytrego węża [tak nazywał Polaków] i nie zaczepiać go. Bo przesądni Turcy przepowiadali niebezpieczeństwo zagrażające Cesarstwu Ottomańskiemu ze strony Septentrionu [Północy].”

Radziwiłł, który nie dożył bitwy pod Wiedniem, konkludował słowami: „oby się to kiedyś spełniło”. Spełniło się, 36 lat po jego śmierci…

„Venimus, vidimus, Deus Vicit!”, czyli „przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!” pisał Jan III Sobieski do papieża Innocentego XI, informując go o zwycięskiej bitwie. Do żony zaś:

Cieszył się Sobieski. Cieszył się lud Wiednia. Cieszyła się chrześcijańska Europa. Rozpaczali zaś muzułmanie. Osmański kronikarz silahdar Mehmed aga z Fyndykły uczciwie przyznał.

„Porażka i przegrana […] była to przeogromna, klęska taka, jaka od powstania państwa [osmańskiego] nigdy jeszcze się nie wydarzyła.”

I taką też zapamiętała ją historia.

dr Radosław Sikora

Tematy powiązane:

„Czy Twój przodek walczył pod Wiedniem?”

„Szaleni przeciwko husarzom”

„Chocim 1621 – mało znane oblicze bitwy”

„11 listopada – 340. rocznica wielkiego zwycięstwa pod Chocimiem”

„Potencjał militarny imperium osmańskiego w XVII w. (timarioci i zaimowie)”

„Spektakularne zwycięstwa oręża polskiego – subiektywny przewodnik”

 

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply